W sumie nie wiem, jaki dać tytuł
Tiaa... Nie wiem co mnie nakłoniło do napisania tego krótkiego, ale dosłownego wpisu... Może to, że nienawidzę być obojętnym w wielu sprawach.
Nie będę się tutaj rozpisywał na niewiadomo ile. Będzie krótko, bo wiem, że zrozumiecie .
Internet schodzi na psy, to widać. Chciałem tutaj nawiązać do FilmWeb i komentarzy dotyczących filmu... Tak, zgadliście - Avatar.
Otóż wielcy panowie, krytycy filmowi, co nie znają nawet podstawowych zasad składni zdania w języku polskim, uważają ten film za bezwartościowy, wypełniony efektami. Samego Jamesa Camerona uważają natomiast za "Pana bez wyobraźni z impotencją". Sami za to wychwalają filmy, w których trzeba doszukiwać się 68 dna.
Otóż panowie "krytycy" popełniają podstawowy błąd. Porównują film S-F do innych gatunków co jest równoznaczne ze strzeleniem sobie w łeb. Ponadto nie wiedzą, że nurtów S-F jest kilkanaście.
Druga sprawa. Kto kiedykolwiek powiedział, że Avatar to film, gdzie człowiek ma wyjść zdołowany*? Ta produkcja pozwoliła mi się odprężyć, związać z bohaterami. W dodatku pięknie przedstawiony (i spójnie - co "krytycy" uważają za fałsz, bo jedyne ich źródło informacji to Łojnet) świat spowodował, że poczułem się jak we śnie. Uwierzcie mi. Do tej pory dziwnie się czuję i żałuję, że przygoda nie trwała dłużej. 2,5 godziny przy tym filmie zleciało bardzo szybko.
Ja wiem, że są filmy, które mają odprężać i są filmy po których wychodzi się smutnym*. Avatar jest pomiędzy tymi dwoma punktami. Dlaczego? Bo jest doskonały, żeby się odprężyć, ale również zawiera ukryte przesłanie, którego zdaje się, że tak często wymieniani przeze mnie "krytycy", nie są w stanie pojąć. Kurcze, rzeczywiście jest tak trudno. Fakt. Aż 3/4 dzieci w wieku 12 lat po seansie zrozumiało, co było tym przekazem ukrytym. Więc kim Ci ludzie (krytycy - już bez cudzysłowia)są? Niemowlakami? Czy może udają tylko takich poważnych pisząc w Internecie pierdoły? A może zatracili tą specyficzną wyobraźnię?
Wiem, że można filmu nie lubić, nie trawić z różnych powodów. Ale zachowywać się jak gówniarz i obniżać ocenę filmu, zakładając po 156 kont na FilmWebie? Tylko dlatego, że mój ulubiony film z 42 dnami spadł z Top10? Proszę was bardzo serdecznie. Już w piaskownicy dzieci lepiej się zachowują.
A tak właśnie robią Ci... "Krytycy". Ktoś mi powiedział paręnaście minut temu "Stary, nie przejmuj się liczbami! Jak film ci się podoba to podoba!". No tak, ok. Tylko jeżeli chcę zebrać ekipę na ciekawy film, dam im link, żeby zobaczyli... to co otrzymam? Odpowiedź w stylu" Łee! W życiu nie pójdę na taki szit, co ma ocenę 6,50/10". Dziękuję trollom. Udowodnić? Ok. Jak mnie pamięć nie myli, Avatar miał na Filmwebie przed premierą (dwa dni bodajże) w Polsce, średnia 9.34/10. W dniu premiery. 9.14/10. A dzisiaj? 8.75/10. Dziwne? Bardzo. 31-23= 8. W ciągu 8 dni spadł o ponad połowę punktu.
Więc podsumowując. Po pierwsze, przerzuciłem się na Internet Movie Database (przynajmniej angielski sobie podszkolę). Po drugie, jeżeli ktoś nie weźmie się za ten bałagan, to w końcu Internet będzie jak śmietnisko (jeżeli już się nim nie stał).
*Cóż, nie chodziło mi tutaj o zdołowanie w dosłownym znaczeniu. To samo tyczy się smutku.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie
P.S. Mam nadzieję, że tym wpisem nikogo nie uraziłem/wkurzyłem/rozwścieczyłem/wywołałem nienawisć do mojej osoby/zrobiłem wrażenie debila (niepotrzebne skreślić). Chcę po prostu opisać swoje uczucia. Robię to trochę chaotycznie. Ale ponoć blog to taki mały światek...
5 komentarzy
Rekomendowane komentarze