Skocz do zawartości

Kosmiczne opowiadanka


Rekomendowane odpowiedzi

-Nuda, nuda i jeszcze raz nuda – pomyślał Jonny. Siedział za sterami olbrzymiego, kosmicznego odkurzacza o dumnej nazwie „ Star Cleaner”. Zatrudnił się w spółce „Astrocorps” jakieś trzy lata temu.

- Trzy lata… - zastanowił się – Trzy lata na tej zatęchłej, rozpadającej się balii. A miało być tak pięknie… Zwiedzisz kosmos… Czeka Cię przygoda… Tak zachwalały tę robotę foldery firmy. A tu? Rutyna i NUDA!!!!!!!

Odezwał się alarm zbliżeniowy. Właśnie podchodził do niewielkiej, raptem trzystupięćdziesięciometrowej asteroidy, gdzieś w pasie między Marsem i Jowiszem. Według odczytów musiał ją przeciągnąć w kierunku Jupitera. Naukowcy tylko sobie znanymi metodami wyliczyli, iż kamyk ma chęć polecieć w kierunku Ziemi. Nie interesowało go w jaki sposób jajogłowi doszli do takich wniosków. Jego zadaniem było przestawianie takich paprochów na inne orbity lub kierowanie ich w kierunku Jowisza w celu unicestwienia. Ten należało akurat pchnąć w objęcia gazowego olbrzyma. Westchnął i rozpoczął procedury. Armia sterowanych przez sztuczną inteligencję robotów obsiadła asteroidę niczym rój pszczół. Komputer po dokonaniu obliczeń zaczął po kolei odpalać silniki w automatach. Gdy obiekt zaczął ruch, Jonny statkiem oparł się o kamień i mozolnie zaczął popychać go w kierunku wskazanym przez naukowców. Silniki zawyły, gdy inteligencja zażądała od nich pełnej mocy. Pilot wykonywał tę robotę tyle razy, że nawet nie za bardzo zwracał uwagę na to, co dzieje się w przestrzeni. Myślami był przy wieczornej relacji meczu ligowego w cobasketa. Grała jego ukochana drużyna – Olympus Mons. Cała reszta w porównaniu z tym nie miała żadnego znaczenia. Specjalnie na tę okazję zamienił się z Ruudem na zmiany. Wieczór, piwo, bar i mecz. Na tę myśl roześmiał się w duchu. Od czterech godzin transportował głaz nadając mu przyspieszenie. Z zadowolenia wyrwał go pikający cicho alarm. Spojrzał na zegarek i twarz nabrała radosny wyraz. Właśnie kończyła się jego zmiana. Wstał i ruszył w kierunku małej szalupy, aby wyruszyć w powrotną podróż na stację „Mars V” – jego teraźniejszy dom. Zgodnie z przepisami, mógł odlecieć dopiero, gdy Ruud był na pokładzie, ale często już tak się zmieniali. Poza tym nie zdążyłby na mecz. Kontrolerzy też na to przymykali oko. W końcu kilku z nich było jak on, zagorzałymi kibicami Monsów. Zajął miejsce w stateczku i wyruszył w kierunku bazy. Nie wiedział jednak, że Ruud w dokach stacji pośliznął się łamiąc rękę oraz obojczyk. Leżał teraz w ambulatorium naszpikowany środkami nasennymi i przeciwbólowymi. Coś bełkotał o pracy, zmianie, pustym statku i asteroidzie. Nikt jednak nie rozumiał o co mu chodzi i nie wnikał też w treść słów. Teraz trzeba było zrobić mu szybką operację, zanim w organizmie zaczną się nieodwracalne zmiany. Tymczasem „Star Cleaner” odbił się od górnych warstw atmosfery Jowisza i skierowany grawitacją planety, całą mocą pracujących silników ruszył wraz ze swoim ładunkiem w kierunku Ziemi…

 

Gdy ludzie się nudzą, to do głowy przychodz im różne rzeczy...

