Skocz do zawartości

Prezydent RP i niemal 100 uczestników oficjalnej delegacji nie żyje


Rekomendowane odpowiedzi

Wydaje nam się, że świat stosuje wobec nas brudne tricki. Wywołuje straszne katastrofy, zabiera tych, których kochamy, niszczy naszą sprawność i urodę. W końcu zabija nas samych. Odbieramy to osobiście – jako niesprawiedliwość, złośliwość, złą wolę. Przybici gorzkniejemy, tracimy radość życia i przestajemy zauważać ten wspaniały cud istnienia, to że jesteśmy, przeżywamy, poznajemy rzeczywistość. Tymczasem świat jest, jaki jest – podlega prawom przyrody, przypadkowości, także naszym błędom czy niewiedzy. Rozdarcie między statystyczną obojętnością Wszechświata a naszymi odczuciami, chęciami i planami jest źródłem religii, filozofii, sztuki.

Niezależnie od tego, co nas spotyka, nie dajmy sobie wydrzeć radości istnienia, bliskości innych istot ludzkich, chęci patrzenia w niebo.

teleskop.gif

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W ciągu dwóch - trzech tygodni wszystko wróci do stanu poprzedniego. Teraz łzy, kondolencje, a potem zacznie się znowu obrzucanie

 

ok skoro ty twierdzisz, ze bedzie tak jak mowisz

to ja twierdze, ze tak nie bedzie

teraz sobie odpowiedz na proste pytanie: ktory scenariusz wydarzen wolisz aby sie sprawdził?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prototype79, jesteś idealistą. Oczywiście, że chciałbym żeby było jak mówisz, ale życie to nie "Harlequin", gdzie zawsze jest szczęśliwe zakończenie. Zapisz dzisiejszą datę i włącz wiadomości za trzy tygodnie. Będzie trwała kampania wyborcza, a w tej nikt nie bierze jeńców. Liczy się tylko wygrana.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, że sama tragedia nie zmieni ludzkich zachowań na zawsze... to jest niezbędny impuls aby w naszych sercach powstało postanowienie czynienia dobra, zaczęcia od siebie samego bez patrzenia na innych...

 

Potem po tym postanowieniu nadejdą zwykłe dni i codzienna praca nad sobą, tylko uczciwa praca nad sobą nad swoimi przyzwyczajeniami, wadami, słabościami, które dzisiaj sobie uświadomiliśmy da trwałe owoce.

 

Co Ty czytający postanowiłeś w sobie zmienić na lepsze? Zacznij zmianę od siebie. Małe zwycięstwa prywatne w konsekwencji przekują się na zwycięstwo narodu, na zwycięstwo nas wszystkich jako ludzi.

 

Ja swoje katharsis przeszłam ponad rok temu, od tego czasu wiele pracuję nad sobą, nie nad innymi, bo świata od razu nie zbawię, ale ciężko pracuję nad sobą. Wiem ile to wymaga pracy, pokory i zaangażowania. Ile motywacji wewnętrznej. Dzisiaj mam w sobie to światło, które mnie prowadzi przez życie, świadomośc, która pozwala mi odróżniać rzeczy ważne od tych mniej ważnych.

 

Dobro jest ponadczasowe i każdy z nas wie co jest dobre we własnym sumieniu, trzeba tylko sie zatrzymac na chwilę i posłuchac swego wnętrza, takie wydarzenia pozwalają nam spojrzeć prawdziwie na siebie bez wymówek i bez okłamywania siebie samego...

 

Życzę wszystkim, aby przeżyli takie osobiste oświecenie i aby każdy z nas miał tyle siły i odwagi aby codziennie stosować się do zasad miłości ludzkiej.

 

Mahatma Ghandi rzekł:

Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie.

Be the change you want to see in the world. (ang.)

Słabi nigdy nie potrafią przebaczać. Przebaczenie jest cnotą silnych. Zwyciężajcie nienawiść – miłością, nieprawdę – prawdą, przemoc – cierpieniem.

 

Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro. Ucz się tak, jakbyś miał żyć wiecznie.

Live as if your were to die tomorrow. Learn as if you were to live forever. (ang.)

 

Wolność to stan umysłu.

 

 

 

 

pozdrawiam

Ori

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapisz dzisiejszą datę i włącz wiadomości za trzy tygodnie.

 

tym sposobem dales mi 3 tygodnie tak naprawde lepszego zycia

zycie z nadzieja zawsze bedzie lepsze od beznadziejnego

mimo wszystko namawiam Cie do zmiany nastawienia

sam czytam w necie mnostwo opini typu:

- za jakis czas znowu beda sie blotem obrzucac

- Polacy teraz zjednoczeni ale za kilka dni sprzedali by cie za 2 zeta

- dzisiaj udaja smutek ale i tak wszyscy rozkradaja Polske itd. itp.

jak to nazwiesz? bo dla mnie to ciche przyzwolenie na takie zachowania

i nie chodzi mi o przysłowiowe "wywoływanie wilka z lasu" ale o tworzenie nastroju społecznego sprzyjajacego takim a nie innym sytuacjom

co zrobisz jak za pare dni Palikot lub Kurski odwala jakis numer?

rzucisz sie z radoscia na telewizor i całujac ekran krzykniesz: a nie mowiłem? :banan:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zobaczy się jak będzie. A co do przyczyny - niestety telewizja karmi nas nieprawdziwymi informacjami, raczej. W szkole na lekcjach PKMu poświęciliśmy trochę czasu na analizę całego wypadku, z mechanicznego punktu widzenia. Wnioski są takie - samolot był przystosowany do przewozu prezydenta z małżonką, oraz 20 osób towarzyszących, i zawsze tak latał. Czemu tak mało ? Bo samolot prezydencki musi mieć kuchnię, pomieszczenie do łączności, sala konferencyjna i wiele innych udogodnień które ważą. Pilot był bardzo doświadczony, odbył wiele takich lotów, a samolot po remoncie nie miał żadnych problemów. Jako że w lotnictwie wagę każdego człowieka, jako że każdy ma bagaż przyjmuje się za 85kg. Więc samolot był niestety o 6,5 tony przeciążony. Pilot kołował 4 razy, lotniska nie widział, aż otrzymał koordynaty, informacje jak ma podejść do lądowania. Był doświadczony więc nie stanowiło to dla niego problemu. Pas startowy był tam krótki dość więc pilot musiał podejść mniej więcej idealnie, nie mógł za daleko bo by nie wyhamował. No i podszedł tak na akurat do lądowania, widoczność podobno była 500m, przeszedł przez chmury, no i okazało się że samolot za szybko traci wysokość, bo był za ciężki. Z tego powodu zamiast idealnie trafić w pas, trafił bodajże 20m za blisko, zahaczając o drzewa.

 

To tak z grubsza, dokładne obliczenia przeprowadził nasz nauczyciel.

Co prawda na wikipedii są informacje jakoby samolot mógł zabierać po 180 pasażerów nawet, ale wersja prezydencka ma dużo ważących dodatków która to znacznie redukuje, poza tym to była wersja 154M z oszczędniejszymi silnikami.

Edytowane przez anum
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prototype79, jesteś idealistą. Oczywiście, że chciałbym żeby było jak mówisz, ale życie to nie "Harlequin", gdzie zawsze jest szczęśliwe zakończenie. Zapisz dzisiejszą datę i włącz wiadomości za trzy tygodnie. Będzie trwała kampania wyborcza, a w tej nikt nie bierze jeńców. Liczy się tylko wygrana.

 

Gdy 5 lat temu umierał papież, wtedy też działo sie miedzy nami coś niezwykłego a potem też wielu sceptyków uważało, że nic to nie dało i nic nie zmienia. I na pierwszy rzut oka tak było. Ale mam wrażenie, że takie rzeczy zmieniają jednak świadomość wielu ludzi choć w sposób nie zawsze rzucający się w oczy. Sądzę, że gdyby nie tamto doświadczenie ludzie dziś by się tak nie zjednoczyli i nie wznieśli się ponad swoje ciasne poglądy polityczne (te setki tysięcy z których tylko część należy do zwolenników Prezydenta...).

 

Byłem wczoraj w Warszawie pośród tego tłumu. Nieprzebrana rzesza ludzi, która w naturalnych warunkach walczy ze sobą nawzajem, przepycha się, ma pretensje bo ktoś kogoś popchnął, zajął miejsce albo coś... A tu widzę ludzi życzliwych, uczynnych, pomagajacych sobie nawzajem. Przepychałem się wózkiem i nikt nawet się nie skrzywił... To jest inna jakość!. Nawet jeśli z czasem ten duch jedności opadnie to nie mamy prawa mówić, że w 100% zniknie i to co się stało nie miało żadnego znaczenia.

 

Co najwyżej jedna i konkretna osoba może powiedzieć, że dla niej nie ma to żanego znaczenia i nic nie zmienia. Tutaj zgoda.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wg mnie, miesiąc po śmierci papieża było już tak samo jak dawniej. Ale ogólnie z roku na rok jakiś postęp jest, pomału ale do przodu. Nie da się dogodzić wszystkim, zawsze ktoś będzie niezadowolony, podobnie jak nigdy nie będzie sytuacji w kraju takiej bez kłótni, afer i tak dalej. Trzeba z tym żyć i dostrzegać dobre strony. To co się stało miało znaczenie, ale atmosfera zniknie i to dość szybko, tak jak po śmierci papieża.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moi drodzy, trochę się zapędziliśmy w politykę i jakby nie patrzeć odeszliśmy od tematu wątku.

I ja także przyłożyłem do tego rękę. Posypuję łeb popiołem.

Uznałem, że godnie będzie przenieść nasze słowne przepychanki do osobnego wątku.

 

[*] [*] [*]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a jednak niedługo pewne jednostki wytrzymały- niesławny Artur Górski (ten od "końca epoki białego człowieka") (wywiad w naszym dzienniku), Rydzyk ("kto to wyreżyserował"), prałat z Przemyśla ("mogło zdarzyć sie w środę")... kto myślał, że będzie odnowa w stosunkach politycznych - mylił się...Smutne...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nad moim domem właśnie przeleciał samolot z trumną Pani Marii Kaczyńskiej. Przedwczoraj obserwowałem też ostatni lot Prezydenta Rzeczypospolitej.

