Skocz do zawartości

Piotr K.

Społeczność Astropolis
  • Postów

    1 054
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Piotr K.

  1. A ja kupiłem nowy 2 tygodnie temu, i jestem bardzo zadowolony (choć parę rzeczy mnie w nim wkurza...).
  2. Ale przecież te muszle można odwinąć, i wtedy całe pole widzenia jest świetnie widoczne M.in. dlatego sprzedałem moją TS 15x70 MX i zostawiłem sobie Skyguide'a
  3. ALT-AZ jest za niski - obserwacje tą lornetą bliżej zenitu to klęczenie na ziemi, żadne krzesełka nie wchodzą w grę.
  4. Miałem okazję używać TS 28x110 na takim statywie: http://www.fotograficzneakcesoria.pl/vt-68222-statyw-video-210cm-z-glowica-olejowa,id670.html?gclid=CLPjs4rAltACFUm3GwodDP4IeQ I ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jest to mega-stabilne rozwiązanie. Przydatne jest do niego krzesełko z regulowaną wysokością, takie jak dla perkusistów, bo statyw nie ma wysuwanej kolumny z korbką, a lornetka jest długa, więc zmiana kąta patrzenia powoduje sporą zmianę wysokości na której znajdują się okulary.
  5. Dlaczego "nic nie warte"? Przecież opis możliwości tego aparatu bardzo dobrze zgadza się z tym, co oferują współczesne konstrukcje. Mamy obiektywy zoom, mamy automatykę ostrości i parametrów ekspozycji, mamy pierścieniowe lampy błyskowe, a i patrzenie "na wprost" przez wizjer, widzący to samo co obiektyw, też przecież jest stosowane. Fakt, autor nie przewidział WiFi czy ekranów LCD, ale tak czy siak jeśli chodzi o ogólne idee, to wg mnie trafił całkiem nieźle...
  6. Fajny ten pomysł z przysłanianiem obiektywów, będę musiał spróbować Robiłem to swego czasu w moim refraktorze 120/600 i działało nieźle, chociaż nie czułem się komfortowo ze świadomością że obcinam aperturę. Ale w lornetce to inna para kaloszy, bo to i tak nie jest sprzęt do planet A co do mojego sprawdzania TSki i DO Skyguide na Jowiszu, to we Wrocku wciąż są chmury wieczorami / w nocy
  7. Mam DO Skyguide 15x70 i TS Marine 15x70, jeśli chcesz to mogę nimi dzisiaj polukać na Jowisza, i dam znać jak jest z flarami. Ogólnie z tego co pamiętam w obu lornetkach Jowisza da się ustawić ostro, ale kolorki dookoła są. Natomiast nie pamiętam żeby były pionowe, poziome czy skośne "flary" ("flara" w sensie - dłuższy świetlisty "pas") - dlatego mogę to sprawdzić
  8. Hehe, to i ja dodam dwa swoje typy - oparte na obserwacjach własnych Wizualowiec - ekstremista Ma dużego Newtona i wiaderko Naglerów/Ethosów. Zna na pamięć cały katalog NGC, i lubi się tym popisywać, żeby pokazać maluczkim, gdzie ich miejsce. Twierdzi, że jest w stanie bez problemu wychwycić nawet 1% różnicę w transmisji, w związku z czym każde szkło, które nie ma logotypu "TV", oraz apertura mniejsza niż 12", nie nadają się do obserwacji Na jednonocną sesję będzie jeździć po 2-3h w jedną stronę, obowiązkowo po dziurawych, krętych wąskich drogach, bo obserwowanie w miejscówkach o nieco jaśniejszym niebie jest poniżej jego godności. Potrafi spędzić pół godziny siedząc przy teleskopie z czarną szmatą na głowie, żeby dostrzec chociaż cień pasa pyłowego w jakiejś i tak ledwo widocznej galaktyce. Do swojego hobby podchodzi śmiertelnie poważnie - jakiekolwiek przejawy radości czy entuzjazmu wykazywane przez innych na miejscówce są dla niego dziecinadą i oznaką braku profesjonalizmu. Zaleta - siedzi cicho, nie zaczepia innych i nie zawraca im głowy, zamknięty w swoim świecie "poważnych obserwatorów" Astrozlotowicz piwny [Po zaliczeniu kilku zlotów dochodzę do wniosku, że jest to najczęściej występujący typ miłośnika astronomii] Wyjazd na astrozlot to dla niego okazja, żeby wreszcie móc pobyć na bani przez kilka dni i nocy bez przerwy Od obserwacji ważniejsza jest konsumpcja. Jego aktywność na zlocie polega na tym, że przez cały czas siedzi przed domkiem albo w najbliższej okolicy, spożywając zawartość kolejnych butelek piwa, i gadając o przysłowiowej "d…pie Maryni" z innymi, podobnymi sobie astromiłośnikami. Posiada doświadczenie obserwacyjne i sprzętowe, ale nie korzysta z niego w praktyce - jesli ma teleskop, zwłaszcza duży, to rozstawia go na polu obserwacyjnym na początku zlotu, zakłada na niego pokrowiec (albo i nie), i więcej się do niego nie zbliża (dopiero przy pakowaniu). Na wszystkich zdjęciach ze zlotu zawsze występuje z otwartym piwem w ręce, a zmienny poziom płynu w butelce (oraz zmieniające się nalepki) jednoznacznie sugeruje, że nie jest to jedno i to samo piwo Zaleta - w nocy siedzi przy domku i nie zawraca głowy osobom, które przyjechały obserwować. Widać to zwłaszcza w drugiej połowie nocy, gdy większość astrozlotowiczów piwnych albo jest w krańcowych stadiach konsumpcji, albo już śpi, a na polu obserwacyjnym zostają tylko osoby zainteresowane astronomią
  9. Hej, a tak z ciekawości - ktoś z Was napisał do portalu Otodom? Bo ja do nich napisałem, że bzdury pokazują z tym teleskopem i robią z siebie pośmiewisko, i odpisali mi bardzo szybko. Treść odpowiedzi niemal identyczna jak ta zacytowana powyżej, więc chyba odpisują metodą kopiuj-wklej. Czyli że dostali więcej maili od ludzi znających się na teleskopach
  10. Hej Na sprzedaż idzie szukacz 6x30 z krzyżem, dokładnie taki jak ten, tylko że niebieski. Stan bardzo dobry, wszystko co potrzebne jest w komplecie - szukacz, stopka, śrubki i gumowy oring. Cena 100 PLN z moją wysyłką.
