Witam!
Tak sobie pomyślałam, że wypada się wreszcie ujawnić. Marta albo mysza, ksywka pochodzi od nazwiska a została mi nadana w zamierzchłych czasach przedszkola.
Zaglądam tu od jakiegoś czasu i z przyjemnością oglądam sobie fotki, szkice a czasem czytam artykuły na głównej i dzienniki gwiazdowe. Niektórzy pewnie już mnie trochę znają ze zlotu w Jodłowie, który bardzo miło wspominam. Pojechałam na niego jako początkująca, przede wszystkim żeby sprawdzić czy obserwacje nieba są dla mnie czy może tylko mi się tak wydaje bo sobie wiele razy popatrzyłam przez lornetkę, kilka przez teleskop i było fajnie. Po zlocie nie zmieniłam zdania a nawet wciągnęłam się jeszcze bardziej.
Wracając do tematu: patrzeć w niebo lubię praktycznie od urodzenia. Chyba tak na dobre, choć jeszcze nie do końca świadomie zaczęło się od wyjazdu na żagle z tatusiem. Akurat tak się zdarzyło, że wypadał on w maksimum Perseidów i mieliśmy bezchmurne niebo. Było więc ognisko, kiełbaski i ... rozmowy o "spadających gwiazdach", później były jakieś mapki nieba i proste programy komputerowe i obserwacje Marsa i Jowisza przez ruską lornetkę. Miałam wtedy 5 lat i strasznie mi się to podobało, chociaż obserwacje prowadziliśmy z warszawskiego balkonu i było widać tylko, że Mars jest czerwony a Jowisz zielony. W tym też wieku nauczyłam się jeszcze rozróżniać trzy gwiazdozbiory, znaczy asteryzmy - wielki i mały wóz i pas Oriona. Później poszłam do szkoły i niewiele się zmieniało w mojej "astronomicznej" świadomości. W liceum czasami chodziłam na jakieś wykłady Festiwalu Nauki na tematy związane z kosmosem i tyle ale ogólnie interesowała mnie biologia i w tym kierunku zaczęłam się rozwijać. I tak to już jest z przyrodnikami, którzy patrzą przez lornetkę, że pewnej nocy skierują ją w niebo, by zachwycić się niesamowitą ilością gwiazd i dostrzec, że mienią się różnymi kolorami. A niebo ma to do siebie, że jak się już raz w nie spojrzy to trudno się oderwać, wciąga, jak chodzenie po bagnach albo czarna dziura. Postanowiłam poznać bliżej to co obserwowałam, zainstalowałam sobie stellarium, przyswoiłam gwiazdozbiory i najjaśniejsze gwiazdy. Tego lata po raz pierwszy miałam okazję oglądać przez teleskop gromady kuliste, mgławice i galaktyki i chociaż były to nędzne kłaczki i ulotne mgiełki obserwowane z centrum wielkiego miasta, niektóre na granicy widzialności to i tak mnie zachwyciły. W Jodłowie oglądałam je drugi raz, prezentowały się dużo lepiej. Niemniej jednak nie wygląd jest dla mnie najważniejszy a świadomość, że można tak daleko sięgnąć wzrokiem i niejako cofnąć się w czasie oglądając światło sprzed tysięcy lub milionów lat. Największą radość sprawia mi jak na razie odnajdywanie obiektów na niebie, dlatego używam lornetki 10x50. Pod choinkę dostałam Syntę 6”, która pozwoli mi odnaleźć na niebie jeszcze więcej.
Podsumowując ten przydługi post, astronom ze mnie żaden, za to jak najbardziej miłośnik nocnego rozgwieżdżonego nieba, którego widok zawsze i natychmiast poprawia mi humor.
Na zakończenie tych wypocin życzę wszystkim mało oryginalnie, lecz jakże praktycznie: Ciemnego nieba!