  • Lubię 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chyba zapomniałeś dodać, że akcja dzieje się za 10 milionów lat, i nic dziwnego, że ta ręka uległa złamaniu, ewolucyjnie przystosowana do najważniejszej czynności ludzkości przez minione lata: PISANIA NA KLAWIATURZE.

 

Datę zawdzięczamy naszemu forumowiczowi z Krakowa posługującemu się nickiem Kurak, który zamieścił bardzo ciekawy i dający do myślenia post

 

Dziękujemy_zo_to

 

Czy ów wątek Cię zainspirował? Pewnie tak.

 

A teraz najważniejsze!

Bardzo Cię proszę o dalszy ciąg! :Beer::flower:

 

Upadnie? Ludzkość pochowa się w kule pływajace po wodzie (dla ochłody)?

Pozdrawiam

Edytowane przez ekolog
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podczas gdy Jonny oglądał długo wyczekiwany mecz, popijając piwo z gwiezdnym pyłem, a jego przyjaciel Ruud wybudzał się z narkozy po operacji regenerującej złamania, statek-odkurzacz zanurzał się w górne warstwy atmosfery Jowisza.

Mało kto zdawał sobie z tego sprawę, ale statki-odkurzacze były najtwardszymi spośród wszystkich pojazdów jakie stworzyli Ziemianie. Prócz potrójnego strontowego pancerza posiadały pole siłowe o potężnej mocy. Nieraz w ekstremalnych warunkach dochodziło do uderzeń asteroid w statek. Ochronne pole siłowe potrafiło powstrzymać nawet dwie uderzające z przeciwnych kierunków asteroidy. Jednak im większe siły działały na pole siłowe statku, tym większy był pobór mocy z generatora.

Teraz, gdy statek był gnieciony przez potężne ciśnienie panujące wewnątrz gazowego giganta pole ochronne błyszczało, trzaskało przeraźliwie i słało wokół potężne błyskawice.

Wszystko wskazywało na to, że generator straci moc w ciągu najbliższych trzydziestu minut. A wtedy statek-odkurzacz zostanie zgnieciony w atmosferze Jowisza.

 

Ani Jonny, ani Ruud, ani kierownik ich zmiany, ani tym bardziej szef firmy, nie zdawali sobie sprawy, że czujniki i kamery statku, zagłębiając się w Jowisza, były jedynymi urządzeniami stworzonymi przez ludzi, które zarejestrowały jądro tej gigantycznej planety. A składało się ono z trzech innych, potężnych skalistych jąder, powiązanych ze sobą grawitacyjnie, oraz kilkunastu pomniejszych.

 

Arbiter Azon'Ra medytował, znajdując się w swoim strąku, osadzonym na jednej z mniejszych części jądra Jowisza. Jego uśpienie trwało już prawie trzysta milionów lat. W tym czasie wszystkimi swymi zmysłami odkrywał istotę istnienia wszechświata. I prawie mu się to udało. Niemal zrozumiał po co istnieje wszechświat. Niestety jego medytację przerwał jakiś twór zbliżający się do jądra Jowisza.

Nie był nawet w milionowej części tak głośny jak dźwięki Jowisza, ale odgłosy jakie wydawał były tutaj nie pożądane. Były nieznośne dla zmysłów Azon'Ra.

I zmusiły go do wybudzenia ze swojego uśpienia.

Arbiter odczuł i zobaczył, czym był ów twór, który przerwał mu najważniejszą część jego życia. Hałaśliwy, bzyczący i przede wszystkim obrzydliwy generator osadzony w tymże urządzeniu powodował nieopisany wstręt we wnętrzu Azon'Ra.

Wtedy Arbiter poczuł wściekłość, uczucie płynące z nikłej cząstki jego mroku duszy, które to uczucie zwalczył w sobie przed milionem lat - dla dobra istnienia kosmosu i istot w nim mieszkających.

Teraz gniew się w nim obudził. A więc spotkało go podwójne obrzydzenie.

