Witajcie...
Trochę zaniedbałem dzienniki gwiazdowe, ale w międzyczasie naszło mnie kilka refleksji na ich temat. Po pierwsze nie będę tutaj wstawiał szczegółów obserwacji, ani opisywał obiektów jakie widziałem. To raczej nie jest odpowiedni dział do tego. Tym zajmę się w Obserwacjach Astronomicznych. Tu bardziej chodzi o wrażenia, przemyślenia, o to co się czuje, o przedstawianie zabawnych i nietypowych sytuacji podczas obserwacji, jakie się nam przytrafiły. Zatem mała zmiana kursu i mam nadzieję, że uda mi się jeszcze stworzyć coś, co poruszy więcej osób Tymczasem coś bardziej przyziemnego, czyli moje ostatnie średnio udane obserwacje i przygody z wiatrem...
________________________________________________________
Wichrowe wzgórza - czyli wyciskacz łez...
________________________________________________________
Ostatnimi czasy pogoda mnie nie rozpieszcza, ale cóż... to jest jedna z tych rzeczy na które wpływu nie mamy i jedyne co nam pozostaje to ćwiczyć naszą cierpliwości i dostosować się do sytuacji. Ma to o tyle plus, że człowiek nie jedną pasją żyje i ma wczas na rozwijanie innych zainteresowań. Gorzej, gdy te zainteresowania (jak np. łucznictwo) również w sporym stopniu zależą od pogody. Przynajmniej jest czas na zajęcie się sprzętem (po sezonie strzały mam w strzępach i wypadało by je trochę podreperować), modyfikacje i inne ulepszenia (nowy hamulec na dobsonie) wprowadzane po to, aby lepiej się pracowało w przyszłości. A przynajmniej tak sobie wmawiamy, bo w istocie robimy to wszystko głównie po to, żeby zabić czas i ukoić nerwy No ale człowiek jak chce, potrafi sobie wiele wytłumaczyć, więc prace postępują, a posucha trwa...
Ostatnie obserwacje prowadziłem już dość dawno temu, ale nie miałem weny, żeby przepisać zapiski z dziennika. Z braku lepszych zajęć, zrobię to więc teraz, przy czym nie będę koncentrował się na obiektach, ponieważ widoki i tak były marne, a w zamian skoncentruję się na oddaniu przeszkód i trudności, z jakimi się spotkałem. To będzie o wiele ciekawsze A więc do rzeczy...
Nastał 4 Października... ładny i w miarę bezchmurny dzień zapowiadał dobre warunki obserwacyjne po wielu dniach posuchy. Zachęcony warunkami przygotowałem cały sprzęt i czekałem na odpowiednią porę. W międzyczasie Sat24 pokazywał szybki i nieubłagany marsz chmur znad Niemiec. Nie byłem zachwycony, kiedy przed zachodem słońca dostrzegłem chmury tuż nad horyzontem. Na całe szczęście pochód został zatrzymany na linii Wisły i chmury nie dotarły tej nocy nad Elbląg majacząc tylko w oddali. Ulga... O 21 wystawiłem cały sprzęt do chłodzenia i zabijałem czas myszkowaniem w Stellarium i wybieraniem obiektów do obserwacji. To będzie dobra noc...
O 22;30 Zebrałem wszystko z podestu, wpakowałem do samochodu i wyjechałem z 8km za miasto na upatrzone wcześniej miejsce. Był to mały, utwardzony gruzem placyk na środku pola, z którego droga prowadziła do oddalonego i kilkaset metrów lasu. Całość położona na wzgórzach wysoczyzny Elbląskiej robi przyjemne wrażenie. Dojazd jest łatwy, w pobliżu nie ma żadnych świateł, ani większych drzew zasłaniających widok (nie licząc kilku wyższych krzaków). Łuna od Elbląga jest widoczna na południowym zachodzie, ale nie jest uciążliwa. Elblag nie jest wielkim i jasnym miastem, dlatego wystarczy odjechać kilka kilometrów, aby mieć przyzwoite niebo zwłaszcza, że miasto od tej strony zasłaniają wspomniane wcześniej wzgórza. Droga mleczna malowała się nad głową niczym biała wstęga, wiał wiatr, który nie wydawał się jednak uciążliwy, i zapowiadało się świetnie. To będzie dobra noc...
Teleskop udało się poskładać w miarę szybko, bo już zdążyłem "otrzaskać" się ze sprzętem i bardzo przyjemnie mi się go używa. Problemy zaczęły się już przy kolimacji. Niby nie było większego kłopotu z kolimacją przy pomocy kolimatora optycznego, ale gdy chciałem sprawdzić jak działa maska Hartmanna którą wyciąłem sobie ostatnio z kartonu zauważyłem, że są problemy z drganiami. Zgadliście... Wiatr coraz bardziej dawał się we znaki. Stałem na środku pola bez większej osłony, a podmuchy były coraz silniejsze. Postanowiłem odpuścić próby z Maską i pozostałem przy standardowej kolimacji.
