Skocz do zawartości

Interstellar DVD z magazynem Polityka


Rekomendowane odpowiedzi

Hej :)

Z bieżącym numerem magazynu Polityka (od wczoraj w kioskach, Empikach itp.) jest dołączona oryginalna płyta DVD z filmem Interstellar. Cena bodajże 29,90 PLN czy coś koło tego. Daję znać, na wypadek gdyby byli tu jacyś fani tego filmu, preferujący posiadanie wersji oryginalnych :) (aha, i to nie jest wiadomość typu Prima Aprilis :) )

Edytowane przez Piotr K.
  • Lubię 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie ten film nie przekonuje zupełnie - to taki odgrzany kotlet mielony (wszystko w nim już było, tyle że tutaj jest to nowocześnie opakowane).

Ani jednej w gruncie rzeczy nowej idei się nie dopatrzyłem.

Dlaczego teraz nikt (z Hollywood) już nie traktuje widza jak dorosłego?

Dużo patosu i ckliwości i co chwila zahacza to o śmieszność.

Ja bym mu nie dał więcej niż 5/10.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak napisałem, zdania są podzielone ;)

Ja oczekiwałem dobrej rozrywki, okraszonej dobrą muzyką i świetną oprawą wizualną.

I to dostałem - scena dokowania do Endurance w kinie urywała głowę i zapierała dach (świetny dźwięk)

Cisza w pobliżu dysku akreacyjnego Gargantui - bezcenna

 

Gdyby nie pewne niespójności i czasem rozbuchany patos to dałbym 10/10 :)

 

PS: Ale ten film trzeba było zobaczyć w IMAX. To naprawdę robi różnicę :icon_exclaim:

 

  • Lubię 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Film bardzo mi się podobał. Na dużym ekranie robi potężne wrażenie, dodatkowo świetna muzyka Hansa Zimmera. Jest kilka niespójności z naukowego punktu widzenia, ale panowie... toż to sci-fi. Nie można się tak czepiać, zwłaszcza że generalnie film dobrze oddaje fizykę i zjawiska związane z relatywizmem, co jest na duży plus.

Ja też bardzo polecam ten film.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na pewno do obejrzenia, ale...

Według mnie problemem tego filmu był balonik pompowany na długo przed premierą. Że druga "Odyseja Kosmiczna", że najlepszy film sci-fi w historii. Nie jest ani jednym ani drugim. Zaczyna mnie też nieco męczyć styl Nolana (właściwie braci Nolanów) - tona patosu, 100kg mroku i szarości, sztucznie emocjonalne dialogi (tu też trochę sprawka aktorów). Mimo tego, oglądałem z całkiem pozytywnymi odczuciami, aż do momentu pojawienia się postaci granej przez Matta Damona. Później fabuła jakoś mi się nie klei i gdy okazuje się, że za szafą kryje się Narnia a za regałem z książkami

 

nadwymiarowa przestrzeń czarnej dziury

 

miałem wrażenie zmarnowanego potencjału (również z powodu wizualnego wykonania końcówki filmu.

 

Tak czy owak film bardzo dobry, warty obejrzenia, ale nie spełnił pokładanych w nim ogromnych nadzei, stąd też pewnie zawód niektórych, mój po części też.

  • Lubię 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a dla lubiących składać literki :)

 

Jacek Dukaj - "Podróż międzywymiarowa, czyli z biblioteki do kina i z powrotem. Wokół „Interstellar” Christophera Nolana"

 

Dlaczego filmom science fiction tak trudno nadążyć w kosmicznym wyścigu za literaturą? Wychodząc od „Interstellar” Christophera Nolana, Jacek Dukaj śledzi losy trudnego związku nauki i popkultury – i tłumaczy, dlaczego powinien on interesować nie tylko astrofizyków i fanów komiksów.

  • Lubię 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kupiłem, obejrzałem i dojrzałem do wniosków.

Film mi się podobał, ale nie dałbym mu 10/10, nie dałbym mu też 9/10, no może max 8/10.

 

To co w filmie mi się podobało to emocje - chociaż zbytnie podkreślanie ich muzyką trąciło wymuszaniem. Jak sądzę w filmie chodziło głownie o pokazanie problemu zawiłości czasu i to lub jak może to wpłynąć na ludzi i ich uczucia. Pozostała część to już motywy oklepane czyli jest ten zły - człowiek lub robot, ludzkość cierpi za swoje przewinienia, armagedon jest blisko i Ktoś powinien coś z tym zrobić (najlepiej amerykanin - bo przecież to hamerykański film ;) ).