Dla mnie te dni to ważna chwila zadumy, żalu i pytań o jutro - pytań o drogę, którą podąży dalej nasz kraj.

Nie mam chyba złudzeń – wraz ze śmiercią Prezydenta odchodzi jeden z tych Wielkich Polaków dla których Polska była wartością nadrzędną. Jeden z ostatnich takich ludzi w świecie polskiej polityki.

Chwila narodowego katharsis uwolni od grzechu tych, którzy w takiej pogardzie mieli Jego poglądy. Wróci czas relatywizmu moralnego, nazywania patriotyzmu zaściankowością i politycznego sybarytyzmu.

Liczę jedynie, że choć niewielka część tych ludzi zawróci z tej drogi. I niezależnie od swoich poglądów zrozumieją w przyszłości czym jest szacunek dla Ojczyzny. Nawet jeśli Ojczyznę uosabia prezydent z innej niż oni partii.

Edytowane przez jackqb
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a jednak niedługo pewne jednostki wytrzymały- niesławny Artur Górski (ten od "końca epoki białego człowieka") (wywiad w naszym dzienniku), Rydzyk ("kto to wyreżyserował"), prałat z Przemyśla ("mogło zdarzyć sie w środę")... kto myślał, że będzie odnowa w stosunkach politycznych - mylił się...Smutne...

 

juz ze spuszczona głowa chcesz sie poddac?

nie rozumiesz ze oni na to licza

tacy ludzie zawdzieczaja swoja pozycje wlasnie takiemu podzialowi spoleczenstwa jakie bylo przed katastrofa

teraz przebieraja nogami z niecierpliwosci aby to jak najszybciej wrocilo

bo gdyby nie wrocilo, to stracili by swoje pozycje

pozdro

 

PS: jakbyscie nie zauwazyli to tacy ludzie jak zacytowani przez greghora tracili juz wpływy przed tragedia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Alan James Ravenhurst