 

W mgnieniu oka postanowił przenieść się do wnętrza wstrętnego urządzenia, aby zbadać je lepiej, a co najważniejsze - wyrzucić ze swej świątyni...

 

*edit,

skierowałem z nudów na nieco inne tory. Teraz leci w stronę Ziemi... z kimś na pokładzie, haha

:)

Edytowane przez wimmer
  • Lubię 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właściwie to nie przewidywałem ciągu dalszego tej historyjki, ale skoro już jest... :D Tworząc ów wątek inspirowałem się krótkimi opowiadankami SF, które kiedyś były zamieszczane w "Młodym Techniku". Bardzo mi się podobały, a do ich przeczytania wystarczało góra 10 minut. Myślę, że każdy, kto będzie miał ochotę, niech wrzuca tutaj swoją twórczość. Czy to wiersze czy opowiadania. Może nie koniecznie związane z astro, ale chociaż ocierające się o nie. Miałem w zapasie napisane kiedyś opowiadanko (to o Jonnym jest dzisiejsze), ale nie wiem czy tu będzie pasować. Aaaaa....co mi tam... Publikuję.

 

 

Na jego czole pojawiły się krople potu. Przyspieszone bicie serca zwiastowało trzęsienie rąk. - Nie, nie teraz – próbował się uspokoić. Wiedział jednak, że to czcze życzenia. Chwilę później dłonie również pokryły się potem. Odpowiedzialność jaka na nim spoczywała wywołała właśnie takie reakcje organizmu. Czuł, że zbiera mu się na wymioty. Czyżby to był już koniec? Nie, jeszcze nie… Wyciągnął drżącą dłoń w kierunku środka. - Co za odpowiedzialność – pomyślał zatrzymując dłoń w połowie drogi. Mieszkańcy milionów mikroświatów w tej właśnie chwili zadzierali w górę swe malutkie główki, modląc się głośno, aby nie popełnił błędu. Od niego zależało ich życie. Niewprawny ruch mógł pozbawić życia miliardy istot. Czy był Bogiem? Chyba nie… Stwórcą? Zastał ten układ gdy przybył na miejsce. Rola stwórcy należała więc do kogoś innego. Ale i tak był za nich odpowiedzialny. Kogo ratować? Kogo pogrzebać? Wiedział, że musi dokonać takich wyborów. Wszystkich nie da się uratować. Drżąca dłoń zawieszona w próżni cofnęła się. Światy odetchnęły. Jeszcze nie teraz… Jeszcze nie nadszedł ten czas…- Bóg? Czy to on? – zastanawiały się miliardy istot. Powoli uspokajał oddech, drżenie dłoni również ustawało. Skupienie wywoływało ból w skroniach i pęcznienie żył. A jednak… Tętno nieustannie zwalniało, a pot odparowywał. Gdy wszystko wróciło do czasu zanim zaczął, ponownie wyciągnął rękę. Mikroświaty wstrzymały oddech. W tej właśnie chwili ich losy zostały przypieczętowane. Ci, którzy mieli przeżyć będą mieli szczęście. Po pozostałych nie zostanie nawet wspomnienie. Szybkim ruchem pochwycił w palce jeden w wielu światów. Minimalizując zniszczenia przeniósł go w inne miejsce. Miliardy odetchnęły z ulgą. Straty, choć nieuniknione, były minimalne. Radość zapanowała wśród tych , którzy ocaleli. Wiedzieli jednak, że nie potrwa ona zbyt długo. Wkrótce zjawi się kolejny, który zdecyduje o ich „być albo nie być”. Takie są niestety nieubłagane zasady gry w bierki…

 

Edit: Będę musiał wymyśleć coś o Jonnym... Nie ma to jak praca pod presja... :D

Edytowane przez sawes1
  • Lubię 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wciągnęły mnie te Wasze opowiadanka i postanowiłam niezwłocznie skrobnąć ciąg dalszy. Niestety w przeciwieństwie do moich jakiś tam zdolności w rysowaniu, mój talent pisarski podlega dyskusji, więc proszę o wyrozumiałość :D

