Celestyn, Śląsk i mroźna pogoda
Wyprawa na Śląsk
23 stycznia 2010 stałem się posiadaczem Celestrona C8-SGT (XLT), ochrzczonego zawczasu "Celestynem".
Tego dnia pojechałem na Śląsk, aby odebrać go z rąk poprzedniego właściciela.
Po kilku godzinach podróży dotarłem do celu.
Pan T.R., wraz z małżonką, przywitał serdecznie mnie i mojego "kierowcę".
Chcąc nie tracić czasu, od razu zabraliśmy się do oględzin Celestyna, który czekał na nas wygodnie leżąc na kanapie.
Szybko zaczęliśmy rozmawialiśmy o Celestynie, całym osprzęcie, i wszystkich tematach z nim związanych.
Rozmowa okazała się dla mnie równie cenna, co nowy nowy nabytek.
Dowiedziałem się kilku rzeczy o przeszłości Celestyna, jego sprawowaniu się, potrzebach i możliwościach.
Z uwagi na nie, zamiast drugiego okularu, nabyłem "powertanka", który szybko okazał się być doskonałym wynalazkiem.
Po ponad godzinie sfinalizowaliśmy transakcję pakując teleskop do jego pierwotnego kartonowego domku.
Montaż i osprzęt trafił do bagażnika, a tuba na tylną kanapę.
Po pożegnaniu się z panem T.R., już w późny, ale bardzo pogodny wieczór, ruszyłem w drogę powrotną.
W Gnieźnie rozstałem się z Celestynem. Ja wróciłem na weekend na łono rodziny, a on pojechał do swojego nowego domu, pod Dąbrówkowym lasem.
Pierwsze montowanie
W niedzielę zapoznałem się z instrukcją obsługi Celestyna. Czytałem ją raz, drugi, trzeci, patrząc za okno z nadzieją, że bezchmurne niebo dotrwa do wieczora.
Po powrocie do drugiego, codziennego domu, od razu dorwałem się do kartonów z Celestynem.
Wypakowałem wszystkie drobiazgi, otworzyłem książeczkę i przystąpiłem do montowania sprzętu.
Instrukcja okazała się całkiem czytelna i przystająca do metalowo-plastykowej rzeczywistości.
Długość nóg Celestyna przeraziła mnie, więc nie pozwoliłem mu zbytnio wyrosnąć w górę, z czym przesadziłem, jak się później okazało.
W krótkim czasie Celestyn stanął na swoich trzech nogach, a podładowany w tym czasie "powertank" ożywił go, jeszcze w cieplutkim mieszkanku.
Mimo, że to tylko 8 calówka, "paralityczna" postura Celestyna robi wrażenie.
Pierwsze światło
Tego samego niedzielnego wieczora, nie bacząc na mróz, szybko wyprowadziłem Celestyna na zaśnieżony taras (w końcu jest powód, żeby pozbyć się z niego śniegu).
Gdy stanął na pozycji, zorientowałem się, że nie mam dużo czasu, bo zza ściany biło już światło górującego Księżyca.
Potem było już co raz gorzej.
Prawidłowe ustawienie montażu i konfiguracja komputera okazała się najtrudniejszym elementem uruchomienia.
Najpierw niedokładnie ustawiona północ (kto by pomyślał, że przyda się kompas!). Potem niedokładnie ustawione nachylenie montażu - położenie wskaźnika na głowicy jest nieprzemyślane - dla większych nachyleń trójkąt odchyla się od skali i tak naprawdę człowiek traci pojęcie, którą kreskę na skali jego czubek wskazuje.
Gdy uczyłem się na pierwszych błędach, Księżyc zaczął przyćmiewać gwiazdy i przyciągać cirrusy.
Wszystko przeciągał jeszcze mróz, który sprawił, że ciekły kryształ wyświetlacza pilota stężał i zmiana napisów na nim trwała dobre kilka sekund.
Gdy straciłem cierpliwość, pocieszyłem się widokiem Srebrnego Globu. W moim jedynym obecnie okularze, dwucalowym 30 mm Scoposie, prezentował się bardzo ładnie. Obraz ostry, niezgorszy nawet na brzegach. Tarcza ładnie wypełniała szkło okularu (powiększenie ~x67, FOV ~1,06o). Jedyna rzucająca się wada to konieczność umiejętnego wpatrywania się, żeby obraz nie uciekał. Eye Relief przyzwoity, ale jestem okularnikiem korzystającym z dobrodziejstw soczewek kontaktowych.
Niestety, montaż był nadal źle skonfigurowany - komputer wskazywał gwiazdy do samokontroli w złych miejscach. Gdy poprawiłem co się dało i doszedłem, że może to być wina prozaicznego podania niewłaściwej strefy czasowej, chmury przybrały na grubości i było widać tylko Łysego.
Celestyn wrócił więc do środka, a ja czekam na drugą pogodną noc, aby przekonać się, czy ustawienie skomputeryzowanego niemieckiego montażu równikowego nie jest zadaniem mnie przerastającym.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia