Zdjęcia ode mnie też nadchodzą - ale na razie trochę opisu.
Ten wyjazd to chyba z jednych z najbardziej szalonych rzeczy, jakie dotychczas zrobiłem - w zasadzie wielkich przygotowań nie było, bilety leżały kupione, aż tydzień przed wszystkim zaczęliśmy jakieś szersze myślenie, co w ogóle trzeba zrobić, żeby tam nie umrzeć. Stanęło na klopsach z Ikei do ugotowania na ognisku (najciekawszym rozwiązaniem, wyczekując na zagotowanie się wody, był... szaszłyk z klopsów! Pieczony jak kiełbaski), kilku warstwach ciuchów, termo i zwykłych, bo temperatury już ujemne i można było lecieć.
Sam lot super, wziąłem ze sobą nawet licznik geigera, żeby sprawdzić jak to jest z tym promieniowaniem w wyższych partiach atmosfery i wyszło, zę dawka przyjęta podczas takiego lotu to 2uSv. Niewiele, nie zaskoczyło mnie to, ale największe zaskoczenie przyszło kiedy wylecieliśmy ze strefy pełnego zachmurzenia nad Norwegią - patrzę w dół i coś dziwne te chmury... a zaraz, to śnieg! pół kraju było w śniegu, tylko wybrzeże nie.
Całe szczęście, w Trondheim było relatywnie ciepło, bo *aż* dwa stopnie na plusie, spora odmiana od Gdańskich 10, ale nadal akceptowalnie.
Z lotniska ruszyliśmy na wyprawę do Ikei, gdzie zjedliśmy, uzupełniliśmy zapasy żywieniowe (zdecydowanie za dużo żeśmy kupili, ale to do dopracowania następnym razem), po czym wyruszyliśmy na miasto, zażyć trochę zwiedzania.
Samo w sobie Trondheim bardzo ładne, ma taki styl typowo północny, wcześnie się przygotowują na święta, bo niektóre domy już udekorowane, stoją jakieś LEDowe renifery ciągnące sanie... Samo Trondheim to też miejsce gdzie znajduje się najbardziej na północ wysunięta linia tramwajowa na świecie - mają 11 tramwajów kursujących po jednej linii o rozstawie 1000mm. Same w sobie tramwaje przypominają polskie Konstale 102N, ale chyba są ciut cichsze (chociaż może czapka uszanka i komin pod nią dawały takie wrażenie, wszystko możliwe).
Po zwiedzeniu rynku, miejscowych terenów spacerowych nad Nidelvą (rzeka w Trondheim), porobienu zdjęć zabudowy wokół niej, udaliśmy się do sklepu po drewno (bardzo dobra decyzja, w lasku nad fiordem prawie w ogóle nie było chrustu), a stamtąd autobusem już na miejscówkę fotograficzną.
Tak jak już Miłosz pisał, po drodze dwóch Norwegów pokazało nam, że zorza się zaczyna - myślę, że bez nich byśmy w ogóle wszystko przegapili. Rzuciliśmy się na skały robić zdjęcia, co się od razu opłaciło. Sam nie mam jakichś spektakularnych, bo niestety cały mój sprzęt nie był zbyt zoptymalizowany pod zorzę - ze sobą miałem Sony A700, Minoltę Dynax 8000i (z filmami Kodak Ultramax 400 i Kodak Kold 200), a obiektywy to 18-200 f/3.5-5.6 Sonego, 50mm f/1.7 AF od Minolty i Sigmę 28-200 f/3.5-5.6. Po krótkim rozważaniu uznałem, że wolę szersze kadry z Sigmy niż jaśniejsze z Minolty. Nie wiem czy to była dobra decyzja, ale taką podjąłem.
Zdjęcia z maksimum z aparatu. Zadziwiające ile było widać podczas Bz= 0 oraz bardzo słabego Bt. No ale CME miało przyjść o 17, a uderzyło o 5 w sondę DSCOVR, więc no tego się przewidzieć nie dało. Zawsze jakieś foto zorzy jest. Od razu już widzę, że technologia tak poszła do przodu, że fotki telefonem są lepsze (pod względem czułości) niż aparatem, pora na zakupy...
Kilka timelapsów z telefonu też zrobiłem, tu jedne z lepszych:
VID_20231112_053238.mp4
Tu kadrowanie ewidentnie pod zorzę, która będzie wysoko na niebie, jednak nie wyszło, bo osłabła potem
VID_20231112_052637.mp4
Zdjęcie z obozowiska na Fiordzie Trondheimsfjorden