 

Trochę drażnił mnie na początku ten szafo podobny robot, ale okazało się, że po ustawieniu humoru na 70% jest całkiem spoko i wbrew pozorom sporo potrafi jak na szafę :)

 

Nie bardzo rozumiem głównego wątku filmu, bo wychodzi na to że ucieczka z Ziemi jest spowodowana pyłami, a ludzie uciekają na pustynie ? O co kaman ?

 

No, chyba że nastąpi nasz ulubiony ciąg dalszy, na co zresztą liczę :)

  • Lubię 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie robot zaskoczył, pierwotnie myślałem że ich popiep... , potem może że szkoda im było na grafikę kasy, ale mam nadzieję że ostatecznie tak miało być, bo przecież przy dzisiejszej grafice każdy się spodziewał super wypas robo 5D a tu taki pstryczek w nos. Podobnie z regałem i książkami. No przecież rozwiązanie nie mogło być takie proste i głupie, powinno być mega naukowo fantastyczne, ale przyroda jest prosta w naturze i to co zrobili było dzięki temu bardziej zaskakujące.

  • Lubię 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widziałem film w gazetce, ale czekam na wersję BR.

 

Mnie film urzekł, byłem dwa razy. O wielu rzeczach "in plus" napisaliście, dodam ze swojej strony, że u mnie wstrzymanie akcji serca powodowały również momenty:

 

 

- w którym na ekranie był KOSMOS, a z głośników płynęła CISZA

- endurance koło Saturna

- dokowanie do uszkodzonego endurance

- moment powrotu załogi na endurance - nie pamiętam z jakiej planety, tam gdzie godzina lokalnego czasu to 23 lata na orbicie

 

 

i wiele innych momentów. Byłem na tym dwa razy w IMAXIE i nie żałuję ani minuty, no może z wyjątkiem momentów gdzie banda ogrów siedzenie obok zachowywała się jakby przyszła na komedię. Ale na szczęście to było na drugim razie, pierwszy przeżyłem w skupieniu ;)

  • Lubię 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hoho, ale się dyskusja zrobiła :) Nawet nie zauważyłem, bo nie ustawiłem powiadomienia o odpowiedziach. To i ja dorzucę swoje trzy grosze.

Widzę, że kilka osób zauważyło to, co i mnie w Interstellar irytowało - to znaczy nielogiczności fabuły i nietrzymanie się naukowych realiów (także tych najbardziej podstawowych). Mam z tym filmem spory problem, bo nie potrafię go jednoznacznie ocenić. Bardzo na niego czekałem, bo idea ludzkości wkraczającej w erę podboju kosmosu niesamowicie mnie kręci, i chciałbym tego momentu dożyć. Oczekiwałem, że Interstellar będzie czymś w rodzaju namiastki spełnienia tego marzenia - w miarę spójną wizją pierwszego kroku ludzi ku gwiazdom. Tymczasem otrzymałem coś, co w ocenie emocjonalnej wypada wysoko, ale w ocenie intelektualnej - niestety słabo (przynajmniej wg mnie). Film widziałem dwa razy, w normalnym kinie, nie w IMAXie. Za pierwszym razem wyszedłem z mocno mieszanymi uczuciami, ale bardzo chciałem dać temu filmowi szansę, więc po jakimś czasie poszedłem jeszcze raz - ale moja konsternacja jeszcze wzrosła.

Po kolei zatem. Co mi się w Interstellar podobało:

1. Idea ludzkości ruszającej na wielkoskalowy podbój kosmosu - echhh, ciarki mi chodzą po plecach gdy sobie wyobrażam, jak kiedyś, w przyszłości, pierwsze wielkie transportowce odrywają się od Ziemi i kierują ku gwiazdom (jest taka scenka w intrze do nowej Sid Meier's Civilization). Taki klimat ma sam koniec Interstellar, gdy widać hangar ze stojącymi w rzędach, widać że już seryjnie produkowanymi Landerami. Czuje się, że to już jest po dokonaniu przez ludzkość tego milowego kroku - to już jest nowa jakość, wprawdzie jeszcze w fazie początkowej, ale czuje się, że kosmos, a może nawet Kosmos, stoi przed ludzkością otworem. Echhhhh, to jest super!

