Kamery, kamerki, kamereczki..., czyli słów parę o rewolucji w astrofotografii. Część 1.
Kiedy 35 lat temu wyśliznąłem się na świat, pierwsze co moje mikre oczęta zobaczyły, to kamera SBIG. W czasie pierwszej komunii, miast o zegarku elektronicznym z kalkulatorem, jak moi ziomale - o SBIGu marzyłem. Nie inaczej bywało w czasie pierwszych podbojów koedukacyjnych...
No tak, bzdury piszę, a może anegdotę? Tym lekko głupawym wstępem chciałem zwrócić uwagę, na pewne interesujące z punktu widzenia socjologicznego, może także handlowego, zjawisko dotykające naszą społeczność od dosyć dawna - w zasadzie od zawsze. Duch Sbiga! Można by odnieść mylne wrażenie, że poza wspomnianą marką w kamerach nie mamy żadnego wyboru. Jeżeli już nasz poziom wtajemniczenia osiągnął rank - "chory nieuleczalnie", zaczynamy myśleć o docelowym rejestratorze fotonów. Czytamy fora, oglądamy galerię i... wybieramy Sbiga. Czy to dobry wybór, czy jedny? Dlaczego tak się dzieje? Na te pytania chciałbym spróbować podyskutować w tym wpisie, a później pod nim - z wami, ofcoz - jak mawia młodzież.
Patrząc chłodną na powyższą sytuację, nie sposób zastanowić się nad powodami takich wyborów. Mam to nieszczęście, że naście lat pracuję nad skuteczną manipulacją rynku, czyli ogólnie pojętą reklamą. Cóż - kiedyś mieliśmy do czynienia z dostosowywaniem produktu do rynku, dzisiaj jest dokładnie odwrotnie. Bierny marketing się nie liczy i zajmują się nim już tylko "lamerzy" branży, czyli malutkie agencje robiące popierdółki dla "wujka". W cenie jest "kształtowanie popytu", czyli aktywne wmawianie konsumentowi, że potrzebuje np. IPODa, bo inaczej umrze - czyli wypadnie z "mainstreamu" społecznego. Z jeden strony, praca w takiej branży jest naprawdę fascynująca, z drugiej potwornie męczy, nierzadko moralnie. Ja sobie założyłem, że do póki nie pracuję dla dóbr szybko-niszczących, to sobie poradzę (fajki, gorzałka, fastfoods, etc.). Kiedyś pracowałem dla producentów raka, ale długo nie wytrzymałem. Wystarczył dostęp do badań i tzw. case studies przypadków skutecznych działań (vide inspirowanie x latków poprzez umieszczanie paczek papierosów na wysokości ich wzroku - czyli pod ladą).
Przeskakujemy teraz do naszej branży. Całe szczęście, astronomia nie powoduje raka, więc spokojnie i z przyjemnością mogę się nią rozkoszować. A jak sprawa wygląda z producentami? Ogólnie dobrze. Branża jest tak świeża i niedojrzała, że jeszcze daleko nam do działań podprogowych. W tym kontekście rozbawiony jestem kampanią np. TeleVue, która w swojej komunikacji marketingowej używa skojarzeń z rodziną, dzieckiem, nie jest niebezpieczne - produkt dobry, sam się broni. I czy TV zapakuje nam te okulary w dziecięce wózki, czy przywiezie na furmance, jest raczej drugorzędne. Podejrzewam, że jest to nieskalana strategią wizja grafik. Ot tak sobie wymyślił. Może żona akurat w stanie błogosławionym? Who knows... nie ważne.
Powyższy przypadek nie jest bez znaczenia dla następnego paragrafu, o którym chciałem napisać. Ilustrował on sympatyczny brak strategii, przypadek, do tego mało skuteczny z pkt widzenia analizy strategii reklamowej. Jest natomiast coś, co zwraca moją tępą uwagę, poszukującą oznak przemyślanych strategii. Myślę i chce powiedzieć o marketingu szeptanym (buzz marketing), gdzieniegdzie zwany wirusowym, choć osobiście rozdzielam te dwa pojęcia. Czym jest buzz? Modą? Hypem? Głupotą? Zazdrością?... Buzz jest wszystkim tym, co w sobie chcielibyśmy widzieć i tym, czego pragniemy od innych. To marketingowy trick manipulujący naszą wrodzoną zazdrością, co gorsza, na bazie całkowicie podprogowych reakcji. Buzz jest skuteczny tylko w jednym przypadku, kiedy zaraża nim autorytet.