Tymczasem wiało coraz gorzej. Szperałem po gromadach w Perseuszu i Woźnicy, ale wiatr coraz bardziej mi przeszkadzał. Czasami zrywały się takie porywy wiatru, że obraz w teleskopie był bardziej stabilny jak trzymałem go ręką, niż jak stał sam z siebie Widoczność też nie była najlepsza. We wrześniu widziałem Vail'a bez kłopotu na wprost. Tej nocy niestety nie widziałem go wcale. Byłem zawiedziony, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie, tymczasem atmosfera rozczarowywała na wszelkie możliwe sposoby Wiało jak cholera... przejrzystość, seeing i ogólnie wszystko co możliwe, było tego dnia lekko mówiąc takie sobie Pozostałem więc przy gromadach, bo to łatwiejsze obiekty i w tych warunkach możliwe do oglądania, choć nie powiem, żebym był zadowolony.
Postanowiłem poczekać na Oriona i Jowisza, żeby chociaż rzucić okiem na te łatwo dostępne wspaniałości. I dotrwałem, ale efekt nie był zbyt ciekawy, a odpowiadały za to... moje oczy. Zdrada! Moje własne oczy...
Było około 1 w nocy. Zrobiło się naprawdę zimno. Nie przeszkadzało mi to tak bardzo, ponieważ byłem odpowiednio ubrany, ale... moje oczy miały inne zdanie. Wiatr nadal silnie wiał i czasami potrafił naprawdę solidnie dmuchnąć. Moje oczy stwierdziły nagle, że mają dosyć i... zaczęły łzawić jak oszalałe. Przetarłem oko... przyłożyłem do okularu i... bach... silny podmuch lodowatego wiatru spowodował, że moje oko zalało się łzami z taką siłą, jak by mi ktoś nad głową rozgniatał wyjątkowo "zjadliwe" cebule. Chwila przerwy. Czekam na chwilowe wyciszenie wiatru... oko w okular... JEST! Jowisz w całej okazałości... dość jasny (prawie oślepiający, ponieważ zapomniałem filtrów), ale widać było dwa pasy... już chciałem się pocieszyć widokiem... bach... widok zmienił się w rozmazane plamy... chwila przerwy... wytarłem łzy z oka... OK... OK... nie łzawi... nie wieje... przykładam oko do szkła... bach... słuchać świst i na sam ten dźwięk moje oczy postanowiły wypuścić nową fontannę słonej wody. Nawet nie zdążyłem spojrzeć osiowo w okular. No ja #########...
Ostatnim razem przypominam sobie dwie sytuacje, gdy tak łzawiły mi oczy. Pierwsza, to jak próbowałem jeździć na nartach bez gogli... Druga, jak jechałem na rowerze w październikowy mroźny wieczór. Zimne powietrze + prędkość przemieszczania się tegoż powietrza (przy czym okazało się, że to nie koniecznie ty musisz się przemieszczać) = potok łez. Mogłem zabrać swoje narciarskie gogle... tylko trudno w nich prowadzić obserwacje
W takich warunkach z bólem serca, łzami w oczach i bluzgami na ustach, udało mi się jeszcze spojrzeć na mgławicę w Orionie. Trochę to trwało, ale się udało... Widok nie był może fantastyczny, bo jak już wspomniałem warunki nie były za dobre, ale 10" robi swoje nawet przy złej pogodzie i widoczki były przyjemne.
Jak już uznałem, że nacieszyłem wzrok, to czym prędzej spakowałem graty i udałem się do domu. Nie było sensu wylewać łez na próżno. Przecież pogoda nie może być zła cały czas... tak przynajmniej wtedy myślałem
Niestety od tamtej pory nie było mi dane spoglądać w niebo przez teleskop. Rzuciłem tylko kilka razy okiem na księżyc, jak akurat chmury były na tyle rzadkie, że cokolwiek było widać. Bywały przyzwoite dni, ale mimo wszystko dość pochmurne i nie nadawały się do obserwacji. Szkoda czasu i paliwa. Czas nie obserwacyjny wykorzystam na rozbudowę bazy informatycznej (mam już tablet 7" od znajomego... teraz tylko waham się jaką wersję Sky Safari zakupić), modyfikacje teleskopu (hamulec idzie do przerobienia, bo nie sprawuje się tak, jak bym sobie tego życzył) i poszukiwania względnie małego traveler'ka do plecaka.
_____________________________________________
Poluję na SW 102/500 właśnie na takie dni, żeby na godzinkę wyskoczyć za dom, pocieszyć się księżycem, czy gromadami w szerokich polach. 10" słabo nadaje się na krótkie, spontaniczne obserwacje. Za duża... nieporęczna... za długo się chłodzi, żeby dawać przyzwoite obrazy w krótkim przedziale czasu... to teleskop do planowych obserwacji i dobrej pogody. No chyba, że ktoś ma obserwatorium i teleskop cały czas gotowy do obserwacji. Niestety... ja nie mam tego komfortu i muszę radzić sobie z tym, co mam. Może w końcu trafię używany... a jak nie, to na koniec roku kupuję nowy W sam raz pod choinkę