Witajcie, chciałbym krótko opisać moje ostatnie obserwacje, oczywiście z moją wierną towarzyszką syncią.
Teleskop- Synta 1200/200mm
Seeing - 5/3 czasami 5/4
Temperatura- zimno jak cholera -14 ale bez wiatru
Tej nocy nastawiłem się na Saturna, a że raczej jestem niedzielnym obserwatorem to po jego ujrzeniu po długim czasie znowu odezwała się choroba planetarna, czyli gapienie się przez bardzo długi czas w planetę i oczekiwanie na cud że może jeszcze coś więcej zobaczę. No ale po kolei, nie wystawiłem teleskopu wcześniej celowo żeby na żywca zaobserwować jak znaczący wpływ ma studzenie telepa, jak zwykle udowodniłem sobie że OGROMNY, na początku 200x i ani ciutka więcej bo zaraz zamiast planetki wychodził naleśnik ale juz po godzinie dowaliłem 300x i było znośnie nie ta ostrosc co przy 200x ale ogrom planety robi wrażenie. Wtedy seeing był jeszcze kiepski ale chwilami zauważałem znakomitą poprawę po czym tragiczne pogorszenie i tak w kółko. Mijają dwie godziny, bawiłem się z mgławicą w Orionie czekając na całkowite wystudzenie lustra, sprawdzam kieruje na pierwszą lepszą gwiazdkę rozogniskowuje obraz i widze- to znaczy nie widze absolutnie żadnych turbulencji, to oznacza ze lusterko synci jest gotowe do „podboju Saturna” zerkam jeszcze na pas Oriona żeby ocenić czy seeing się poprawił i co widzę, jest zdecydowanie lepiej nawet Syriusz ledwie migotał. Zmieniam uzbrojenie, to znaczy orto 6mm (200x) zerkam a tam Saturn jak bajka idealnie widoczna przerwa, cień planety na pierścieniach i jeden dość szeroki pas na planecie, to wszystko idealnie ostre przez cały czas. Nie zastanawiałem się długo pakuje barlowa x2 i jazda na Maksa 400x, możecie mi wierzyć byłem zachwycony tym widokiem siedziałem tak przez godzinę aż mi wszystko zamarzło i wpatrywałem się w Saturna niestety na tarczy nic więcej nie dostrzegłem. I co tu jeszcze napisać, tylko jedno mi się nasuwa- ach ten Saturn taki mały w tym okularku a tyle radości przynosi.
Pozdrawiam wszystkich astro braci