2. Relacja Coopera z córką. Widać, że oboje są ulepieni z tej samej gliny - dociekliwe umysły, natura odkrywców, zawsze ciągnie ich to, co jest za horyzontem, i świetnie się w tym rozumieją. Widać, że Cooper wyraźnie się cieszy i jest dumny z córki, która - pomimo zakazu - jednak przeszmuglowuje się do jego pickupa, i razem z nim jedzie na poszukiwania miejsca wskazanego przez tajemnicze koordynaty. I druga scena, gdy już stoją w nocy przed bramą ośrodka NASA, i widać, że brama jest zamknięta na łańcuch. "No to co że zamknięte, nie wziąłeś nożyc do metalu?" pyta ledwo rozbudzona Murph, i to też jest super. Panna nie marudzi, nie mówi czegoś w stylu "Ojej, boję się, lepiej wracajmy, a w ogóle to jest mi zimno", tylko od razu znajduje rozwiązanie sytuacji, i jest to dla niej działanie całkowicie naturalne. Ze świecą szukać takich dziewczyn, i m.in. dlatego wciąż jestem sam, bo znalezienie laski która miałaby podobne usposobienie, która mogłaby być prawdziwą partnerką w tym co się robi w życiu - jest niemal niemożliwe. Ale to temat na oddzielną dyskusję, mało astronomiczną. Tak czy siak - za postać Murph duży plus.

3. Ponownie Murph, tym razem jako osoba dorosła. Jest taka scena gdy Cooper, już będąc gdzieś daleko w przestrzeni kosmicznej, ogląda zapisy wideo z Ziemi. Jego syn Tom stawia na nim krzyżyk: "Nie wiem gdzie jesteś, tato, nie wiem nawet czy żyjesz, tak długo już cię nie ma, więc - żegnaj" - coś w tym stylu. Ekran gaśnie, Cooper ma łzy w oczach, i kręci głową, że nie, że wciąż żyje i wciąż pamięta o Ziemi. I wtedy ekran rozjarza się ponownie, i pojawia się Murph. "Hi, dad". Kurczę, to jest ekstra! Murph, która przez te wszystkie lata nie wysłała Cooperowi ani jednej wiadomości, bo była zła, że odleciał. A teraz, pomimo tego, że na Ziemi jest coraz gorzej, a od Coopera nie ma ani słowa, i że kompletnie nie wiadomo czy misja idzie zgodnie z planem, i czy w ogóle ktokolwiek z całej ekspedycji jeszcze żyje po tak długim czasie - pomimo tego wszystkiego ona jednak wciąż wierzy, wciąż ta iskierka nadziei, wiary w potęgę rozumu, wiary w pasję, w konsekwencję, w upór w działaniu, w dążenie do celu za wszelką cenę - jednak wciąż to wszystko się w niej tli. I nie rezygnuje, pomimo wszystkich przeciwności, pomimo że wydaje się, że już wszystko stracone. Tom odpuścił, a Murph dalej wierzy że tata żyje, a jego misja ma sens. Dla mnie to jest chyba najważniejszy, najbardziej emocjonalny moment w filmie - gdy czuję, że pomimo złości córka Coopera nadal murem stoi za swoim ojcem, i za ideałami które oboje wyznają. To jest po prostu GENIALNE, i nawet teraz, gdy to piszę, ciarki mi chodzą po plecach, bo to są idealnie moje klimaty, które mało kto rozumie - zwłaszcza jeśli chodzi o większość dziewczyn czy kobiet, dla których szczytem czadu i życiowego celu jest uwić gniazdo i złożyć jajko, a w międzyczasie zajmować się plotkowaniem i ciuchami. Więc ponownie - ogromny plus dla Interstellar za postać Murph!

