Przez ostatnie dwa tygodnie opowiadałem w planetarium na specjalnym seansie o mało odkrywczym tytule "Tranzyt Wenus" o historii obserwacji tranzytów od XVII w. do dzisiaj, skupiając się na pierwszym, widzianym przez J. Horrocksa i W. Crabtree w Wlk. Brytanii. Mowa była też o paralaksie i jej roli w wyznaczaniu odległości od przedmiotów i ciał niebieskich. Opowiadałem o J. Keplerze oraz trzecim prawie ruchu planet, o E. Halleyu i jego metodzie wyznaczania paralaksy z czasów przejścia Wenus na tle Słońca. Mówiłem o J. Cooku i (ponownym) odkryciu Australii "przy okazji" wyprawy na obserwacje tranzytu w 1769 r. Od czasu do czasu wspominałem o Łomonosowie, o amatorskich obserwacjach tranzytu 8 lat temu i rejestracji kontaktów, o ponownym wyznaczeniu wartości jednostki astronomicznej.
To, co uderza mnie niemal zawsze, gdy mówię o nauce, w szczególności fizyce i astronomii jako dziedzinach najbliższych memu sercu jest to, jak narasta suma ludzkiej wiedzy. Kolejni badacze korzystają z dorobku swoich poprzedników. Czasami śmiejemy się z "prymitywnych" metod stosowanych przez uczonych i badaczy z dawnych wieków, a nawet sprzed kilkudziesięciu lat, ale gdyby nie oni, nie bylibyśmy dzisiaj w tym miejscu, gdzie jesteśmy teraz - w historii i rozwoju technicznym. Zadziwiające jest, jak mało uczniowie wiedzą na temat współczesnych technologii, chociaż korzystają z nich masowo i namiętnie przez cały czas, w szkole i poza nią (zwłaszcza poza). Fajnie jest otwierać im oczy i widzieć wyraz zdziwienia na twarzach, gdy podążamy sobie w rozmowie w przeszłość i staramy się odnaleźć połączenia między osiągnięciami dnia dzisiejszego i tym, co wydarzyło się w przeszłości.
To jest to, co daje mi radość z prowadzenia planetarium i przekazywania własnej wiedzy i fascynacji nauką. Szkoda jednak, że tak rzadko trafia się na cierpliwych słuchaczy młodego pokolenia, jednak każda taka rozmowa daje mi bardzo dużo energii i poczucie sensu tego, co robię.