  11. Hej Sprzedam okular TMB Planetary II 6 mm, zakupiony używany jakiś czas temu. Stan bardzo dobry, widać na zdjęciach - praktycznie nie ma śladów użytkowania. W komplecie wszystko co ma być - okular, zaślepki, pudełko. Sprzedaję, bo do mojego refraktora 120/600 okazał się mało użyteczny - do planet za małe powiększenie, do DSów za duże Cena 140 PLN z moją wysyłką
  12. Hej Od jakiegoś czasu bawię się w tuningowanie refraktora SW 120/600. Obecnie jestem na etapie usztywniania wyciągu - wyczyściłem nadmiar smaru i podkleiłem ceratką teflonową, dodając dodatkowe kawałki tak, aby kontrować tendencję do opadania przy dłuższym wysuwie. Ogólnie teraz jest całkiem sztywno, a kolimator Cheshire pokazuje w miarę prawidłowe ustawienie. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że jednak coś gdzieś nie gra. Ostatnio testowałem na Saturnie (odpowiednik star-testu możliwego do zrobienia u mnie na tarasie, z okularem założonym "na wprost", bez kątówki), używając okularu 2,5 mm. Efekt jest taki jak na załączonym rysunku - to znaczy da się całkiem nieźle wyostrzyć obraz, ale gdy się go rozostrzy, to rozmazany krążek światła ucieka w dół. W sensie, że zamiast rozrastać się równomiernie we wszystkich kierunkach od centrum (tam gdzie był ostry obraz planety), to rozrasta się tylko w dół. Dzieje się to zarówno na zewnątrz punktu ostrości, jak i wewnątrz. To mnie trochę dziwi, bo gdyby była jakaś skośna nieosiowość, to chyba powinno być tak, że przed punktem ostrości obraz ucieka w jedną stronę, a za punktem ostrości w przeciwną. A u mnie zawsze ucieka w jedną... Luzowałem nawet śruby mocujące wyciąg do tubusa, i ręcznie ustawiałem tubus pod różnymi kątami (w granicach rozsądku i zakresu ruchu śrub w otworach tubusa, oczywiście ), ale niewiele to zmienia... Co ciekawe, wcześniej takiego efektu nie było - gdy po raz pierwszy obserwowałem Saturna zaraz po wstępnym usztywnieniu wyciągu i znalezieniu optymalnego położenia soczewek obiektywu względem siebie (nazywa się to bodajże ręczna figuryzacja ), to obraz był super, i rozogniskowywał się centralnie. Potem coś mnie podkusiło, żeby dalej przy tym grzebać, no i teraz jest ten kiks, który mnie strasznie drażni Ma ktoś jakiś konkretny pomysł (najchętniej poparty własnym doświadczeniem) co może być przyczyną takiego efektu? (aha, kolimator jest raczej w porządku - to drugi egzemplarz, pierwszy który kupiłem musiałem reklamować, bo był wyraźnie skośny; ale ten jest już raczej OK)
  13. W kontekście wszystkich desygnatów nazwy "okular stałoogniskowy", mieszczących się w przedziale zakresu ogniskowych omawianego okularu zmiennoogniskowego.
  14. 1. Czy korekcja pola w lepszym zoomie będzie w f/5 zadowalająca? (max 5% od krawędzi) 2. Czy transmisja w zoomie będzie reprezentatywna dla poszczególnych pojedynczych ogniskowych?
  15. Pozwolę sobie zacytować fragment mojego pierwszego posta: "Chcę skompletować cały przekrój ogniskowych, żeby na spokojnie przez pół roku czy rok przez nie polukać, określić których używam najczęściej, i z tych dobrać coś lepszego."
  16. Hej Jestem na etapie kompletowania pierwszego zestawu okularów do mojego refraktora SW 120/600 na AZ4. Ma to być zestaw raczej budżetowy, najchętniej wszystko 1,25". Na dużym polu widzenia mi nie zależy, natomiast zależy mi na jak najlepszej korekcji aż do brzegu. To mój pierwszy teleskop (choć doświadczenia trochę mam, bo od ok. roku działam z lornetką 15x70, obrotową mapką i atlasem, dużo czytam, byłem na kilku zlotach i przez różne sprzęty już patrzyłem, myśląc nad tym co i jak widzę). Chcę skompletować cały przekrój ogniskowych, żeby na spokojnie przez pół roku czy rok przez nie polukać, określić których używam najczęściej, i z tych dobrać coś lepszego. Miałem okazję popatrzeć przez cały zestaw plossli GSO (o ile dobrze pamiętam 32, 25, 17, 13, 8 mm) obrazy wg mnie są super - dobra korekcja, płaskie pole, co do kontrastu i transmisji to trudno mi z czymś porównać oprócz ESa 30 mm / 82*, który jest jaśniejszy i bardziej kontrastowy, ale trochę mnie denerwuje swoją wagą oraz efektem jakby się patrzyło w sferyczną bańkę z grubego szkła, a nie na płaski obraz. Krótko: Do mojego refraktora 120/600 f/5 skłaniam się do zestawu: - plossle GSO: 32, 25, 20, 15, 12 - TS Planetary HR: 9, 8, 7, 6, 5 (TS HR 6 już mam, 5 wziąłbym na próbę czy telep da radę, a coś z zakresu 7-9 na wypadek gdyby się okazało, że obraz z 7 i wyżej jest znacząco lepszy od tego z 6) W tym zakresie cenowym i pola widzenia chyba nie ma nic innego do dyspozycji prócz plossli GSO i TS HR, co dałoby lepszą korekcję pola...? Ignisdei na sąsiednim forum w wątku o tanich okularach do jasnego achromatu proponuje GSO ED 60 stopni - może to też byłaby jakaś opcja...? PS: Ewentualnie rozważam też podmiankę plossl GSO 15 mm na TS HR 15 mm, żeby mieć lepszą transmisję do kulek - tylko że nie wiem jak jest z korekcją pola w TS HR 15 mm w jasnym telepie f/5.