Przede wszystkim - cześć pamięci Tych, którzy nagle odeszli i zostawili swe marzenia, ambicje, plany... Ogromna tragedia rodzin ofiar, nie sposób sobie wyobrazić, co w takiej sytuacji czują bliscy, przyjaciele, współpracownicy, koledzy. Wielki ukłon w stronę Pana Adama za chęć podzielenia się odczuciami i założenie tego tematu, jak też za spokojne i wyważone komentarze... Mnie wiele razy poniosło, gdy słyszałem lub czytałem niektóre opinie... O katastrofie dowiedziałem się o 9 tej z minutami w sobotę od kolegi z Okęcia, który usłyszał gorączkową rozmowę pilotów... Moja reakcja była typowa - niedowierzanie. Telewizja - nic, w necie również żadnych informacji. Włączyłem w radiu częstotliwość "podejścia" na Okęciu i przez chwilę słuchałem rozmów między kontrolerami a pilotami. W końcu jeden Węgier za sterami WizzAir złamał procedury i do standardowego komunikatu o swej pozycji dodał "sorry for your loss"... Kontroler przez chwilę milczał, po czym zdołał wykrztusić "thank you" i dalej zmienionym głosem podprowadził Airbusa na ścieżkę podejścia. Przez kilkanaście minut dzwoniłem do znajomych i do rodziny - spotkałem się z podobną reakcją, jak moja. W końcu pojawiły się pierwsze wzmianki w sieci i przerwanie programów w telewizji. I jak to zwykle bywa - chaos informacyjny. Pomylono maszyny, przez chwilę rodziny dziennikarzy z małego Jak-40, który lądował pół godziny przed Tupolevem musieli przeżywać coś strasznego... Doskonałym przykładem były podawane na szybko i bez weryfikacji liczby ofiar wypadku... Teraz znamy już nawet życiorysy Tych, którzy nie pojawiali się na pierwszych stronach gazet, ale wtedy nie sposób było podać jakichkolwiek konkretów,bo chyba każdy sobie wyobraża, jaki chaos panuje na miejscu katastrofy i jak dziennikarze spieszą się, by przekazać informacje... Po tytule tematu widać, kiedy został założony - gdy Rosjanie omyłkowo podali listy pasażerów obu rządowych maszyn. Wielkie podziękowania dla pana, który wstawił tu wzmiankę o Załodze - mi też tego brakowało mi w wiadomościach. Prawdopodobnie z wieloma z Nich mijałem się na lotnisku, nie znałem ich osobiście. Jako, że jestem tam częstym gościem, to wszyscy znajomi pytali mnie o przyczyny wypadku i o to, czy to był błąd ludzki. Na co niezmiennie odpowiadałem, że mam swoje podejrzenia, ale zostawię je dla siebie, bo wszystkiego dowiemy się po oficjalnym raporcie komisji, a kłapiąc dziobem w poszukiwaniu taniej sensacji można kogoś skrzywdzić, lub co najmniej urazić. Szczytem chamstwa i braku wyczucia był wywiad jednego z wykładowców z jednej renomowanej uczelni (wtajemniczeni wiedzą o kogo chodzi), który nie dość, że jawnie obarczył winą pilotów, to zaczął snuć podejrzenia, co do aktu sabotażu dokonanego przez Rosjan. Poprawcie mnie, jak się mylę, ale jeśli zwykły człowiek czyta wywiad z kimś, kto wykłada awionikę, podpisując się tytułem doktora i podając nazwę szkoły, to automatycznie wierzy takim opiniom - bo "przecież awionik wie, o czym mówi". A wpływ ruchu powietrza na siłę nośną skrzydeł ma tyle wspólnego z katastrofami samolotów, co badanie właściwości wyporności wody na zatonięcie statku. Niby wiąże się z tematem, ale nie jest główną przesłanką. Ktoś tutaj wspomniał, że wypadek lotniczy to ciąg zdarzeń i miał rację - pozornie błahy szczegół ma wpływ na następny... i na następny, pozornie błaha decyzja ma takie a nie inne skutki, które prowadzą do jakiegoś zdarzenia, aż w końcu splot wydarzeń przekracza krytyczny poziom, po którym nie można już nic zrobić. Wracając na chwilę do wywiadu pana doktora - pomijam, że miał on nikłe pojęcie o lotnictwie jako takim, skoro mylił wartości węzłów z km/h, nie wiedział, że Rosjanie używają innych jednostek pomiaru ciśnienia, niż "Zachód", upierał się, że w Tupolevie są dwie czarne skrzynki. Uderzyło mnie to, że pod szyldem swej uczelni oskarżył Rosjan o coś takiego. Myślę, że mogli się poczuć co najmniej urażeni takimi rewelacjami, ale mam nadzieję, że nie czytali tego bełkotu. I tak mamy dość skomplikowane stosunki z naszym wschodnim sąsiadem, nawet w dziedzinie katastrof lotniczych kilka razy mieliśmy z nimi na pieńku. Jeśli rozbiła się maszyna ich produkcji (jakby nie patrzeć), na ich terytorium, to są bardzo wyczuleni na tym punkcie i zrobią wszystko, by rzetelnie wyjaśnić wszystko od A do Z. Do zwolenników teorii spiskowych - nie wierzę, że odważą się na jakiekolwiek próby przekłamania faktów - przecież cały świat patrzy im teraz na ręce. Do tych, którzy winą obarczają stan techniczny Tu-154M: maszyna została wyprodukowana 29 czerwca 1989 roku, mylicie się twierdząc, że to był przestarzały złom - wieku samolotu absolutnie nie ocenia się pod względem lat, a za pomocą ilości wylatanych godzin. PLF101 miał jeszcze przed sobą około 6000 h, - jakieś pięć lat - by można go było uznać za wyeksploatowany. Skoro to taki zły samolot, to czemu do tej pory jest produkowany i do tej pory używany wliczbie około tysiąca egzemplarzy - np. przez Aerofłot... W PLL LOT mamy dwudziestoletnie boeingi 767, a jakoś nie słychać krzyków, że to złom, który należy oddać do muzeum... Co do stanu technicznego - przechodził generalny remont do wersji Lux w grudniu ubiegłego roku (obecnie PLF102 przechodzi identyczny). Widziałem go ostatni raz w czwartek rano, gdy był przygotowywany do lotu do Pragi na Ruzyne, na którym ktoś z czeskich spotterów zrobił mu ostatnią na świecie fotkę. Przytoczę ciekawostkę z lotniska - każda pasażerska maszyna naszej floty (w tym maszyny 36. Specpułku) jest według procedur (wprowadzonych - jako pierwsze na świecie przez krajowego przewoźnika - w 1987 roku po słynnych Kabatach) dokładnie sprawdzana pod katem technicznym. Mechanicy dokładnie oglądają kadłub, podwozie, klapy, stery, spojlery a także elementy łączące. Obudowy silników dość łatwo i szybko się zdejmuje, więc też bada się stan przewodów paliwowych, sprężarek, każdej łopatki w turbinie. Jeśli do silnika wpadnie biedronka, to mech ją znajdzie ;) Poza tym istnieje coś takiego, jak komputerowe monitorowanie pracy samolotu podczas każdego rejsu. Na pokładzie oprócz trzech skrzynek katastroficznych są dwa dyski, podobne do pamięci flash, które po wylądowaniu poddaje się analizie. Nie dość, że komputer sprawdzi wszystko sprawniej i szybciej, to wychwyci nawet minimalne odchylenia w pracy któregoś z układów i podzespołów maszyny, które mechanik na 'wygaszonym' samolocie mógłby przeoczyć. Myślicie, że ktoś dopuściłby do lotu wadliwą maszynę? Taką, która ma usterkę, ale może doleci? To był "VIP", samolot, który w powietrzu ma status ważniejszy, niż karetka pogotowia na sygnale... Jednak statystyki nie kłamią - jedynie 3% katastrof spowodowanych jest usterką techniczną - reszta to błąd ludzki: pilot, nawigator, mechanik obsługi naziemnej, kontroler lotów, pracownik stacji meteo i dziesiątki osób, dzięki którym mamy do dyspozycji najbezpieczniejszy środek transportu. Rocznie na polskich drogach ginie w wypadkach tyle osób, że starczyłoby dla średniej wielkości miasta - tyle, że katastrofa samolotu jest wydarzeniem spektakularnym i w mediach doskonale się 'sprzedaje'. Nikt z nas nie roztrząsa wypadków na drogach - to nam spowszedniało, widzimy to codziennie i zbytnio się tym nie przejmujemy. Jednak i tu i tu giną ludzie. Dla mnie przede wszystkim to się liczy - Nimi. Zostali odarci z godności umierania, z jakiejkolwiek godności... Nie pożegnali się z bliskimi, bliscy nie mieli tej okazji, by się na Ich śmierć przygotować. Inaczej jest, gdy np. umiera ukochana babcia, która wcześniej chorowała i mieliśmy czas, by oswoić się z myślą o tym, co być może się zdarzy. Minął ponad tydzień od tej pamiętnej soboty, a ja nie mam słów, by wyrazić, co czuję w środku - przyznam, że jako ponad trzydziestoletni chorąży wielokrotnie buczałem jak dziecko i wzruszałem się, oglądając relacje w TV, lub stojąc w tłumie ludzi przed Okęciem, przed bramą Specpułku, na Krakowskim Przedmieściu. Wyrazy uznania dla polskich i rosyjskich władz, za tak sprawne zorganizowanie pomocy bliskim i całego przedsięwzięcia logistycznego, jak chociażby transport lotniczy... dla zwykłych ludzi, którzy przychodzili w te słynne już miejsca, tylko dlatego, że czuli że po prostu muszą tu przyjść, dla małego chłopczyka, który stał ze swoją mamą na pasie zieleni między Aleja Krakowską i czekał na asystę migów a Pałacem, dla tych, co rzucali kremowe tulipany na trasie ostatniego przejazdu Pierwszej Pary z lotniska. Przykro mi, gdy słucham kłótni i sporów, debata o słuszności decyzji pochówku na Wawelu na przykład. Opamiętajmy się - ludzi, którzy tam zginęli sami wybraliśmy, byli oni reprezentantami naszego kraju. Polakami, ludźmi po prostu - uszanujmy ich godność, niech ta tragedia będzie okazją do refleksji nad tym, jacy jesteśmy i jak bardzo potrafimy się zmienić w obliczu wzniosłych wydarzeń. Oby te zmiany (tylko na lepsze;) zostały w nas na zawsze, a jeśli uznacie mnie za niepoprawnego marzyciela, to chociaż pozwólcie mi marzyć...

