Search the Community
Showing results for tags 'dzienniki gwiazdowe'.
-
1. PROLOG Dziś mija dokładnie 3 lata od mojej pierwszej obserwacji teleskopowej, którą prowadziłem na własnym sprzęcie. Dokładnie w sylwestra - 31 grudnia 2009 roku w godzinach wieczornych, zamiast przygotowywać się do balu, oglądałem częściowe zaćmienie Księżyca o fazie maksymalnej 8%. Wrażenia, których nie zapomnę do końca życia.Czułem wtedy, że całe niebo się przede mną otwiera, a ja mam sprzęt pozwalający na to żeby sprawdzić co tam tak naprawdę się dzieje. Teleskop przez który oglądałem to niebo nazywał się Opticon i już nie pamiętam, ale chyba był plastikowy. Miał średnicę soczewki 6cm i ogniskową 900mm. Dostałem go kilka dni wcześniej pod choinkę. Pamiętam, że kosztował tyle za ile dziś nawet słabego okularu się nie kupi... ale to nie miało znaczenia... Jednak moja przygoda z astronomią zaczyna się kilka lat wcześniej... w sierpniu 2003 roku. c.d.n
- 11 replies
-
- 14
-
-
- dzienniki gwiazdowe
- obserwacje
-
(and 1 more)
Tagged with:
-
1. Początek Nocne niebo interesowało mnie chyba od samego początku. W jednym z najstarszych moich wspomnień (jeszcze z końca lat 80-tych, kiedy miałem 3 lub 4 lata) swoje miejsce ma świecący o zmroku nisko nad południowo-zachodnim horyzontem Księżyc w pierwszej kwadrze. Kilka lat później (pod koniec 1994 lub początkiem 1995 roku) trudności ze znalezieniem odpowiedzi na to, co w nocy świeci nad naszymi głowami doprowadziły mnie do wypożyczenia w szkolnej bibliotece pierwszej książki o tematyce astronomicznej - "W kosmos na piechotę". Do tego czasu wiedziałem już jak znaleźć Wielki Wóz oraz Gwiazdę Polarną. Niestety, znajomość nieba u moich rodziców na tym się kończyła. Książkę przeczytałem bardzo szybko. Co ważne - była w niej obrotowa mapa nieba. Właściwie to była mapa, która miała posłużyć do zrobienia obrotowej mapy nieba. Z szacunku dla cudzej własności postanowiłem ją pozostawić w stanie nienaruszonym, co oznacza, że korzystałem z niej jak z mapy nieba przedstawiającej naraz wszystko to, co można zobaczyć z Polski. Pierwszy raz z mapy próbowałem skorzystać chyba w marcu 1995. Ze względu na niską temperaturę, obserwacje prowadziłem przez okno. Na nieszczęście, okno wychodziło na południe/południowy zachód i niestety nie było w nim widać jedynego znanego mi układu gwiazd. Wysoko w górze świeciły dwa jasne obiekty. Po krótkim przeglądnięciu mapy nieba, doszedłem do wniosku, że jaśniejszy z nich (czerwony!) to musi być Deneb, słabszy natomiast został zidentyfikowany jako Sadr. Niestety, dalsza identyfikacja w żaden sposób nie chciała się udać. Co prawda było tam w pobliżu jakieś gwiazdy, których układ od biedy przypominał nieco "krzyż" Łabędzia, ale dużo mu brakowało do tego, co było na mapce. Co więcej nie byłem w stanie zidentyfikować żadnej sąsiedniej konstelacji. Zrezygnowany poszedłem spać. Kilka tygodni później Wiesiek S. pokazał mi pierwszy raz niebo przez teleskop. Jednym z obserwowanych obiektów był Mars, świecący na pograniczu Raka i Lwa. Kiedy Wiesiek S. wskazał mi gdzie on się znajduje, jednocześnie przedstawiając mi Lwa, zrozumiałem, dlaczego obserwowany przez mnie kilka tygodni wcześniej Łabędź tak dziwnie wyglądał . To co wziąłem za Deneba, w rzeczywistości było Marsem, Sadr natomiast okazał się być Regulusem. W ciągu następnych kilku miesięcy udało mi się (już poprawnie) zidentyfikować wiele gwiazdozbiorów. Odkrywanie każdego z nich było wielką przygodą, zwłaszcza że w obserwacjach zaczęła mi towarzyszyć lornetka Tento 10x50. Książka "W kosmos na piechotę" była dla mnie ważna jeszcze z jednego powodu. To właśnie w niej natknąłem się po raz pierwszy w życiu na popularno-naukową wzmiankę o kometach. Z tego co pamiętam, to o kometach było tam naprawdę niewiele - zapamiętałem tylko, że to bardzo rzadkie zjawisko i że możemy je podziwiać raz na kilkadziesiąt lat. W tamtym momencie zrozumiałem, że komety są bardzo ciekawe. Co więcej, coś mi podpowiadało (a może też przeczytałem o tym w tej książce - sam już nie pamiętam), że oprócz tych jasnych, rzadko pojawiających się komet, częściej powinny się trafiać jakieś słabsze, może widoczne chociaż w lornetce. Okazało się, że na pierwszą kometę (i to nie byle jaką) czekałem nie więcej niż rok. Pojawiła się zupełnie niespodziewanie, ale o tym napiszę już innym razem.