  17. Hej Mam pytanie odnośnie związku między wielkością źrenicy wyjściowej, widocznością słabych DSów a sensownością stosowania filtrów (Anti Light Pollution, UHC, OIII, UB Orion) w lornetkach. Posiadam TS Marine 15x70, jestem przez nią w stanie zobaczyć np. triplet w Lwie - widoczny jako trzy zwiewne mgiełki na granicy widoczności. Tak jest przy zaświetlonym niebie w okolicach Wrocławia, ale dość podobnie było też pod całkiem niezłym niebem w Zwardoniu. Natomiast leżących niedaleko od tripletu M95, M96 i M105 nie jestem w stanie zobaczyć, chociaż próbowałem kilkakrotnie (teraz mi przyszło do głowy, że może mają za małe rozmiary kątowe, sprawdzę to później...). W Zwardoniu Veila udało mi się ledwo-ledwo wyzerkać przy założonym OIII w jednym okularze, a UHC-S w drugim (akurat nie było dwóch takich samych filtrów do dyspozycji ). Zacząłem się więc zastanawiać, czy nie zainwestować w większą aperturę, tzn. w TS 28x110. Tylko że TS 28x110 ma źrenicę wyjściową ok. 3,9 mm, czyli mniejszą od TS 15x70, która ma ok. 4,6 mm. Czy dobrze rozumiem, że w związku z tym obraz w TS 28x110 będzie ciemniejszy niż w TS 15x70? A co za tym idzie - sens stosowania filtrów w TS 28x110 jest jeszcze mniejszy, bo skoro przy źrenicy 4,6 mm z filtrami Veila widzę ledwo-ledwo, to przy źrenicy 3,9 mm z filtrami będzie chyba jeszcze gorzej...?
  18. Hej Czy ktoś z Was będzie się może wybierał w przyszłym tygodniu (25-29 maja 2015) z Warszawy do Wrocławia lub z Katowic do Wrocławia, i mógłby pomóc w przewiezieniu lornetki 15x70, którą jakiś czas temu odesłałem do Delty Optical do kolimacji? Trochę się boję, że gdyby lornetka miała do mnie dotrzeć kurierem, to diabli wiedzą jakie wstrząsy ją spotkają po drodze...
  19. Dokładnie - zgodnie z tym co mi pisze jeden gość co się zna na laserach - może wpłynąć. Tak na czuja to mam wrażenie, że raczej tą dodatkową baterią dociągnąłem laser do "mocy znamionowej" świecenia, niż go przesterowałem. Ale to tylko wrażenie, możliwe że mylne, bo tej całej elektronice w środku i o sposobach zasilania laserów nie mam zielonego pojęcia Czas pokaże czy dioda padnie za niedługo, czy będzie działać bez problemu.
  20. Zapomniałem dodać, że jest w tym niestety łyżka dziegciu - mój zaprzyjaźniony ślusarz nie jest na tyle zaprzyjaźniony, żeby mi tą tulejkę zrobić za friko. Kosztowało mnie to 85 zeta, więc więcej niż sam wskaźnik Ale doszedłem do wniosku, że zamiast kupować nowy, akumulatorowy (są do kupienia za 60-70 zeta) - wolę upgrade'ować ten który mam, żeby nie mnożyć niepotrzebnie szpargałów walających się po domu
  21. Hej Jakiś czas temu kupiłem na Allegro zielony laser - ten klasyczny, za ok. 50 PLN, na dwa paluszki AAA. I oczywiście trafił mi się sprzęt bardzo kapryśny - na świeżych bateriach świecił odpowiednio jasno może z 10 minut (nie ciągłym świeceniem, tylko z przerwami - ot taka zwykła zabawa światełkiem po ścianach), potem mocno ciemniał, i było po zawodach. A na zimnie, w terenie, w ogóle zdychał i żadne ogrzewanie go w kieszeni nic nie pomagało. Dobry do prelekcji w sali wykładowej, ale nie do astronomii. Po konsultacjach z kolegą Kraterem z sąsiedniego forum dowiedziałem się, że diody używane w takich laserach dobrze działają przy ok. 3,2V - 4,6V (albo coś koło tego, nie pamiętam dokładnego zakresu), więc nawet na zwykłych paluszkach (nie akumulatorkach) napięcie jest ledwo-ledwo wystarczające - paluszek AAA ma 1,5V, więc dwa dają 3V. Na akumulatorkach jest jeszcze gorzej, bo akumulatorki AAA mają 1,2V. Zacząłem kombinować nad jakimś zewnętrznym zasilaczem albo czymś w rodzaju power-banku, ale ni stąd ni z owąd przyszedł mi do głowy pomysł najprostszy z możliwych: A gdyby tak po prostu dodać do wskaźnika trzeci akumulatorek? Bez żadnego wiercenia w obudowie wskaźnika i wyprowadzania na zewnątrz kabelków - wystarczy po prostu zwykła przedłużka. Metalowa tulejka nagwintowana z obu stron, którą da się wkręcić w gwinty obu części wskaźnika, a która powoduje, że w środku można zmieścić trzy akumulatorki AAA, a nie dwa. Znajomy ślusarz taką tulejkę mi dorobił, i okazało się to strzałem w dziesiątkę! Przedłużkę mam od ponad tygodnia, nie ma dnia żebym nie bawił się wskaźnikiem, świecąc w dzień i w nocy po różnych obiektach, albo po prostu w niebo - wciąż na tych samych, od dawna nie ładowanych akumulatorkach, z których jeden używam na bieżąco w myszy komputerowej, więc jest dodatkowo rozładowywany. Mimo to - laser świeci po prostu jak szatan Jasny, mocny, wyraźnie widoczny promień, świetnie działa i w domu, i w nocy w terenie - tyle że w terenie, jak się trochę wychłodzi, to potrzebuje ok. 1-2 sekund po rozpoczęciu świecenia żeby się rozgrzać, i zacząć świecić pełną mocą. Krótko mówiąc - RE-WE-LAC-JA, i cieszę się tym ATMem jak dziecko - więc każdemu sfrustrowanemu użytkownikowi tanich allegrowych laserków polecam takie ulepszenie! (poza tym, jak wiadomo, w światku astronomii rację ma ten, kto ma dłuższy sprzęt - więc nie musze chyba opisywać społecznych korzyści z takiego ATMa )