 

Pozdrawiam / Alan James Ravenhurst - "do miłego!"

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Alan James Ravenhurst

Przy przesyłaniu 'zgubiło się' parę wyrazów - notka o chłopczyku a potem Pałacu. Uzupełnię - chłopczyk czekał na asystę migów, a potem pytał mnie o to, czemu nie przyleciały. Czekał na nie wyraźnie - taki niewinny obrazek wśród niedowierzania, smutku i bólu ludzi wokół... Potem dziękowałem i między innymi tej osobie, która zapaliła pierwszy znicz pod Pałacem. I zupełnie niepotrzebnie miałeś ciarki - "do miłego..." - wszyscy w ten sposób żegnamy się z polskimi kontrolerami. Żaden z nas nie myśli o tym, że będzie inaczej.

 

Pozdrawiam/ AJR

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przy przesyłaniu 'zgubiło się' parę wyrazów - notka o chłopczyku a potem Pałacu. Uzupełnię - chłopczyk czekał na asystę migów, a potem pytał mnie o to, czemu nie przyleciały. Czekał na nie wyraźnie - taki niewinny obrazek wśród niedowierzania, smutku i bólu ludzi wokół... Potem dziękowałem i między innymi tej osobie, która zapaliła pierwszy znicz pod Pałacem. I zupełnie niepotrzebnie miałeś ciarki - "do miłego..." - wszyscy w ten sposób żegnamy się z polskimi kontrolerami. Żaden z nas nie myśli o tym, że będzie inaczej.

 

Pozdrawiam/ AJR

 

Rozumiem, że dla Was "do miłego" to chleb powszedni, dla nas szarych śmiertelników nie związanych z lotnictwem, to pozdrowienie od 10-tego kwietnia nabrało zupełnie innego znaczenia, na pewno bardzo wymownego i jednoznacznie się kojarzącego.

 

Jestem pewna, że kiedykolwiek usłyszę to pozdrowienie, powrócę myślami do tego właśnie ostatniego lotu samolotu rządowego...