4. Dobrze dobrane aktorki grające główne role kobiece. Zarówno Murph jak i dr Brand nie są przesadnie ładne ani kobiece - taki właśnie typ urody wykazują kobiety zajmujące się nauką (Hathaway musieli trochę "odkobiecić" na tą okoliczność, bo ogólnie brzydka nie jest). Pracowałem przez wiele lat na wyższej uczelni, i wiem co mówię - intelektualistki-panie naukowiec, zwłaszcza w dziedzinie nauk przyrodniczych, bardzo rzadko są naprawdę urodziwe (przynajmniej wg mnie, i tego co uznaję za atrakcyjne). Za każdym razem gdy w kolejnym Bondzie widzę panią fizyczkę atomową albo biolożkę molekularną od DNA, wysoką, szczupłą, z wielkimi oczami, pełnymi ustami, biustem po kolana i wymiarami 90x60x90 to śmiać mi się chce, bo takich kobiet w nauce po prostu nie ma. Szczyt atrakcyjności to właśnie coś w stylu aktorek grających Murph i dr Brand. A to i tak naprawdę maksimum tego czego można oczekiwać, bo w najlepszym razie mamy do czynienia z kimś przypominającym z wyglądu Marię Skłodowską-Curie, a w najgorszym - kogoś w typie zasuszonej bibliotekarki, albo kogoś kto nie wiadomo do końca czy jest dziewczynką, czy chłopcem. Czyli absolutnie nie są to kobiety które można określić mianem "hot" (ponownie - wg tego co dla mnie jest atrakcyjne, ale jak wiadomo każdemu się podoba co innego). Więc tu Interstellar jest w miarę zgodny z rzeczywistością ;)

5. Cisza w kosmosie. Brawo. Hollywood wreszcie zajarzył, że w próżni nie ma dźwięku - i na dodatek ta cisza została, paradoksalnie, wykorzystana jako efekt dźwiękowy - podkreśla pustkę i obcość kosmosu. W Interstellar jest to naprawdę fajnie zrobione - wielka kula Saturna, przy niej mała kropeczka Endurance, i ta przejmująca cisza. I do tego dźwięk deszczu i świerszczy. Dobre! Albo zatrzaski śluzy powietrznej, służącej do dokowania Landerów do Endurance. Ciekawe wrażenie powstaje, gdy widać jak się te zatrzaski poruszają, próbując złapać za kołnierz śluzy w czasie dokowania. Umysł widza, przyzwyczajony do typowych w takich sytuacjach efektów dźwiękowych, oczekuje dźwięku - a tu zaskoczenie, bo panuje absolutna cisza. Dobre, dobre!

6. Fajne jest też to, że wygląd czarnej dziury i wygląd tunelu czasoprzestrzennego od wewnątrz stworzono na podstawie obliczeń korzystających z rzeczywistej wiedzy. Ale to akurat jest mały pikuś, który nie ma większego znaczenia w porównaniu do rzeczy, które mi w Interstellar zgrzytają.

Pora zatem przejść do negatywów (kolejność mniej-więcej chronologiczna, w miarę pojawiania się w filmie):

1. Cała akcja z dotarciem Coopera do tajnej bazy NASA - czyli kołomyja ze współrzędnymi geograficznymi wysłanymi przez Coopera do Coopera za pośrednictwem grawitacyjnego SMSa. Cooper zna się z profesorem Brandem, wcześniej razem pracowali, a do tego Brand wie, że Cooper jest najlepszym pilotem jaki obecnie jest do dyspozycji. To ja się pytam - czy NASA nie ma archiwum danych swoich pracowników? Czy nie mogli Cooperowi po prostu wysłać zaproszenia do współpracy przy projekcie Lazarus, zwykłym listem poleconym? Strach pomyśleć, co by było z całą akcją ratowania ludzkości, gdyby Cooper sam sobie nie wysłał powiadomienia. Na dodatek na początku traktują go jak intruza, osobę niepożądaną - tylko po to, żeby po 5 minutach powierzyć mu dowodzenie całą misją. W rzeczywistości składy załóg lecących w kosmos są znane na wiele miesięcy z góry, i żadne roszady na tak kluczowych stanowiskach nie wchodzą w grę. Zwłaszcza roszady typu powierzenie dowództwa jakiemuś farmerowi, co ledwo zdążył zetrzeć z butów pył kukurydzianego pola. I oczywiście w zespole wcześniej wytypowanym do misji nie ma żadnych tarć z powodu tej podmianki, a ewentualny wcześniej ustalony dowódca z radością da się odsunąć od dowodzenia. Jaaaasne.