  22. Hoho, ale się dyskusja zrobiła Nawet nie zauważyłem, bo nie ustawiłem powiadomienia o odpowiedziach. To i ja dorzucę swoje trzy grosze. Widzę, że kilka osób zauważyło to, co i mnie w Interstellar irytowało - to znaczy nielogiczności fabuły i nietrzymanie się naukowych realiów (także tych najbardziej podstawowych). Mam z tym filmem spory problem, bo nie potrafię go jednoznacznie ocenić. Bardzo na niego czekałem, bo idea ludzkości wkraczającej w erę podboju kosmosu niesamowicie mnie kręci, i chciałbym tego momentu dożyć. Oczekiwałem, że Interstellar będzie czymś w rodzaju namiastki spełnienia tego marzenia - w miarę spójną wizją pierwszego kroku ludzi ku gwiazdom. Tymczasem otrzymałem coś, co w ocenie emocjonalnej wypada wysoko, ale w ocenie intelektualnej - niestety słabo (przynajmniej wg mnie). Film widziałem dwa razy, w normalnym kinie, nie w IMAXie. Za pierwszym razem wyszedłem z mocno mieszanymi uczuciami, ale bardzo chciałem dać temu filmowi szansę, więc po jakimś czasie poszedłem jeszcze raz - ale moja konsternacja jeszcze wzrosła. Po kolei zatem. Co mi się w Interstellar podobało: 1. Idea ludzkości ruszającej na wielkoskalowy podbój kosmosu - echhh, ciarki mi chodzą po plecach gdy sobie wyobrażam, jak kiedyś, w przyszłości, pierwsze wielkie transportowce odrywają się od Ziemi i kierują ku gwiazdom (jest taka scenka w intrze do nowej Sid Meier's Civilization). Taki klimat ma sam koniec Interstellar, gdy widać hangar ze stojącymi w rzędach, widać że już seryjnie produkowanymi Landerami. Czuje się, że to już jest po dokonaniu przez ludzkość tego milowego kroku - to już jest nowa jakość, wprawdzie jeszcze w fazie początkowej, ale czuje się, że kosmos, a może nawet Kosmos, stoi przed ludzkością otworem. Echhhhh, to jest super! 2. Relacja Coopera z córką. Widać, że oboje są ulepieni z tej samej gliny - dociekliwe umysły, natura odkrywców, zawsze ciągnie ich to, co jest za horyzontem, i świetnie się w tym rozumieją. Widać, że Cooper wyraźnie się cieszy i jest dumny z córki, która - pomimo zakazu - jednak przeszmuglowuje się do jego pickupa, i razem z nim jedzie na poszukiwania miejsca wskazanego przez tajemnicze koordynaty. I druga scena, gdy już stoją w nocy przed bramą ośrodka NASA, i widać, że brama jest zamknięta na łańcuch. "No to co że zamknięte, nie wziąłeś nożyc do metalu?" pyta ledwo rozbudzona Murph, i to też jest super. Panna nie marudzi, nie mówi czegoś w stylu "Ojej, boję się, lepiej wracajmy, a w ogóle to jest mi zimno", tylko od razu znajduje rozwiązanie sytuacji, i jest to dla niej działanie całkowicie naturalne. Ze świecą szukać takich dziewczyn, i m.in. dlatego wciąż jestem sam, bo znalezienie laski która miałaby podobne usposobienie, która mogłaby być prawdziwą partnerką w tym co się robi w życiu - jest niemal niemożliwe. Ale to temat na oddzielną dyskusję, mało astronomiczną. Tak czy siak - za postać Murph duży plus. 3. Ponownie Murph, tym razem jako osoba dorosła. Jest taka scena gdy Cooper, już będąc gdzieś daleko w przestrzeni kosmicznej, ogląda zapisy wideo z Ziemi. Jego syn Tom stawia na nim krzyżyk: "Nie wiem gdzie jesteś, tato, nie wiem nawet czy żyjesz, tak długo już cię nie ma, więc - żegnaj" - coś w tym stylu. Ekran gaśnie, Cooper ma łzy w oczach, i kręci głową, że nie, że wciąż żyje i wciąż pamięta o Ziemi. I wtedy ekran rozjarza się ponownie, i pojawia się Murph. "Hi, dad". Kurczę, to jest ekstra! Murph, która przez te wszystkie lata nie wysłała Cooperowi ani jednej wiadomości, bo była zła, że odleciał. A teraz, pomimo tego, że na Ziemi jest coraz gorzej, a od Coopera nie ma ani słowa, i że kompletnie nie wiadomo czy misja idzie zgodnie z planem, i czy w ogóle ktokolwiek z całej ekspedycji jeszcze żyje po tak długim czasie - pomimo tego wszystkiego ona jednak wciąż wierzy, wciąż ta iskierka nadziei, wiary w potęgę rozumu, wiary w pasję, w konsekwencję, w upór w działaniu, w dążenie do celu za wszelką cenę - jednak wciąż to wszystko się w niej tli. I nie rezygnuje, pomimo wszystkich przeciwności, pomimo że wydaje się, że już wszystko stracone. Tom odpuścił, a Murph dalej wierzy że tata żyje, a jego misja ma sens. Dla mnie to jest chyba najważniejszy, najbardziej emocjonalny moment w filmie - gdy czuję, że pomimo złości córka Coopera nadal murem stoi za swoim ojcem, i za ideałami które oboje wyznają. To jest po prostu GENIALNE, i nawet teraz, gdy to piszę, ciarki mi chodzą po plecach, bo to są idealnie moje klimaty, które mało kto rozumie - zwłaszcza jeśli chodzi o większość dziewczyn czy kobiet, dla których szczytem czadu i życiowego celu jest uwić gniazdo i złożyć jajko, a w międzyczasie zajmować się plotkowaniem i ciuchami. Więc ponownie - ogromny plus dla Interstellar za postać Murph! 