Search the Community
Showing results for tags 'Macedonia'.
-
Czasem jest tak, że po zaglądnięciu do mapy, nie znajdujesz jakiejś specjalnej pokusy i obietnicy. Wręcz przeciwnie, to co tam znajdujesz, stanowczo nie zachęca do szlajanek po okolicy. Jednak czasem mapa nie pokazuje wszystkich dostępnych dróg. Te najrzadziej zaznaczane, a czasem w ogóle pomijane, są tymi po których wędruje mi się najlepiej. Potrafią zaprowadzić w niesamowite miejsca, i do ich nietuzinkowych mieszkańców. Czasem też pozwala znaleźć efekty działalności miejscowych, których się nie spodziewasz. Pozdrawiam.
-
Czasem jest tak, że jako turysta widzisz mniej. Wakacje to nie zawsze najlepszy czas, a wycieczka z turystycznym biurem nie zawsze oznacza "dotknięcie" prawdziwego oblicza, często niezwykle egzotycznego miejsca, gdzie stoi nasz hotel z reklamowego folderu. Czasem jest tak, że jako włóczęga urwany ze smyczy pracodawcy docierasz dalej, niż jako klient "zawodowców od turystyki". Część z was zna już na forum moje reportaże z lasów Skandynawii, opowieści zza kręgu polarnego, echa Indii i mgły huczących od lawin dolin alpejskich. Czas na pierwsze otarcie się o bałkańskie klimaty. Tak, tym razem, od jakiegoś czasu robotę mam w Macedonii. Starsi mogą pamiętać taki widoczek: To dla byłej Jugosławii mniej więcej to samo, co pocztówka z Giewontem dla nas. Teraz miejsce raczej sporadycznie odwiedzane przez obcych. Nawet jeśli ktoś tu zorbituje, w większości wypadków to najdalszy skok w bok od utartych szlaków turystycznych biur. Ostatnie miejsce pachnące kurortem. Trafiliśmy bowiem pod Macedońsko - Albańską granicę. A po tak zwanym "Incydencie 2001" jakoś nie udało mi się odnaleźć w sieci zbyt wielu zorganizowanych ofert w ten rejon. Ale jak część z was już wie, w moim przypadku, nie będzie to punkt docelowy. Tu zaczyna się dopiero cała zabawa. Tu zaczynają się boczne, zaniedbane, upaprane czerwoną gliną lokalne drogi wiodące w głąb pogranicza. Drogi, które po wspięciu się powyżej granicy lasu potrafią zaskoczyć nawet w maju. O tak, może nie dla każdego, ale dla mnie ta konkretna nitka spękanego asfaltu trafiła właśnie do listy ulubionych. Plan był w sumie prosty, kopnąć się w pusty, ciemny las, wydostać ponad 1500 m. npm i ustrzelić kilka fotek Skorpiona. A tak, tak, to już 40N, a nie 52N i nęcił mnie ślizgając się po horyzoncie od kilku tygodni. Niestety, jako nie turysta, miałem pewne ograniczenia. Po robocie trzeba się dostać w te okolice, co jak się okazało trwa dłużej niż zakładałem, no i musi być choć kawałek pogody. Tym razem pojawiłem się zbyt późno i w nie najlepszych okolicznościach meteorologicznych. Moja ulubiona droga miała też swoje klimaty, nie zachęcające do nawigowania po serpentynach w ciemnościach podmywanych przez coraz silniejszy sztorm, pędzący po zboczach już nie tylko błoto ale i coraz większe kawałki żwiru i kamieni. To najwyższy punkt jaki osiągnąłem tej wietrznej nocy. Trochę ponad 1700 m. npm. Targany lodowatym wiatrem, zalewany lodowatym deszczem, zmusiłem upapranego czerwonawą wodą Canona do kilku chwil "milczenia odwrotu": Tym razem, bez fotek Skorpiona. Jedyne upolowane gwiazdki to światełka Mawrowo gdzieś w dole, poprzez strugi górskiego deszczu. Ale za kilka dni mam kolejną karawanę... tym razem będę miał dla tych lasów cały weekend... kto wie jak daleko dotrę. Pozdrawiam.