 

pozdrawiam

Ori

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Alan James Ravenhurst

Chleb powszedni, ale podejrzewam, że i też sami piloci i kontrola dostrzegają w tych słowach drugie dno, choć głośno się o tym nie mówi... Jeśli te słowa będą Ci się kojarzyć z wydarzeniami z 10 kwietnia, to znaczy, że się przejęłaś i że będziesz nosić w sobie pamięć o tych wydarzeniach. Tak samo żegnał się z Warszawą kapitan Pawlaczyk, który zawrócił znad Grudziądza swoją maszynę i do samego końca usiłował wraz z kolegami z kabiny uratować siebie i ponad 180 osób na pokładzie. Zabrakło Im czterech minut lotu, by dotrzeć na Okęcie... Takie zwyczajowe życzenie komuś udanej podróży - a jednak ze świadomością, że może się ta podróż zakończyć czymś nieoczekiwanym - rzeczywiście nabiera dramatycznego wydźwięku. Jak pisałem wcześniej - mimo, że ludzie mogą twierdzić, że piloci maja własny świat, to nie dopuszczamy do siebie takiej myśli, bo przy takim nastawieniu nie mielibyśmy po co wsiadać za stery. O wiele smutniejsze jest to, że na wojskowym Okęciu została tylko jedna kompletna załoga, która jest przeszkolona na loty Tupolevem. Nie da rady nikim ich zastąpić w miarę szybko, bo do rządowych maszyn nie bierze się ludzi "z ulicy", czyli procedury dotyczące kompletowania składu załogi są w tym przypadku dodatkowo obostrzone. A niedługo wraca do służby drugi samolot tego typu... Wymowny jest też nasz niepisany "hołd" dla ofiar z Kabat - w czasie lotu do Wielkiej Brytanii, lub do Stanów przelatujemy nad Grudziądzem w kursie na Darłowo a potem już po prostej i na autopilocie. Jednak zawsze, gdy mijamy Grudziądz cichną rozmowy w kabinie, przez kilka minut nie kontaktujemy się z 'obszarem' w Poznaniu - po prostu w milczeniu obserwujemy przyrządy... Żeby nie pogrążać się w smutnych myślach - ostatnie słowa kapitana Protasiuka, wypowiedziane między Warszawą a Białymstokiem brzmiały tak, jakby wypowiadał je z uśmiechem i bardzo radośnie. Takim Go (i pozostałe osoby na pokładzie) zapamiętajmy. Bo teraz tylko nasza pamięć o Nich sprawi, że będą wśród nas - dlatego na przykład na koncie Naszej-Klasy drugiego pilota, mjr Roberta Grzywny, jest już prawie setka kart z wpisami od zwykłych ludzi... Niby portalik społecznościowy, ale taki gest robi wrażenie...

 

Pozdrawiam / AJR

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdy czytałem Twoje posty, za kóre osobiście bardzo Ci dziękuję - nie wiem czemu, ale to tak, jak bym czytał Conrada, ale nie na bezkresach wód - ale powietrza... Dziwne skojarzenie, ale nic na to nie poradzę.

 

Chciałem dotknąć jednej sprawy, może coś na ten temat napiszesz. Patrzę na zdjęcie tego młodego chłopaka, serce żal ściska. Myślę o Arkadiuszu Protasiuku, jakoś na nim skupiłem największą uwagę, ale pozostali też raczej młodzi ludzie.

 

Jak to jest z doborem pilotów, jeśli chodzi o wiek? Czy można byłoby postawić tezę, że mozna mieć nalatane mnóstwo godzin, wiedzę o pilotażu na najwyższym poziomie - ale nie da się pewnych rzeczy "nalatać"; tych cech, które związane są z wiekiem człowieka. Myślę o jakiejś roztropności, wątpieniu, ostrożności, nie wiem co jeszcze - może specjalista psycholog by to trafniej opisał.

 

Gdy tak cofnę się wspomnieniami, widzę u siebie istotne różnice w tym, jak jeździłem autem w wieku 30 , 50 czy teraz 68 lat.

 

W czeskiej publicznej tv już dłuższy czas biegnie cykl o katastrofach lotniczych. Nie wszystkie oglądam, ale przytłacza mnie ogrom czynników, które doprowadzają do katastrofy. Zapewne tak też było w Smoleńsku. Ale - jak sobie próbuję przypomnieć - większość pilotów to raczej osoby w wieku 45 - 55 lat. Koledzy bliżej "siedzący" w załogowej astronautyce mogliby zapewne zrobić zestawienie, jak to jest u astronautów. Wiadomo, to nie to samo - ale jakieś pokrewieństwo jest, przecież wielu astronautów wywodzi się z lotnictwa.

 

Możesz nasz "nieco" oświecić w tym względzie ?

 

Z głębokim szacunkiem , Zbigniew.

Edytowane przez zbignieww
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Alan James Ravenhurst

Przede wszystkim przepraszam, że moje posty wywołały dyskusję o samolotach i pilotach na forum o astrofotografii. A zacząłem tu zaglądać po fotografiach pana Adama Jesionkiewicza, przed którego talentem i wiedzą chylę czoła. Ale myślę, że wy dzięki swojej niesamowitej aparaturze chcecie być blisko gwiazd, pilot za sterami w nocy, po wygaszeniu kokpitu też w niemym podziwie wpatruje się w te same gwiazdy - nad pułapem chmur i bez świateł miasta z dołu niebo wygląda niesamowicie...