4. Dobrze dobrane aktorki grające główne role kobiece. Zarówno Murph jak i dr Brand nie są przesadnie ładne ani kobiece - taki właśnie typ urody wykazują kobiety zajmujące się nauką (Hathaway musieli trochę "odkobiecić" na tą okoliczność, bo ogólnie brzydka nie jest). Pracowałem przez wiele lat na wyższej uczelni, i wiem co mówię - intelektualistki-panie naukowiec, zwłaszcza w dziedzinie nauk przyrodniczych, bardzo rzadko są naprawdę urodziwe (przynajmniej wg mnie, i tego co uznaję za atrakcyjne). Za każdym razem gdy w kolejnym Bondzie widzę panią fizyczkę atomową albo biolożkę molekularną od DNA, wysoką, szczupłą, z wielkimi oczami, pełnymi ustami, biustem po kolana i wymiarami 90x60x90 to śmiać mi się chce, bo takich kobiet w nauce po prostu nie ma. Szczyt atrakcyjności to właśnie coś w stylu aktorek grających Murph i dr Brand. A to i tak naprawdę maksimum tego czego można oczekiwać, bo w najlepszym razie mamy do czynienia z kimś przypominającym z wyglądu Marię Skłodowską-Curie, a w najgorszym - kogoś w typie zasuszonej bibliotekarki, albo kogoś kto nie wiadomo do końca czy jest dziewczynką, czy chłopcem. Czyli absolutnie nie są to kobiety które można określić mianem "hot" (ponownie - wg tego co dla mnie jest atrakcyjne, ale jak wiadomo każdemu się podoba co innego). Więc tu Interstellar jest w miarę zgodny z rzeczywistością 5. Cisza w kosmosie. Brawo. Hollywood wreszcie zajarzył, że w próżni nie ma dźwięku - i na dodatek ta cisza została, paradoksalnie, wykorzystana jako efekt dźwiękowy - podkreśla pustkę i obcość kosmosu. W Interstellar jest to naprawdę fajnie zrobione - wielka kula Saturna, przy niej mała kropeczka Endurance, i ta przejmująca cisza. I do tego dźwięk deszczu i świerszczy. Dobre! Albo zatrzaski śluzy powietrznej, służącej do dokowania Landerów do Endurance. Ciekawe wrażenie powstaje, gdy widać jak się te zatrzaski poruszają, próbując złapać za kołnierz śluzy w czasie dokowania. Umysł widza, przyzwyczajony do typowych w takich sytuacjach efektów dźwiękowych, oczekuje dźwięku - a tu zaskoczenie, bo panuje absolutna cisza. Dobre, dobre! 6. Fajne jest też to, że wygląd czarnej dziury i wygląd tunelu czasoprzestrzennego od wewnątrz stworzono na podstawie obliczeń korzystających z rzeczywistej wiedzy. Ale to akurat jest mały pikuś, który nie ma większego znaczenia w porównaniu do rzeczy, które mi w Interstellar zgrzytają. Pora zatem przejść do negatywów (kolejność mniej-więcej chronologiczna, w miarę pojawiania się w filmie): 1. Cała akcja z dotarciem Coopera do tajnej bazy NASA - czyli kołomyja ze współrzędnymi geograficznymi wysłanymi przez Coopera do Coopera za pośrednictwem grawitacyjnego SMSa. Cooper zna się z profesorem Brandem, wcześniej razem pracowali, a do tego Brand wie, że Cooper jest najlepszym pilotem jaki obecnie jest do dyspozycji. To ja się pytam - czy NASA nie ma archiwum danych swoich pracowników? Czy nie mogli Cooperowi po prostu wysłać zaproszenia do współpracy przy projekcie Lazarus, zwykłym listem poleconym? Strach pomyśleć, co by było z całą akcją ratowania ludzkości, gdyby Cooper sam sobie nie wysłał powiadomienia. Na dodatek na początku traktują go jak intruza, osobę niepożądaną - tylko po to, żeby po 5 minutach powierzyć mu dowodzenie całą misją. W rzeczywistości składy załóg lecących w kosmos są znane na wiele miesięcy z góry, i żadne roszady na tak kluczowych stanowiskach nie wchodzą w grę. Zwłaszcza roszady typu powierzenie dowództwa jakiemuś farmerowi, co ledwo zdążył zetrzeć z butów pył kukurydzianego pola. I oczywiście w zespole wcześniej wytypowanym do misji nie ma żadnych tarć z powodu tej podmianki, a ewentualny wcześniej ustalony dowódca z radością da się odsunąć od dowodzenia. Jaaaasne. 