Ja także skierowałam historyjkę o Jonnym i reszcie na inne tory. Może nawet nie inne - co wcześniejsze :)

 

 

Zaraz po przebudzeniu z narkozy Ruudem targnęło dziwne uczucie - jakby poczucie wielkiej straty - tyle, że nie wiadomo jakiej. Nawet przenikający ból jego połamanych kości nie był w stanie przezwyciężyc tego uczucia. Powiadają, że ludzie będący na granicy życia i śmierci widzą rzeczy niedostrzegalne dla przeciętnego zjadacza chleba i w tym przypadku była to szczera prawda. W końcu w tych trudnych dla ludzkości czasach tylko co trzeci obywatel budził się z narkozy. Przyjście pielęgniarki wyrwało Ruuda z zadumy. Urocza młoda kobieta przyniosła pacjentowi śniadanie - marsjańskie ostrygi piaskowe w sosie a'la zeszłoroczny śnieg plus szklankę "drogi mlecznej" na popitkę. Ruudowi bardzo przyjemnie się jadło, zwłaszcza gdy pielęgniareczka nachylała się nad nim by poprawić aparaturę sterczącą przy łóżku. Dopiero gdy marsjańska ostryga utknęła mu w gardle zdał sobie sprawę, że jego wcześniejsze przeczucia nie były bezpodstawne...

 

Azon'ra przeskanował swoim czułym umysłem niespodziewanego intruza. Czymkolwiek był, wzbudzał w nim poczucie beznadziei. Smród, który panował wewnątrz pojazdu (nazwał go w myślach "meduzą" - gdzieś zasłyszał to słowo) był mu nieznany. Z wielkim wysiłkiem opanował uczucie wstrętu i postanowił bliżej przyjrzeć się tej...temu..no..meduzie. "Meduza" nie grzeszyła elegancją. Bałagan jaki pozostawił po sobie Jonny (który on sam zwał mylnie nieładem artystycznym) przywodził na myśl najgorsze rzeczy. W końcu kto mógł się spodziewać, że kiedyś zostanie poddany ocenie wyrafinowanego gustu pewnego szacownego Jowiszanina.

Gość "meduzy" sporządzał oględziny najdokładniej jak potrafił. W myślach obliczył, że cała analiza zajmie mu jakieś sto tysięcy lat (jeżeli dopisze mu szczęście) Postanowił się nie ociągać i wziął w jedną ze swych licznych macek pierwszy napotkany przedmiot. Była to zagubiona skarpetka Jonna (dość dawno zagubiona). Azon'ra niestety nie potrafił poprawnie sklasyfikować przedmiotu (gdyby potrafił nie wziąłby tak ochoczo tego w mackę) Zapachem przypominało mu to pewien przysmak kuchni nowojowiszańskiej "świeży powiew". Jednak sam Azon nigdy za nią nie przepadał - był tradycjonalistą i brzydził się wszelkich nowinek...

  • Lubię 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dalszy, króciutki fragment historyjki:

 

Po wstępnych oględzinach statku Azon'ra był pewien, że nie ma tu do czynienia ze zwykłym kosmicznym śmieciem. Po kilku dniach doszedł do nieprawdopodobnego wniosku: - To musi być ślad jakiejś inteligencji, a raczej pół-inteligencji, bo kto inteligentny zostawiłby bez opieki swój pojazd na innej planecie. Podniecony nowym odkryciem Azon postanowił skontaktować się ze swym starszym przodkiem - przenikliwym Bat'onem La Kajzerka z krańców ostatniego południowego pasa planety.

 

Tu należy podać krótką wzmiankę: kim jest Bat'on?

Bat'on jest jednym z najstarszych (a może i najstarszym) Jowiszan, którego każdy szanuje, każdy się boi i każdy oddaje mu część swoich zasobów. Takie są prawa na Jowiszu. Im jest się starszym, tym więcej czerpie się z życia. Fakt, że Bat'on miał już około trzech miliardów lat, nie świadczył bynajmniej o jego starczej niedołężności. Wręcz przeciwnie - na Jowiszu z wiekiem przybierało się na sile ciała jak i umysłu. Bat wykorzystywał swą pozycję w świecie i umiejętnie korzystał z dobrodziejstw mu przysługujących. Miał wspaniałą rezydencję zawieszoną w najlepszej jakości amoniakowych chmurach. Klimat mu odpowiadał. Nie cierpiał za to okolic Wielkiego Ciemnego Jaja w okolicach równika. Wybierał się tam tylko wtedy gdy musiał, a sprawa była nad wyraz poważna. Jego niechęć do tego rejonu wiązała się z pewną historyjką, kiedy to w okresie swej młodości (miał wtedy zaledwie kilka milionów lat!) udał się na imieniny swej niezbyt lubianej ciotki. Prędkość z jaką wiruje Wielkie Jajo jest zmienna i nie wpływa to dobrze na organizmy poczęte w spokojniejszych, podbiegunowych regionach. Na skutek tej wizyty Bat'onowi poplątały się macki i niektórych nie potrafił rozplątać aż do dziś, a wiadomo - im więcej macek tym lepiej. Nigdy ciotce nie wybaczy tego zaproszenia!

  • Lubię 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Próbowałem wymyśleć dlaszy ciąg opowieści o Jonnym, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. Na siłę też nie chciałem niczego pisać. Przyszedł mi do głowy inny temat. Mam dziwne wrażenie, że kiedyś, dawno temu, czytałem opowiadanie o podobnej treści, tak coś mi się niespokojnie tłucze po głowie... Jeśli ktoś takowe zna, niech da znać. Na wszelki wypadek: pomysł nie jest mój. Moja jest treść. Mam też temat na inne opowiadanko, które na pewno przeczytałem z ćwierć wieku temu i baaaaardzo mi sie podobało. W tej chwili nie przypomnę sobie jaki był tytuł i kto je napisał. Treść z pewnoscią przytosuję do naszych czasów.

 

Mały Nicky

 

Mały Nicky nie lubił chodzić do szkoły. Nauczyciele się na niego uwzięli, a koledzy dokuczali. Ten dzień wcale nie miał być inny. Z ciężkim plecakiem i sercem przekroczył próg budynku. Pierwsza lekcja - geografia. Wyjątkowo jej nie lubił. Te wszystkie wyżyny i niziny, morza i oceany, tylko mieszały mu w głowie. Co innego chemia… Jedyny przedmiot, który lubił. W swoim domku na drzewie miał nawet zestaw „Małego chemika”. Za jego pomocą robił fikuśne rzeczy sąsiadom…

-… Półwysep Iberyjski – dotarły do niego strzępki wykładu nauczycielki. Przed nim, na ławce leżał atlas geograficzny. Wielokrotnie przeglądany, z pożółkłymi kartkami.

-Otwórzcie atlas na stronie szesnastej – niczym kara, znowu zabrzmiały w jego uszach słowa belferki. -Piętnasta…szesnasta…jest. Na mapie ukazany był półwysep, o którym nauczycielka tak dziś zawzięcie prawiła.

-Madryt, Lizbona, Barcelona… Nic nie mówiące nazwy, o których wiedział, że będzie musiał się ich nauczyć. Złość na ten fakt wezbrała w nim niczym powódź.

- La Coruna, Kraj Basków… Po diabła mi te informacje…

Wściekły otworzył piórnik i wyjął cyrkiel. Z lubością wbił igłę w stolicę Hiszpanii. Poczuł, że złość spływa z niego niczym wodospad. Natychmiast lepiej się poczuł…

- Przerywamy nasz program, aby podać państwu najświeższe informacje – widać było, że prezenter na ekranie telewizora jest czymś bardzo przejęty. Mama małego Nickiego oderwała wzrok od książki i spojrzała w telewizor. Na telebimie za plecami sprawozdawcy widać było olbrzymi lej oraz morze płomieni.

-Wydarzyła się niespodziewana katastrofa…

Nicky ze znużeniem przysłuchiwał się geograficzce.

- Jutro nie zapomnijcie zabrać atlasów na lekcję. Będziemy rozmawiać o naszym mieście i najbliższej okolicy.

Na ekranie dziennikarz rozmawiał z jakimś ocalonym. Mężczyzna utytłany kurzem i sadzą mówił w jakimś niezrozumiałym dla mamy Nickiego języku. Domyśliła się, że to hiszpański. Na pasku, na spodzie ekranu przewijało się tłumaczenie.

- Świadkowie, którym udało się przeżyć mówią o olbrzymim, stalowym stożku, który nagle wychynął z chmur i z ogromną siłą uderzył w miasto. Następnie szybko zniknął. Ludność twierdzi, iż był to niespodziewany atak kosmitów…

-Dziękuję Ci, Steve – spiker w studiu zakończył relację reportera. – Z Madrytu dla państwa Stevie Morgan.

Dzwonek zabrzmiał na zakończenie lekcji. Mały Nicky spojrzał na atlas i cyrkiel. Uśmiechnął się złowieszczo. Już wiedział, czym będzie się zajmował na jutrzejszej lekcji geografii…

  • Lubię 5
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po impakcie "zaledwie ukośnym" niedostatecznie odholowanej planetoidy zor00 na antypodach Krakowa niewielka populacja ludzi przetrwała w tym mieście.

Schładzający powietrze lokalnie spiętrzony wylew Wisły plus mury prastarych budowli na wzniesieniu (tudzież niezłe, nieoficjalne, zapasy suszonych owoców, orzechów, a zwłaszcza wina) pozwoliły przetrwać im najgorszy okres. Niestety znaczącą przewagę stanowili mężczyźni.

Po kilkunastu latach krwawych niekiedy awantur o Kobiety uradzono prawo. Kobiety - do łoża - wybierają mężczyzn jakich chcą i kiedy chcą ale - w trosce o przyrost demograficzny - w jej "14 dniu" żaden mężczyzna nie ma prawa "odmówić współpracy". Pod karą śmierci. W przypadku jednoczesnego wskazania decydowało losowanie. Zasada ta pozostała na stałe, mimo, że z czasem nadwyżka mężczyzn oczywiście zniknęła.

Jeszcze przed impaktem dwaj młodzieńcy podczas wycieki do Brazylii zostali ukąszeni, we śnie, przez zarażone wścieklizną nietoperze wampiry. W Krakowskim Uniwersytecie Medycznym zostali oni poddani niezwykłej próbie ratowania. Bardzo głębokiemu uśpieniu - na granicy życia i śmierci. W USA około roku 2005 za milion dolarów uratowano tak dziewczynkę. Niestety - w tym przypadku - testy pokazały, że wirus nie zniknął definitywnie. Podjęto dramatyczną decyzję. Powolne zamrożenie. Skorzystano z reklamowej oferty potentata atomowego pragnącego wejść na Polski rynek. Zainstalowano napęd zamrażarki w postaci mikroelektrowni atomowej (prosto z Japonii).

Tych młodzieńców odmrożono po wielu dziesiątkach lat. Wirus nie przetrwał. Najpierw trafili na ciężki oddział intensywnej terapii. Ten - na ich szczęście - wyjęty był spod prawa 14 dnia. Szybko dochodzili do siebie nie wiedząc co szykuje im los. Żartowali z niezbyt ponętnych pielęgniarek nie rozumiejąc pewnego zdarzenia, gdy jedna z nich wskazała raz palcem ordynatora oddziału. Ten pobladł jak ściana i wyszedł za nią z sali.

 

Na drugi dzień młodzieńcy podsłuchali pielęgniarki.

- Wczoraj zażyłam profesora. Może wreszcie mój Bronuś nie będzie jedynakiem. Nie chce mi się latać rano na te losowania na młodych.

- Masz rację! Oni i tak są zajechani.

 

Donek czy ty to słyszałeś - szepnął Jarek - Czy my jesteśmy w domu wariatów?

Edytowane przez ekolog
  • Lubię 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Otworzył to, co kiedyś było okiem. Miliony lat ewolucji spowodowały przystosowanie tego organu do odbioru promieniowania elektromagnetycznego od podczerwieni po gamma. Spojrzał na dzienną gwiazdę. Zajmowała praktycznie cały horyzont. Nie dociekał czy jest to spowodowane bliskością planety od jej powierzchni czy wielkością obiektu. Przeciągnął się leniwie, przeżuwając rosnące w pobliżu jallu. Miało dziwny, metaliczny posmak. Inny niż zwykle. Było to dość niezwykłe. Ale nie tylko to zmieniło się w ostatnim czasie. Zbiorniki wody obniżyły znacząco swoje poziomy. Aby się napić, musiał wędrować wiele lebul, a i tak gdy rano się budził, po wodzie nie było śladu. Dzisiaj wcale nie było inaczej. Przeżuwając resztki jedzenia wyruszył w kierunku błyszczącego w oddali zbiornika. Gwiazda prażyła niemiłosiernie. W ciągu całego swojego życia, które trwało wiele magane, nie pamiętał takich upałów. Każda z trzynastu par stóp przenosiła jeden z cylindrycznych segmentów ciała. Stawianie odnóży przynosiło mu coraz większe zmęczenie. W dodatku to gorąco… Podniósł głowę i jeszcze raz spojrzał w niebo. Na wszystkich długościach Alhabal (tak nazywała się gwiazda) przejawiało niebywałą aktywność. Puchło w oczach, o ile tak można było nazwać ten organ. Patrząc tak w górę, stwierdził, iż gwiazda pęcznieje w bardzo szybkim tempie. Błyskawicznie wypełniła cały horyzont. Upał stał się wręcz palący. To było ostatnie odczucie w jego życiu, zanim planetę pochłonęła rozszerzająca się powierzchnia gwiazdy.

 

Ok. 2 500 000 lat później.

 

20 sierpnia 1885 r. Carl Ernst Albrecht Hartwig odkrył jedyną jak do tej pory znaną supernową w galaktyce M31, którą nazwano S Andromedae lub SN 1885A. Nie miał pojęcia jaką tragedię spowodowało zaobserwowane przez niego zjawisko.

  • Lubię 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiadomo po raz który dokonywał obiegu dookoła planety. Trwało to od miliardów lat. Każdy następny obieg był podobny do poprzedniego. Teraz jednak coś zaczynało się zmieniać. Zbliżanie się do planety powodowało na niej uciążliwe zjawiska pogodowe. Huragany i powodzie stały się chlebem powszednim dla jej mieszkańców. Do kaprysów pogodowy doszły zjawiska geologiczne. Wybuchy wulkanów i ruchy płyt tektonicznych w istotny sposób zaczęły wpływać na życie mieszkańców planety. Dochodziło dodatkowo zjawisko „zmęczenia materiału”. Płyty od niepamiętnych czasów szarpane zmiennymi siłami zaczęły się kruszyć. Nie zagojone rany z czasów gdy planeta powstawała, wyrzucały z siebie magmę i trujące gazy. Owe obszary zwane były przez mieszkańców „pierścieniem ognia”. Podczas ruchów skorupy masy cieczy wypełniającej niecki planety, przelewały się zgodnie z prawami fizyki. Gdy na lądach nie było życia rozumnego, nikogo to nie obchodziło. Teraz jednak małe istotki zasiedliły praktycznie cały glob i nie w smak im były takie kaprysy planety. Księżyca jednak to nie interesowało. Krążył wokół po orbicie, którą nakazywała mu grawitacja. Dodatkową komplikacją była wzmożona, okresowa aktywność gwiazdy macierzystej owej planety. Wyrzucane promieniowanie uginało pole magnetyczne planety, jonizując atmosferę potężnymi dawkami energii. To, co było w stanie się przebić, uderzało w jej płynne jądro, wywołując drgania. Wyzwolona w ten sposób energia, musiała znaleźć ujście. Połączenie bliskości satelity z aktywnością gwiazdy, spowodowało potężne tąpniecie na dnie. Ulegając siłom zdolnym zmiażdżyć wszystko co znane, uniosło się w górę, pędząc masy wody. Kręgi niczym te powstające po wrzuceniu kamienia rozeszły się promieniście po całym zbiorniku. Wszędzie gdzie dotarły, siały śmierć i zniszczenie. Szczęściarze mieli czas, aby się schronić. Wielu innych go nie miało. To był 11 marca 2011 roku, godzina 14.46 czasu lokalnego.

 

Z dedykacją dla Tomka_P za prowokację w "statusie" :P

 

PS. Zbieżność zdarzeń całkowicie przypadkowa. Autor nie odpowiada za "naukowe fakty" :Boink: zawarte powyżej.

Edytowane przez sawes1
  • Lubię 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://wiadomosci.onet.pl/raporty/trzesienie-ziemi-w-japonii/slonce-i-ksiezyc-winne-tragedii-w-japonii,1,4208509,wiadomosc.html

 

Patrz tekst powyżej :) Czyżby fikcja stała się faktem? A może rosyjscy naukowcy czytają Astropolis?

Edytowane przez sawes1
  • Lubię 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Biurko

 

Każdemu z nas zdarzyło się coś, kiedyś zgubić. Klucze, portfel czy okulary. Gubiąc coś na ulicy, najczęściej tracimy ową rzecz bezpowrotnie. Na szczęście tracąc coś w mieszkaniu, mamy szansę to odnaleźć. Czy aby na pewno…? Moje biurko. Rzecz wydawałaby się najzwyklejsza w świecie. Blat, szuflady… Ot, zwykły mebel. A jednak jest w nim co dziwnego… Coś, co nie daje mi spać… Coś co zmusza do zastanowienia się. Wielokrotnie siedząc przy nim zdarzało mi się upuścić długopis czy gumkę. Schylałem się i po prostu podnosiłem. Czasem jednak, przedmiot najzwyczajniej w świecie znikał. Krasnoludki? Nie… Kto w nie dzisiaj wierzy? Intensywne poszukiwania nie dawały rezultatu. Przedmiot po prostu rozpływał się. Dość szybko zapominałem o zgubionym ołówku czy flamastrze. Aż do czasu porządków. Nagle, nie wiadomo skąd, przedmiot pojawiał się pod biurkiem. Choć godzinę wcześniej dałbym sobie plecy ogolić za to, że go tam nie było. Jednak był tam i bezczelnie leżał, zaburzając moje zdrowe zmysły. Po kilkunastu próbach wyjaśnienia tajemnicy, jedyne do czego doszedłem , to to, iż pod moim biurkiem są jakieś wrota do innego wymiaru (hehehe!!!). Aby to udowodnić (dziwne, prawda?) postanowiłem zastawić pułapkę. Pomysł był prosty. Przywiązałem ołówek cieniutką nitką. Drugi jej koniec zawiązałem na palcu. Pisząc coś, niby przypadkiem strąciłem ołówek na podłogę. Schyliłem się. Leżał. Aż do pewnego dnia, gdy coś się zmieniło. Tradycyjnie, niby mimochodem strąciłem ołówek. Mrucząc z udawana złością, schyliłem się po niego. I… BINGO!!! Ołówka nie było. Zacząłem delikatnie posuwać się wzdłuż nitki przywiązanej do palca. Nitka prowadziła w ciemniejsze rejony pod biurkiem. W pewnym momencie poczułem opór. -Zaplątała się czy co? – pomyślałem. Małą latarką z jedną diodą poświeciłem w ciemność. Ołówka nie było, nitka była naprężona, a jej koniec urywał się… w powietrzu…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.