Marketing wirusowy to zjawisko, które istnieje wśród społeczności od zawsze, ale zdiagnozowano i wdrożono w strategię stosunkowo nie dawno. 100 lat temu wszystkie kobiety na jednej ulicy piekły te same ciasta, kupowały identyczne sukienki, panowie mieli te same kosiarki do trawy, nawet papierosy palili te same. Aż w drugiej połowie XX wieku, pewna marka obuwnicza wpadła na genialny pomysł. Był to Reebok, który nie bardzo radząc sobie z ekspansją Adidas'a, postanowił przyjrzeć się bliżej, czemu ludzie chcą nosić buty X, a nie Y. Paradoksem okazały się wyniki badań, bo argument o "lepszości" całkowicie nie istniał. Z jakiegoś powodu, młodzież na college'ach (główny target odbiorców) wybierała Adidas, a nie Reebok, który jeszcze nie był tak znany, jak dzisiaj. Odpowiedź była prosta. Lud w skali masy, społeczności, naśladuje swoich liderów. Jeżeli lider nosi Adidasy, to bez zmiany obuwia u tegoż lidera, nie ma szans na Reeboki u ludu. Co więc trzeba było robić, żeby Reebok stał się wielki? Kupić liderów i obuć ich "lepszymi" - bo Reebokowymi buciorami. Stworzono pierwszą i świadomą kampanię, opartą o Buzz Marketing. Masowo wręczano nowe Reeboki wcześniej typowanym jednostkom. No i bingo... Za chwilę wszyscy w szkołach zaczęli nosić Reeboki.
W czasach MTV liderzy na poziomie lokalnych społeczności przestali wystarczać, toteż Nike poszedł wyżej i zaczął sponsorować gwiazdy, m.in. NBA. Proces trwa do dzisiaj i jest przykładem wyjątkowo skutecznych działań marketingowych. Mamy media, nosimy, robimy, naśladujemy celebrytów - chcąc czy nie chcąc. To dzieje się na progu podświadomości. W sondażu nikt się nie przyznaje do faktu, jakby był podatny na marketing wirusowy. Wyniki efektywności kampanii całkowicie przeczą takim odpowiedziom.
Pewnie w tej chwili się zastanawiacie, o czym tu Jesion pieprzy. Kogo na forum astronomicznym obchodzi marketing, a tym bardziej sektor obuwniczy. Tak się jednak składa, że mamy co nieco wspólnego. Obserwując rynek kamer astronomicznych (nie tylko kamer) mam nieodparte wrażenie, że witam się ponownie z Buzz marketingiem. Całe szczęście, że w Polsce nie spotkaliśmy się (jeszcze) z próbą świadomego wykorzystania tej techniki sprzedaży, ale ewidentne jest to, że naśladujemy naszych gooru. No dobrze, a skąd nasi gooru czerpią swoje sprzętowe inspiracje? Od większych gooru, najlepiej zaoceanicznych. A skąd gooru zaoceaniczni czerpią swoje wybory? Wybierają po prostu sprzęt najlepszy.
No tak, i tu mógłbym artykuł zakończyć, bo wszystko wygląda dobrze, prawidłowo można by rzec. Niestety - żartowałem. Gooru zaoceaniczni nie do końca wybrali sami. Sbig kilkakrotnie przeprowadził akcje buzz marketingu dając swoje nowe kamery Gooru - oficjalnie do testu. Tak jest do dzisiaj. Wszyscy googru dostają kamery od Sbiga. Największa akcja dotyczyła średnio udanej kamery STL11000. Oczywiście, kamery nie są złe, więc większego niesmaku nie ma. Problem tylko w tym, że są też inne, o których pies z kulawą nogą nie zapyta. Mój artykuł, wbrew pierwszemu odczuciu, nie jest próbą czepiania się Sbiga, jego strategii marketingowych, czy Bóg wie, czego jeszcze. Tak jest i to normalne, że każdy producent chce sprzedać swój asortyment, a jeżeli ma jakiekolwiek opcje na uczynienie ze swojego modelu produktu kultowego, to byłby głupi, jeżeli by nie skorzystał.
Nasz młody rynek całkowicie zachłysnął się Sbigiem, pewnie dlatego, że jest w wieku niemowlęcym. O bardzo emocjonalnym traktowaniu kamer mogą świadczyć płonne dyskusje, które nie raz odbywały się na forum. Tymczasem, światowy rynek kamer przeżywa najlepszy w historii okres. Tyle ciekawych i rewolucyjnych rozwiązań nie było jeszcze nigdy. Dzieje się sporo, a będzie jeszcze więcej.
Ale o tym przeczytacie w kolejnej części artykułu, w którym chciałbym zaprezentować najlepsze, wg mnie, premiery roku. O niektórych słyszeliście, innymi będziecie zaskoczeni.
Disclaimer: Powyższy artykuł przedstawia nieobiektywne i całkowicie egoistyczne urojenia autora. Jego forma i cel służyć ma jedynie rozrywce czytelników Astro-Forum.org. Absolutnie nie ma na celu decydowania o tym, jakie kamery należy bądź nie należy kupować.
14 komentarzy
Rekomendowane komentarze