2. Reakcje Coopera na rewelacje typu "Z czarnej dziury nic się nie może wydostać, nawet światło", albo na prezentację sposobu podróży przez tunel czasoprzestrzenny, wykonaną przy użyciu kartki i długopisu. Gość który zęby zjadł na astronomii i astronautyce, obczytany na te tematy, pilot najlepszy z najlepszych - reaguje na takie banały wielkim zaskoczeniem, ma oczy okrągłe ze zdziwienia. "Wow, a więc tak to działa? O kurczę…". Ja rozumiem, że te teksty są w filmie podane po to, żeby wytłumaczyć publice o co w tym biega - no ale kurna, nie w taki sposób. To tak, jakby w filmie "Szybcy i wściekli" ktoś zaczął całkiem na poważnie tłumaczyć Vinowi Diselowi, że kierownica w samochodzie służy do zmiany kierunku jazdy, a pedał gazu do przyspieszania. "Wow, naprawdę? O kurczę, nie wiedziałem. Ale czad!" - mówi mistrz kierownicy. W "Szybkich i wściekłych" taki numer by nie przeszedł, publika by to wyśmiała, z tego prostego powodu, że zastosowanie kierownicy i pedału gazu jest szerokiej publiczności dobrze znane. Znajomość podstaw fizyki relatywistycznej jest w społeczeństwie jakby nieco mniejsza, więc prawdopodobnie większości widzów takie teksty nie rażą. Ale mnie to przeszkadza - nie sam fakt, że te informacje są podawane (bo nie oczekuję, że każdy ma to wiedzieć), ale sam sposób ich podania - to, że wygląda to tak, jakby Cooper słyszał o tym wszystkim po raz pierwszy w życiu, mimo że ma być świetnym fachowcem w tych dziedzinach. To mi cholernie zgrzyta i jest strasznie naiwne. 3. Jedną z rzeczy na które czekałem w Interstellar były wspaniałe, zapierające dech w piersiach widoki gwiaździstego nieba. No i się nie doczekałem. W kosmosie wg Nolana nie ma gwiazd. Zwróciliście na to uwagę? W całym filmie doliczyłem się może dwóch albo trzech ujęć w których widać Endurance na tle nieba z widocznymi gwiazdami, a i to raczej nędznymi. Reszta widoków to absolutna czerń - np. okolice Staurna. Leci sobie ten stateczek, leci, a w tle nic tylko czarna pustka. Jedyne miejsce gdzie widać jakieś gwiazdy i galaktyki to wnętrze tunelu czasoprzestrzennego. Zdaje się, że Nolan nigdy nie miał okazji popatrzeć w niebo nad głową, a doradztwo Kipa Thorne'a skończyło się na czarnej dziurze i tunelu czasoprzestrzennym. 4. Planowanie misji kosmicznej tak jakby to był mecz rugby - na ścieralnej tablicy, po której pisze się kolorowymi flamastrami. Haha, to mnie wręcz rozśmieszyło. Strasznie poważna sytuacja, trust najlepszych mózgów na Endurance siedzi i myśli jakby tu rozgryźć lądowanie na planecie na której czas płynie szybciej - a tu Cooper wstaje i kilkoma kreskami i strzałkami załatwia sprawę. I wszyscy ci pozostali geniusze kiwają z uznaniem głowami: "No tak, super pomysł, to się może udać!". No błaaagaaaam. 5. Wygląda na to, że Cooper nie miał pojęcia, że lecą w okolice czarnej dziury. Nagle, ni stąd ni z owąd, dopiero w okolicach pierwszej planety, w czasie dyskusji jak na niej wylądować, Romilly niedbale wskazuje ręką przez okno, i nagle - och-ach! Cóż za zaskoczenie! Tu jest czarna dziura, i to jeszcze na dodatek cholernie wielka. O kurczę! I co my teraz zrobimy? To co, w NASA nie wiedzieli dokąd lecą? Nie planowali tego? Nie powiedzieli Cooperowi co ich czeka na miejscu? (Cooper jest dowódcą, przypominam - jeśli już ktoś, to właśnie on powinien znać wszystkie szczegóły misji, a nie dowiadywać się o nich w trakcie). 6. Dwie kwestie ze zwiększoną grawitacją na pierwszej planecie, i związanym z nią przyspieszeniem upływu czasu: 6a. Jest powiedziane, że upływ czasu zwiększa się dlatego, że na powierzchni planety jest bliżej do czarnej dziury niż na orbicie, a więc jest silniejsze pole grawitacyjne. Fajnie, tylko że po pierwsze dystans między orbitą o powierzchnią planety, w porównaniu do odległości planety od czarnej dziury, jest o wiele za mały, żeby wywoływać aż takie różnice w upływie czasu. Po drugie - przecież Endurance jest na orbicie planety, tak? No więc krąży wokół niej, czyli raz się zbliża do czarnej dziury, a raz oddala - i co, wtedy jakoś różnic w upływie czasu nie ma? Jedyna możliwa sytuacja, w której coś takiego mogłoby działać to taka, gdy planeta miałaby obrót wokół własnej osi idealnie zsynchronizowany z obrotem po orbicie wokół czarnej dziury (czyli coś takiego jak ma nasz Księżyc w stosunku do Ziemi), a Endurance tkwiłaby zawieszona wciąż nad jednym miejscem planety, po stronie przeciwnej do czarnej dziury (to się chyba nazywa orbita geostacjonarna?). Wtedy faktycznie jest szansa, że Endurance, planeta i czarna dziura będą leżały wszystkie na linii prostej, i ta sytuacja utrzyma się przez kilkadziesiąt lat (czasu na Endurance). Tylko nie wiem, czy taki manewr da się zaplanować przy użyciu kolorowych pisaków i ścieralnej tablicy 6b. Teraz większy zarzut od 6a - kto przy zdrowych zmysłach rozważa kolonizację planety, na powierzchni której czas płynie kilkaset razy szybciej niż na orbicie? Załoga Endurance wie o przyspieszonym upływie czasu zanim wylądowała na planecie, więc można wnioskować, że całe NASA też wiedziało o tym wcześniej. I mimo tego rozważano kolonizację takiej planety? Pogłupieli do szczętu? Ładnie by wyglądała praca na ISS, gdyby godzina czasu na Ziemi trwała 20 lat na orbicie. 