 

Panie Zbigniewie... Wiek pilota nie ma znaczenia, bo szkołę wojskową można skończyć w różnym wieku - oprócz normalnego trybu nauki jest przecież nabór do przeszkolenia rezerwy, a to ludzie w różnym rocznikowo wieku - niektórzy chcą tylko odbębnić i mieć z głowy, niektórzy podejmują studia, jeśli nie ma przeciwwskazań.. Czasem ktoś wraca na studia, bo w prywatnym życiu coś się nie układało, itp. Oczywiście wtedy zaczyna się wspinaczka po drabince - awansuje się na kolejne stopnie wojskowe, przechodzi się przeszkolenie na danym stanowisku załogi i nabiera się na nim doświadczenia, aż dowódca uzna, że można kogoś pchnąć dalej. Ktoś, kto był w wojsku tylko w służbie zasadniczej, nie za bardzo orientuje się trybie awansowania starszych podoficerów i oficerów. Ale oprócz regulaminu bierze się pod uwagę różne czynniki - ludzie dopuszczani do latania samolotami, a także do ich obsługi są przepuszczani przez naprawdę gęste sito testów i szkoleń. Dlatego patent dostają tyko najlepsi. Myślę, że wszędzie - w każdej dziedzinie życia są ludzie, którzy dotknięci są wrodzonym brakiem mózgu, ale dowództwo wojskowe powinno mieć trochę oleju w głowie i na szczęście tak jest. Ale wojsko podlega decyzjom politycznym i w to nie będziemy się teraz zagłębiać. Żaden z dowódców pułku na Okęciu, żaden z oficerów odpowiadających za szkolenie nie dopuści do załogi obsługującej loty VIPowskie kogoś, kto chociażby wskazuje znamiona tego, że kiedyś zawiedzie, albo kogoś kto ma braki w wiedzy.

 

Trzeba rozróżnić charakter pracy pilota wojskowego, a cywilnego we flocie pasażerskiej lub cargo. Wiadomo, że by zdobyć patent pilota samolotów odrzutowych potrzebna jest odpowiednia ilość wylatanych godzin na wszystkich mniejszych maszynach - jednosilnikowa, śmigłowa Cessna / dwuśmigłowiec / turbośmigłowiec (np. ATRy EutoLOTu) / dwusilnikowiec odrzutowy, aż w końcu marzenie każdego pilota - Boeing 747 lub europejski odpowiednik - Airbus A380. Ale to dziesiątki godzin w powietrzu z instruktorem i mnóstwo wydanych na taki kurs pieniędzy... We flocie cywilnej takie kursy sponsoruje dany przewoźnik, który przecież potrzebuje nowych pilotów, bo kiedyś trzeba przejść na emeryturę, flota się powiększa, coraz więcej samolotów mamy nad głową. Jak się słyszy, że w Europie odwołano 26 tysięcy startów w ciągu jednego dnia, to aż trudno uwierzyć, prawda? W lotnictwie wojskowym cała procedura wyszkolenia pilota wygląda podobnie - kolejne maszyny, instruktor, niezbędna ilość wylatanych godzin na danym modelu...

 

Tak więc ilość godzin kapitana Protasiuka (przy jego młodym wieku) to tak naprawdę wcale niemało, oczywiście jak na standardy wojskowe. Od 1997 roku służył 36. specjalnym pułku lotnictwa transportowego, od 2009 r. jako dowódca załogi. Odchodzący na emeryturę pilot pasażerski ma tych godzin od 6 do 10 tysięcy, czasem więcej. Ale tego nie można porównywać - samolot pasażerski musi na siebie zarabiać, gdy stoi na parkingu przynosi straty. Tak więc taka maszyna może być nawet całą dobę w powietrzu, wyłączając oczywiście czas na jej obsługę naziemną. I dlatego piloci cywilni maja wylatane tyle godzin - codziennie są w pracy. A jak im wpadnie kurs Europa - Ameryka / Europa - Azja, to już kilkanaście godzin w kieszeni. A załoga rządowych maszyn leci tylko wtedy, gdy ktoś z VIPów udaje się z delegacją.

 

Oczywiście można się zastanawiać, czemu dowódcą załogi PLF101 był żołnierz w stopniu kapitana, a podlegał mu drugi pilot w stopniu majora? Obaj mieli tyle samo lat, kapitan miał wylatane 1939 godzin, major 3529. Odpowiedzi należy szukać u dowódcy Pułku. Myślę, że to była potrzeba chwili, i tak już zostało, chłopaki zgrali się w takim składzie. Przecież to był skład, który latał już od ponad roku. Wiadomo, że pilotów na Tuty brakuje, bo w szkołach szkoli się już na inne maszyny. Skoro poprzednie pokolenia pilotów odeszły z Pułku na emeryturę, to takie wakaty trzeba kimś uzupełnić - a propos poprzednich pokoleń - w 1989 roku mój dziadek przyprowadził tego Tupoleva z Moskwy na Okęcie, trzy miesiące po zakupie maszyny od ZSRR, taka ciekawostka.

