Ciała powodujące zjawiska meteorów przestają świecić około kilkunastu kilometrów nad powierzchnią Ziemi.
Wtedy ich prędkość jest na tyle mała, że ustają procesy ablacyjne, a energia kinetyczna jest już na tyle mała, że nie wystarcza do jonizacji gazu. Najgłębiej świecącym meteorem zarejestrowanym w całej historii badań nad tymi ciałami był EN171100, który dał spadek ok. 450 kg meteorytów na pograniczu Polski, Ukrainy i Słowacji i on świecił do wysokości około 10 km. Nie jest więc możliwe, żeby meteor świecił 30-50 metrów nad sadem.
Wyjścia z sytuacji są dwa. Albo miałeś do czynienia z jasnym bolidem, który leciał kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów do Ciebie i dałeś się "nabrać" na jego bliskość, co jest dość częste w przypadku osób, które po raz pierwszy widzą tak jasnego bolida. Albo to nie był bolid, tylko raca czy rakieta lub inny produkt stworzony ręką mniej lub bardziej zdolnego pirotechnika.
Mi zawsze w takiej sytuacji przypomina się sprawa bolidu Krzeszowice. Gdy poleciał, oprócz danych z pięciu stacji PFN otrzymaliśmy mnóstwo doniesień wizualnych, zarówno od miłośników astronomii jak i od przypadkowych widzów. Jeden z tych ostatnich, obserwując zjawisko z Rzeszowa twierdził, że obiekt leciał
kilkaset metrów od niego, przeleciał nad lasem i spadł za nim. Pisał nam, że nazajutrz wybiera się go poszukać. Szybkie przeliczenie trajektorii pokazało, że meteoryt jeśli spadł, to jakieś 200 km od niego. Wtedy na grupie PKiM pokazał się złośliwy post jednego z jej uczestników, żeby wysłać maila do tego człowieka, żeby nie szukał już za lasem...
Arek