7. Dalej czepiam się pierwszej planety - dzięki szybszemu upływowi czasu wychodzi na to, że ta babeczka co została wysłana jako pierwsza, na zwiady, była na planecie tylko kilkanaście minut zanim pojawiła się ekipa Coopera. OK, ale co w takim razie z sygnałem wysyłanym przez ten miniaturowy nadajniczek, który dr Brand znajduje w wodzie? Po pierwsze, czy długość fali elektromagnetycznej nie powinna być mocno rozciągnięta (bo nadawanie odbywa się w strefie zwolnionego w stosunku do Ziemi upływu czasu), a więc sygnał - całkowicie niezrozumiały? I po drugie - jakim cudem sygnał z małego nadajnika, który mieści się na kawałku złomu, był w stanie dotrzeć aż do Ziemi? I to jeszcze na dodatek spod wody? (fakt że płytkiej, ale jednak). Ziemia jest setki tysięcy lat świetlnych (albo i dalej) od pierwszej planety - zanim sygnał dotarłby do naukowców z NASA, to już dawno byłoby po ludzkości. Więc co, przez wormhole'a leci? Jakim cudem, skoro wormhole to malutki punkcik na niebie, i trzeba by mieć gigantyczne kierunkowe anteny nadawcze, żeby móc w jego kierunku wysłać jakikolwiek sygnał? Grrrr… 8. Działania ekipy na pierwszej planecie. Pierwsze co robi Cooper, super-najlepszy pilot, wybrany na dowódcę misji mającej uratować ludzkość, to wykonuje kozackie podejście do lądowania, omal nie rozwalając Landera i ryzykując życie 3/4 składu osobowego ekspedycji. Brawo. Podziwu godna odpowiedzialność. I druga rzecz - jak tylko wylądowali, to wyskoczyli z Landera i rozbiegli się zupełnie bez ładu i składu, bez żadnego planu, jak turyści na postoju autobusu. Brakowało tylko, żeby wyciągnęli komórki i zaczęli sprawdzać czy tu jest zasięg Zero jakiegokolwiek planu, pomimo tego, że wszyscy wiedzieli, że na planecie czas płynie o wiele szybciej, więc wszystkie czynności powinny być zaplanowane jak w zegarku. Ale nie, dr Brand zaczyna sobie beztrosko biegać w poszukiwaniu nadajnika i resztek pierwszej zwiadowczyni, Doyle (ten koleś z brodą) łazi gdzieś bez celu - no kurna po prostu piknik w lesie. Jeśli to mają być najlepsi ludzie NASA, to nie dziwię się, że obcięto im fundusze 9. Start z pierwszej planety. Jakim cudem udało się wystartować z planety, której grawitacja ma mieć 130% grawitacji ziemskiej, przy użyciu silniczków Landera??? Z Ziemi startowali po bożemu, czyli przy użyciu wielkiej rakiety nośnej. A potem już nagle latają sobie na orbitę czym popadnie, jak helikopterem. To po cholerę było najpierw pokazywać tą rakietę nośną? Mogli powiedzieć na początku, że mamy do dyspozycji małe, super-mocne silniki, dzięki którym można łatwo wejść na orbitę nawet takim knypkiem jak Lander, i byłaby sprawa załatwiona. Chociażby taki wstęp jak zawsze był w starych Bondach, gdy Q pokazywał nowe gadżety przydatne w kolejnej misji. Ale nie, najpierw jest rakieta nośna, a potem już wolna amerykanka. Nosz kurna, i to ma być film hard SF, jak najbardziej zgodny z realiami??? 10. Dr Brand, topowa astrofizyk, ponoć umysł ścisły, córeczka profesora, również topowego astrofizyka - wygłaszająca z całą powagą banały o tym, jak to miłość jest siłą pokonującą czas, przestrzeń, a może nawet i grawitację. Takie teksty są dobre do anime typu Czarodziejka z Księżyca, a nie do hard SF. Dla topowej pani doktor-astrofizyk powinno być oczywiste, że "miłość" to stan wywoływany konkretną mieszanką hormonów, powstający w mózgach istot żyjących na maleńkim, nic nie znaczącym pyłku zwanym przez te istoty Ziemią, rzuconym gdzieś na skraju jednej z miliarda miliardów galaktyk, i z grawitacją ma akurat tyle wspólnego, ile cykl miesięczny kobiet z Księżycem (i równie duży na tą grawitację wpływ ). 