Widziałem coś takiego jakiś miesiąc temu. Było to ok. godziny 19, zbierało się na burzę (było duszno, później kropił deszcz). Jednak do burzy nie doszło - nie zagrzmiało ani razu, a deszcz szybko się skończył. Jednak nagle... moim oczom ukazała się świecąca, czerwona kula. Była ona intensywnie czerwona, zdjęcie nie oddaje dokładnie jej barwy (wygląda na białą z czerwonawą poświatą). Nie wiem jak daleko ode mnie się znajdowała, ale wydawała mi się nie być bardzo oddalona. No, powiedzmy 200-300 metrów - ale to może być tylko złudzenie. Kula widoczna była na niebie przez kilka minut, aż zniknęła za budynkami. Spadała powoli prostopadle do powierzchni ziemi, nie leciała na ukos ani w bok - przez cały czas leciała w dół prosto i z tą samą prędkością. Udało mi się zrobić zdjęcie, niestety jakość jest dosyć słaba - robione jest komórką (nie miałem aparatu przy sobie).
Ostatnio przeczytałem gdzieś o zjawisku zwanym piorunem kulistym i przypomniałem sobie o zdjęciu. Czytałem że pioruny te przeważnie lecą w górę, albo poruszają się w którąś stronę, ale jak już mówiłem, ta czerwona kula leciała w dół prostopadle do płaszczyzny naszej planety. Nie było też słychać żadnego dźwięku.
A teraz wyjaśnienie w kwestii zdjęć: obok widać światło lamp (było już dość ciemno), więc na zdjęciu drugim z kolei zaznaczyłem ową kulę strzałką. Jednak jak powiększycie sobie to widać różnicę - światło z lamp jest nierównomierne, takie promieniste, natomiast tajemnicza kula ma gładką krawędź. Jest troszkę przysłonięta przez gałąź z okolicznego drzewa, ale i tak "coś" widać. Pierwsze zdjęcie jest oryginalne, prosto z komórki. Natomiast trzecie to wycinek z całości zdjęcia z poprawionym kontrastem.