 

Teraz trochę o doborze załogi, gdy kandydaci przejdą przez te gęste sito. Myślę, że tu nie ma większych różnic między procedurami wojskowymi a zalecaniami IFAO. Wszyscy członkowie powinni być mniej więcej w tym samym wieku i mieć podobny staż służby. Wiadomo, że kapitan jest w kabinie bogiem i to on podejmuje ostateczną decyzję, ale nie jest on przecież nieomylny w swych decyzjach, prawda? Dlatego daje się podobny wiekowo / długością stażu skład załogi, by pozostali nie bali się zaoponować i podważyć decyzji kogoś starszego (gdy mają wrażenie że jest błędna), jak i też dowódca będzie się liczył bardziej ze zdaniem podwładnych, a nie każe im się zamknąć, bo jest starszy i wie lepiej. Doskonałym przykładem źle dobranej jest największa dotychczas w dziejach lotnictwa katastrofa na Teneryfie (1977), gdzie na pasie zderzyły się dwa "słoniki" - 747 i zginęły 583 osoby. Zawinił pilot, który uważał się nieomylnego, nie posłuchał kolegów za kabiny, ani też poleceń z wieży.

 

Tak więc można "przykozaczyć" - co to nie ja!, w silnym stresie źle ocenić sytuację, popełnić jeden drobny błąd w panice. Nie dowiemy się, co czuli w tych ostatnich chwilach kapitan Protasiuk i major Grzywna. Mam nadzieję, że piloci, nawet 36letni, prowadząc maszynę z setką osób za plecami mieli świadomość wzięcia odpowiedzialności za ich życie. Są roztropni i muszą umieć naraz rozważyć kilka możliwych wariantów lotu. Mogą wątpić w np. otrzymywane dane meteo, jeśli widzą coś innego na wskazaniach i za oknami - zresztą tu nie ma co gdybać - mgła jest zjawiskiem lokalnym i nawet znad Okęcia wiatr przy dobrych układach ciśnienia i kierunku potrafi ją zwiać z ciągu kilkudziesięciu sekund. Jedyne w co piloci nie mogą wątpić, to w siebie i własne umiejętności, powinni też mieć ograniczone zaufanie do kontroli lotów, ci na wieży nie mają obowiązku znać parametrów samolotów i wiedzieć, przy jakiej pogodzie dany model może lądować, jaki ma mieć kąt zejścia, ile zajmie mu dobieg na pasie. To ci za sterami muszą oceniać sytuację na bieżąco i analizować wszystkie aspekty lotu - pogoda, ilość paliwa, w jakich jednostkach Rosjanie podali ciśnienie żeby można było wprowadzić poprawkę do wskazań wysokościomierza, ważne i mniej ważne rzeczy, które mają wpływa na szczęśliwe lądowanie, albo tragiczny koniec. Odpowiadali zarówno za siebie, jak i za swoich pasażerów. Pan, Panie Zbigniewie pewnie sam nieraz się złapał na tym, że inaczej prowadzi Pan samochód, gdy jest Pan w nim sam, a już zdecydowanie uważniej, gdy ma Pan pasażerów, prawda?

 

Przytłacza Pana ogrom czynników, które doprowadzają do katastrofy. A mnie zawsze zdumiewa to, że pozornie głupie, błahe i nieistotne malutkie zdarzenie ma wpływ na ciąg zdarzeń, tak samo jak malutki element (np.silnika - wałek toczny w łożysku turbiny wielkości paznokcia) do takiej katastrofy doprowadza. Mała, niedostrzegalna iskierka, lekki błysk w świetle wydarzeń, nie zauważony w porę przez załogę... Ale pewnych rzeczy nie da się przewidzieć...

 

A czy przypadkiem nie wszyscy astronauci są byłymi pilotami wojskowymi? Nigdy tego nie śledziłem, ale chyba NASA ma swoje procedury naboru?

 

Mam nadzieję, że nieco wyjaśniłem, Panie Zbigniewie / Pozdrawiam / AJR

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję bardzo za poświęcenie swojego czasu na naświetlenie szeregu spraw. Hyde Park usprawiedliwia temat, więc obiekcje niepotrzebne... :)

Jeszcze może wyjaśnię, że na forum w zasadzie wszyscy sobie "tykamy" , niezależnie od wieku - a mnie w takich sytuacjach ubywa lat :) ...Myślę więc, że nie uraziłem.

 

Może ktoś z Kolegów tego forum, czy zaglądający z astro4u pokusili by się o dane wiekowe astronautów - nie tylko amerykańskich? Może są nawet gotowe zestawienia?

 

Pozdrawiam :)

Edytowane przez zbignieww
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alanie James, Twój opis od strony technicznej jest poprostu powalający. :Salut: Powinni go przeczytać Ci, którzy już winą za katastrofę obarczyli pilotów, Rosjan, a niedługo pewnie Zulusów i Kosmitów. W necie krąży rozebrany na klatki film z katastrofy, na którym "widać postacie strzelające do tych co przeżyli". No cóż, idiotów na świecie nie brakuje.

Edytowane przez sawes1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.