2. Reakcje Coopera na rewelacje typu "Z czarnej dziury nic się nie może wydostać, nawet światło", albo na prezentację sposobu podróży przez tunel czasoprzestrzenny, wykonaną przy użyciu kartki i długopisu. Gość który zęby zjadł na astronomii i astronautyce, obczytany na te tematy, pilot najlepszy z najlepszych - reaguje na takie banały wielkim zaskoczeniem, ma oczy okrągłe ze zdziwienia. "Wow, a więc tak to działa? O kurczę…". Ja rozumiem, że te teksty są w filmie podane po to, żeby wytłumaczyć publice o co w tym biega - no ale kurna, nie w taki sposób. To tak, jakby w filmie "Szybcy i wściekli" ktoś zaczął całkiem na poważnie tłumaczyć Vinowi Diselowi, że kierownica w samochodzie służy do zmiany kierunku jazdy, a pedał gazu do przyspieszania. "Wow, naprawdę? O kurczę, nie wiedziałem. Ale czad!" - mówi mistrz kierownicy. W "Szybkich i wściekłych" taki numer by nie przeszedł, publika by to wyśmiała, z tego prostego powodu, że zastosowanie kierownicy i pedału gazu jest szerokiej publiczności dobrze znane. Znajomość podstaw fizyki relatywistycznej jest w społeczeństwie jakby nieco mniejsza, więc prawdopodobnie większości widzów takie teksty nie rażą. Ale mnie to przeszkadza - nie sam fakt, że te informacje są podawane (bo nie oczekuję, że każdy ma to wiedzieć), ale sam sposób ich podania - to, że wygląda to tak, jakby Cooper słyszał o tym wszystkim po raz pierwszy w życiu, mimo że ma być świetnym fachowcem w tych dziedzinach. To mi cholernie zgrzyta i jest strasznie naiwne.

3. Jedną z rzeczy na które czekałem w Interstellar były wspaniałe, zapierające dech w piersiach widoki gwiaździstego nieba. No i się nie doczekałem. W kosmosie wg Nolana nie ma gwiazd. Zwróciliście na to uwagę? W całym filmie doliczyłem się może dwóch albo trzech ujęć w których widać Endurance na tle nieba z widocznymi gwiazdami, a i to raczej nędznymi. Reszta widoków to absolutna czerń - np. okolice Staurna. Leci sobie ten stateczek, leci, a w tle nic tylko czarna pustka. Jedyne miejsce gdzie widać jakieś gwiazdy i galaktyki to wnętrze tunelu czasoprzestrzennego. Zdaje się, że Nolan nigdy nie miał okazji popatrzeć w niebo nad głową, a doradztwo Kipa Thorne'a skończyło się na czarnej dziurze i tunelu czasoprzestrzennym.

4. Planowanie misji kosmicznej tak jakby to był mecz rugby - na ścieralnej tablicy, po której pisze się kolorowymi flamastrami. Haha, to mnie wręcz rozśmieszyło. Strasznie poważna sytuacja, trust najlepszych mózgów na Endurance siedzi i myśli jakby tu rozgryźć lądowanie na planecie na której czas płynie szybciej - a tu Cooper wstaje i kilkoma kreskami i strzałkami załatwia sprawę. I wszyscy ci pozostali geniusze kiwają z uznaniem głowami: "No tak, super pomysł, to się może udać!". No błaaagaaaam.

5. Wygląda na to, że Cooper nie miał pojęcia, że lecą w okolice czarnej dziury. Nagle, ni stąd ni z owąd, dopiero w okolicach pierwszej planety, w czasie dyskusji jak na niej wylądować, Romilly niedbale wskazuje ręką przez okno, i nagle - och-ach! Cóż za zaskoczenie! Tu jest czarna dziura, i to jeszcze na dodatek cholernie wielka. O kurczę! I co my teraz zrobimy? To co, w NASA nie wiedzieli dokąd lecą? Nie planowali tego? Nie powiedzieli Cooperowi co ich czeka na miejscu? (Cooper jest dowódcą, przypominam - jeśli już ktoś, to właśnie on powinien znać wszystkie szczegóły misji, a nie dowiadywać się o nich w trakcie).

