Jeszcze nie tak dawno temu na terenie Śląska było słychać różne wieści o buszującej dzikiej pumie, która rzekomo wydostała się z nielegalnej hodowli gdzieś w Czechach. Podobno było wielu świadków, którzy ją widzieli, niektórzy nawet sfotografowali lub sfilmowali. Widziano ją podobno także w moich okolicach.
Jakiś czas po tych wydarzeniach udałem się na obserwacje w pewne odległe od miasta miejsce, była to leśna polanka na skraju lasu, dość blisko drogi, za drogą znajdowały się jakieś domostwa. O pumie było od pewnego czasu cicho więc się niczym nie przejmowałem. Jednak w trakcie obserwacji w pewnym momencie usłyszałem kilkadziesiąt metrów dalej jakiś dziwny odgłos, jakby szczeknięcie pomieszane z miauknięciem, ciężko to określić, ale bardzo głośne. Po chwili jeszcze raz... Wyciągłem latarkę, poświeciłem w kierunku, z którego dochodziły odgłosy i zobaczyłem w trawie odbicie światła od oczu czegoś co patrzyło też na mnie (bądź już biegło). Wiadomo co mi się od razu przypomniało. Wystraszony szybko wskoczyłem do auta, gdzie drzemała moja dziewczyna, lekko zdezorientowana po przebudzeniu. Szybko zapaliłem silnik, włączyłem długie, auto ustawiłem tak, żeby móc wszystko szybko spakować. Dobrze, że była ze mną moja kobita, która obserwowała okolice, gdy ja składałem sprzęt.
Od tamtego czasu, gdy wyjeżdzam gdzieś sam, nie potrafię się na skupić na obserwacjach, cały czas tylko nasłuchuje każdego szelestu i rozglądam się naokoło czy coś przypadkiem się nie zbliża....
I choć wiem, że w naszych okolicach prawie nie ma szans, żeby pojawiło się coś drapieżnego, to nie daje mi to spokoju.