Chciałbym coś dorzucić w tym temacie. Co prawda jestem laikiem w dziedzinie astronomii, ale zdarza mi się bezinteresownie zerknąć na niebo. Rozbłyski dawane przez satelity sam zauważyłem i nie bez dumy stwierdzam, że zinterpretowałem je prawidłowo. Ale raz zaobserwowałem coś zupełnie innego, chociaż zapewne związanego z tym zjawiskiem. Tego wieczoru niebo było bezchmurne, lekko przymglone. W pewnym momencie zobaczyłem formację czterech jasnych prostokątów, ułożonych w figurę przypominającą niesymetryczną literę "v". Formacja przesuwała się na tle gwiazd ze sporą prędkością kątową - ok. 50/s. Moja obserwacja ograniczyła się do ok. 10 - 12 sekund. Nie zdążyłem sięgnąć po aparat fotograficzny, ale przyjrzałem się na tyle dokładnie, aby wykluczyć jakieś urządzenie latające, czy projekcję obrazu pochodzącą z ziemi. Przypuszczam, że był to "zajączek" puszczony przez zespół baterii słonecznych jakiegoś satelity. Ekranem na którym się ukazał, musiała być cienka warstwa mgiełki utworzona na granicy inwersji ponad miastem; ja oglądałem to "od spodu" ekranu.
Czy moja interpretacja jest prawdopodobna?
Swoją drogą przestałem się dziwić tym, którzy gotowi są przysięgać, że widzieli UFO na własne oczy.