6. Dwie kwestie ze zwiększoną grawitacją na pierwszej planecie, i związanym z nią przyspieszeniem upływu czasu:

6a. Jest powiedziane, że upływ czasu zwiększa się dlatego, że na powierzchni planety jest bliżej do czarnej dziury niż na orbicie, a więc jest silniejsze pole grawitacyjne. Fajnie, tylko że po pierwsze dystans między orbitą o powierzchnią planety, w porównaniu do odległości planety od czarnej dziury, jest o wiele za mały, żeby wywoływać aż takie różnice w upływie czasu. Po drugie - przecież Endurance jest na orbicie planety, tak? No więc krąży wokół niej, czyli raz się zbliża do czarnej dziury, a raz oddala - i co, wtedy jakoś różnic w upływie czasu nie ma? Jedyna możliwa sytuacja, w której coś takiego mogłoby działać to taka, gdy planeta miałaby obrót wokół własnej osi idealnie zsynchronizowany z obrotem po orbicie wokół czarnej dziury (czyli coś takiego jak ma nasz Księżyc w stosunku do Ziemi), a Endurance tkwiłaby zawieszona wciąż nad jednym miejscem planety, po stronie przeciwnej do czarnej dziury (to się chyba nazywa orbita geostacjonarna?). Wtedy faktycznie jest szansa, że Endurance, planeta i czarna dziura będą leżały wszystkie na linii prostej, i ta sytuacja utrzyma się przez kilkadziesiąt lat (czasu na Endurance). Tylko nie wiem, czy taki manewr da się zaplanować przy użyciu kolorowych pisaków i ścieralnej tablicy ;)

6b. Teraz większy zarzut od 6a - kto przy zdrowych zmysłach rozważa kolonizację planety, na powierzchni której czas płynie kilkaset razy szybciej niż na orbicie? Załoga Endurance wie o przyspieszonym upływie czasu zanim wylądowała na planecie, więc można wnioskować, że całe NASA też wiedziało o tym wcześniej. I mimo tego rozważano kolonizację takiej planety? Pogłupieli do szczętu? Ładnie by wyglądała praca na ISS, gdyby godzina czasu na Ziemi trwała 20 lat na orbicie.

7. Dalej czepiam się pierwszej planety - dzięki szybszemu upływowi czasu wychodzi na to, że ta babeczka co została wysłana jako pierwsza, na zwiady, była na planecie tylko kilkanaście minut zanim pojawiła się ekipa Coopera. OK, ale co w takim razie z sygnałem wysyłanym przez ten miniaturowy nadajniczek, który dr Brand znajduje w wodzie? Po pierwsze, czy długość fali elektromagnetycznej nie powinna być mocno rozciągnięta (bo nadawanie odbywa się w strefie zwolnionego w stosunku do Ziemi upływu czasu), a więc sygnał - całkowicie niezrozumiały? I po drugie - jakim cudem sygnał z małego nadajnika, który mieści się na kawałku złomu, był w stanie dotrzeć aż do Ziemi? I to jeszcze na dodatek spod wody? (fakt że płytkiej, ale jednak). Ziemia jest setki tysięcy lat świetlnych (albo i dalej) od pierwszej planety - zanim sygnał dotarłby do naukowców z NASA, to już dawno byłoby po ludzkości. Więc co, przez wormhole'a leci? Jakim cudem, skoro wormhole to malutki punkcik na niebie, i trzeba by mieć gigantyczne kierunkowe anteny nadawcze, żeby móc w jego kierunku wysłać jakikolwiek sygnał? Grrrr…

8. Działania ekipy na pierwszej planecie. Pierwsze co robi Cooper, super-najlepszy pilot, wybrany na dowódcę misji mającej uratować ludzkość, to wykonuje kozackie podejście do lądowania, omal nie rozwalając Landera i ryzykując życie 3/4 składu osobowego ekspedycji. Brawo. Podziwu godna odpowiedzialność. I druga rzecz - jak tylko wylądowali, to wyskoczyli z Landera i rozbiegli się zupełnie bez ładu i składu, bez żadnego planu, jak turyści na postoju autobusu. Brakowało tylko, żeby wyciągnęli komórki i zaczęli sprawdzać czy tu jest zasięg ;) Zero jakiegokolwiek planu, pomimo tego, że wszyscy wiedzieli, że na planecie czas płynie o wiele szybciej, więc wszystkie czynności powinny być zaplanowane jak w zegarku. Ale nie, dr Brand zaczyna sobie beztrosko biegać w poszukiwaniu nadajnika i resztek pierwszej zwiadowczyni, Doyle (ten koleś z brodą) łazi gdzieś bez celu - no kurna po prostu piknik w lesie. Jeśli to mają być najlepsi ludzie NASA, to nie dziwię się, że obcięto im fundusze ;)

9. Start z pierwszej planety. Jakim cudem udało się wystartować z planety, której grawitacja ma mieć 130% grawitacji ziemskiej, przy użyciu silniczków Landera??? Z Ziemi startowali po bożemu, czyli przy użyciu wielkiej rakiety nośnej. A potem już nagle latają sobie na orbitę czym popadnie, jak helikopterem. To po cholerę było najpierw pokazywać tą rakietę nośną? Mogli powiedzieć na początku, że mamy do dyspozycji małe, super-mocne silniki, dzięki którym można łatwo wejść na orbitę nawet takim knypkiem jak Lander, i byłaby sprawa załatwiona. Chociażby taki wstęp jak zawsze był w starych Bondach, gdy Q pokazywał nowe gadżety przydatne w kolejnej misji. Ale nie, najpierw jest rakieta nośna, a potem już wolna amerykanka. Nosz kurna, i to ma być film hard SF, jak najbardziej zgodny z realiami???

10. Dr Brand, topowa astrofizyk, ponoć umysł ścisły, córeczka profesora, również topowego astrofizyka - wygłaszająca z całą powagą banały o tym, jak to miłość jest siłą pokonującą czas, przestrzeń, a może nawet i grawitację. Takie teksty są dobre do anime typu Czarodziejka z Księżyca, a nie do hard SF. Dla topowej pani doktor-astrofizyk powinno być oczywiste, że "miłość" to stan wywoływany konkretną mieszanką hormonów, powstający w mózgach istot żyjących na maleńkim, nic nie znaczącym pyłku zwanym przez te istoty Ziemią, rzuconym gdzieś na skraju jednej z miliarda miliardów galaktyk, i z grawitacją ma akurat tyle wspólnego, ile cykl miesięczny kobiet z Księżycem (i równie duży na tą grawitację wpływ ;) ).

11. Skąd się bierze światło na wszystkich planetach odwiedzonych przez naszą ekipę? Nie jest to powiedziane wprost, ale można chyba założyć, że wszystkie planety krążą wokół czarnej dziury.

(Inaczej nie miałaby zbyt wielkiego sensu akcja pod koniec filmu, czyli użycie "gravitational slingshot" w celu wykatapultowania tego co zostało z Endurance, razem z dr Brand na pokładzie, w stronę ostatniej wytypowanej planety; gdyby ta planeta miała krążyć wokół jakiejś innej gwiazdy, to nie byłoby sensu tam lecieć "na piechotę" - za daleko).

Innymi słowy, światło na planetach musiałoby pochodzić z dysku akrecyjnego. No i fajnie, tylko że jak Endurance jest przy samej czarnej dziurze to jakoś nie widać, żeby światło z dysku było szczególnie oślepiające. Wręcz przeciwnie, w kabinach Endurance i Landerów jest raczej ciemno - nie ma w ogóle mowy o żadnym oślepiającym świetle wpadającym przez okna. No to jak to jest? Na planetach jest jasno jak w dzień (nota bene - na każdej tak samo jasno, pomimo zapewne różnych średnic ich orbit wokół Gargantui), więc dysk akrecyjny powinien być bardzo, bardzo jasny, ale jak już do niego podlecą, to wcale taki jasny nie jest? Ciekawe... ;P

12. Końcówka, gdy akcja przenosi się na jedną ze stacji orbitalnych, tą przy Saturnie. Widać, że stacja ma kształt walca, przez który światło słoneczne wpada z boku - tylko, że cienie wcale nie układają się poziomo, wszystko wygląda raczej tak, jak przy wczesnym zachodzie Słońca na Ziemi. I druga kwestia, też dotycząca światła. Stacja znajduje się przy Saturnie. Policzyłem o ile będzie słabsze światło słoneczne w takiej odległości od Słońca. Wyszło mi, że mniej-więcej 70x słabsze niż na Ziemi. Więc nie ma najmniejszych szans na taki ciepły, letni wieczór jaki usiłuje nam zaserwować Nolan. Byłoby zimno, ciemno i paskudnie, a Słońce byłoby widoczne jako jedna z wielu gwiazd, najjaśniejsza na niebie, ale na pewno nie na tyle jasna, żeby zapewnić tyle światła i ciepła ile jest pokazane na filmie. I na pewno nie na tyle, żeby mogła prawidłowo zachodzić fotosynteza u roślin, które tak obficie porastają wewnętrzną powierzchnię stacji-walca.

13. Kwestia zarazy roślin na Ziemi, i tego, że po wyeksportowaniu ludzkości w kosmos (na razie na stacje orbitalne) rośliny znowu zaczęły zdrowo rosnąć. Tak się akurat składa, że w sztucznie przez człowieka stworzonych ekosystemach, na dodatek zajmujących małą powierzchnię, biorożnorodność (a więc i wrażliwość całego ekosystemu na różne zaburzenia, np. epidemie i szkodniki) jest o wiele wyższa niż w ekosystemach naturalnych. Natomiast pierwsze co się ze sobą zawleka jako nieproszonych lokatorów, na ciele, na ubraniach, na wszystkim czego się dotykało - to bakterie i zarodniki grzybów. Więc jakim cudem śnieć, atakująca uprawy zbóż na Ziemi, nagle przestała być groźna na stacjach orbitalnych, gdzie powierzchnia do dyspozycji jest siłą rzeczy ograniczona, a ekosystemy stworzone przez ludzi o wiele uboższe niż ziemskie? Rośliny uprawne po przetransportowaniu w kosmos nagle przestały być wrażliwe na śnieć? Ludzie nie zawlekli ze sobą zarodników szkodliwych dla roślin grzybów? Jakim cudem? Wszystko i wszystkich poddano dezynfekcji? Już to widzę :)

Jest jeszcze kilka pomniejszych kiksów, które już pomijam, bo nie ma sensu o nich pisać bardziej szczegółowo (chociażby roboty, jako żywo przypominające obelisk z Odysei Kosmicznej; pierwsze co zrobiłby taki wielki, ciężki i nieporęczny metalowy kloc w stanie nieważkości, to porozbijał wszystkie ważne urządzenia na statku kosmicznym). Paradoksalnie, w ogóle mi nie przeszkadzało to, że Cooper razem ze statkiem nie został rozerwany na strzępy przy wlatywaniu w czarną dziurę, ani to, co się potem w tej czarnej dziurze działo. Tak naprawdę nikt nie wie jeszcze, co się w czarnych dziurach dzieje, więc mogę na te wydarzenia przedstawione w filmie przymknąć oko - niech będzie, jakaś doza fantazji w takim filmie musi być.

Podsumowując - to co mnie drażni najbardziej to brak spójności w postaciach i działaniach bohaterów (niby topowi specjaliści, a mimo to przerzucający się banałami i reagujący tak, jakby słyszeli podstawowe fakty po raz pierwszy w życiu; planujący manewry w kosmosie przy użyciu tablicy i mazaków; kompletnie niekonsekwentni jeśli chodzi o zachowanie podstawowych procedur bezpieczeństwa czy postępowania na planecie z przyspieszonym upływem czasu) oraz niekonsekwencja w trzymaniu się podstawowych zasad fizyki (starty z planet, światło na planetach). Takie błędy są wybaczalne w produkcjach typu Transformers, które nie mają ambicji być zgodne z naukową wiedzą, i które z definicji są nastawione na totalnie odrealnione akcje - ale nie w filmie przy którym konsultantem był Kip Thorne, i który ma aspirować do miana mniej lub bardziej, ale jednak naukowej wizji podboju kosmosu przez człowieka. Różne bzdurności obecne np. w Transformersach, czy w mojej ulubionej Planecie Skarbów Disney'a kompletnie mi nie przeszkadzają - bo są w jakiś sposób spójne, trzymają się założeń wg których jest zbudowany świat przedstawiony w tych filmach. W Interstellar tej spójności nie widzę, a wręcz przeciwnie - na niemal każdym kroku jest ona rozwalana, bo akurat tak pasowało scenarzystom, żeby popchnąć akcję do przodu bez wdawania się w jakieś wysiłki umysłowe. Oczekiwałem trzymającego w napięciu, w miarę realistycznego techno-thrillera o podboju dalekiego kosmosu, a dostałem patetyczną, miejscami świetną emocjonalnie, a miejscami podlaną koszmarnym banałem naiwną intelektualnie opowieść, której nie jestem w stanie jednoznacznie ocenić. Naprawdę chciałbym, żeby był to film sensowny, spójny, zrobiony z rozmachem i dający ludzkości nadzieję na przyszłość. Ten trzeci warunek jest może spełniony (jak wiadomo nadzieja umiera ostatnia ;) ), ale dwa pierwsze niestety nie… Szkoda.

(ale i tak kupiłem Interstellar na DVD ;) )

  • Lubię 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.