11. Skąd się bierze światło na wszystkich planetach odwiedzonych przez naszą ekipę? Nie jest to powiedziane wprost, ale można chyba założyć, że wszystkie planety krążą wokół czarnej dziury. (Inaczej nie miałaby zbyt wielkiego sensu akcja pod koniec filmu, czyli użycie "gravitational slingshot" w celu wykatapultowania tego co zostało z Endurance, razem z dr Brand na pokładzie, w stronę ostatniej wytypowanej planety; gdyby ta planeta miała krążyć wokół jakiejś innej gwiazdy, to nie byłoby sensu tam lecieć "na piechotę" - za daleko). Innymi słowy, światło na planetach musiałoby pochodzić z dysku akrecyjnego. No i fajnie, tylko że jak Endurance jest przy samej czarnej dziurze to jakoś nie widać, żeby światło z dysku było szczególnie oślepiające. Wręcz przeciwnie, w kabinach Endurance i Landerów jest raczej ciemno - nie ma w ogóle mowy o żadnym oślepiającym świetle wpadającym przez okna. No to jak to jest? Na planetach jest jasno jak w dzień (nota bene - na każdej tak samo jasno, pomimo zapewne różnych średnic ich orbit wokół Gargantui), więc dysk akrecyjny powinien być bardzo, bardzo jasny, ale jak już do niego podlecą, to wcale taki jasny nie jest? Ciekawe... ;P 12. Końcówka, gdy akcja przenosi się na jedną ze stacji orbitalnych, tą przy Saturnie. Widać, że stacja ma kształt walca, przez który światło słoneczne wpada z boku - tylko, że cienie wcale nie układają się poziomo, wszystko wygląda raczej tak, jak przy wczesnym zachodzie Słońca na Ziemi. I druga kwestia, też dotycząca światła. Stacja znajduje się przy Saturnie. Policzyłem o ile będzie słabsze światło słoneczne w takiej odległości od Słońca. Wyszło mi, że mniej-więcej 70x słabsze niż na Ziemi. Więc nie ma najmniejszych szans na taki ciepły, letni wieczór jaki usiłuje nam zaserwować Nolan. Byłoby zimno, ciemno i paskudnie, a Słońce byłoby widoczne jako jedna z wielu gwiazd, najjaśniejsza na niebie, ale na pewno nie na tyle jasna, żeby zapewnić tyle światła i ciepła ile jest pokazane na filmie. I na pewno nie na tyle, żeby mogła prawidłowo zachodzić fotosynteza u roślin, które tak obficie porastają wewnętrzną powierzchnię stacji-walca. 13. Kwestia zarazy roślin na Ziemi, i tego, że po wyeksportowaniu ludzkości w kosmos (na razie na stacje orbitalne) rośliny znowu zaczęły zdrowo rosnąć. Tak się akurat składa, że w sztucznie przez człowieka stworzonych ekosystemach, na dodatek zajmujących małą powierzchnię, biorożnorodność (a więc i wrażliwość całego ekosystemu na różne zaburzenia, np. epidemie i szkodniki) jest o wiele wyższa niż w ekosystemach naturalnych. Natomiast pierwsze co się ze sobą zawleka jako nieproszonych lokatorów, na ciele, na ubraniach, na wszystkim czego się dotykało - to bakterie i zarodniki grzybów. Więc jakim cudem śnieć, atakująca uprawy zbóż na Ziemi, nagle przestała być groźna na stacjach orbitalnych, gdzie powierzchnia do dyspozycji jest siłą rzeczy ograniczona, a ekosystemy stworzone przez ludzi o wiele uboższe niż ziemskie? Rośliny uprawne po przetransportowaniu w kosmos nagle przestały być wrażliwe na śnieć? Ludzie nie zawlekli ze sobą zarodników szkodliwych dla roślin grzybów? Jakim cudem? Wszystko i wszystkich poddano dezynfekcji? Już to widzę Jest jeszcze kilka pomniejszych kiksów, które już pomijam, bo nie ma sensu o nich pisać bardziej szczegółowo (chociażby roboty, jako żywo przypominające obelisk z Odysei Kosmicznej; pierwsze co zrobiłby taki wielki, ciężki i nieporęczny metalowy kloc w stanie nieważkości, to porozbijał wszystkie ważne urządzenia na statku kosmicznym). Paradoksalnie, w ogóle mi nie przeszkadzało to, że Cooper razem ze statkiem nie został rozerwany na strzępy przy wlatywaniu w czarną dziurę, ani to, co się potem w tej czarnej dziurze działo. Tak naprawdę nikt nie wie jeszcze, co się w czarnych dziurach dzieje, więc mogę na te wydarzenia przedstawione w filmie przymknąć oko - niech będzie, jakaś doza fantazji w takim filmie musi być. Podsumowując - to co mnie drażni najbardziej to brak spójności w postaciach i działaniach bohaterów (niby topowi specjaliści, a mimo to przerzucający się banałami i reagujący tak, jakby słyszeli podstawowe fakty po raz pierwszy w życiu; planujący manewry w kosmosie przy użyciu tablicy i mazaków; kompletnie niekonsekwentni jeśli chodzi o zachowanie podstawowych procedur bezpieczeństwa czy postępowania na planecie z przyspieszonym upływem czasu) oraz niekonsekwencja w trzymaniu się podstawowych zasad fizyki (starty z planet, światło na planetach). Takie błędy są wybaczalne w produkcjach typu Transformers, które nie mają ambicji być zgodne z naukową wiedzą, i które z definicji są nastawione na totalnie odrealnione akcje - ale nie w filmie przy którym konsultantem był Kip Thorne, i który ma aspirować do miana mniej lub bardziej, ale jednak naukowej wizji podboju kosmosu przez człowieka. Różne bzdurności obecne np. w Transformersach, czy w mojej ulubionej Planecie Skarbów Disney'a kompletnie mi nie przeszkadzają - bo są w jakiś sposób spójne, trzymają się założeń wg których jest zbudowany świat przedstawiony w tych filmach. W Interstellar tej spójności nie widzę, a wręcz przeciwnie - na niemal każdym kroku jest ona rozwalana, bo akurat tak pasowało scenarzystom, żeby popchnąć akcję do przodu bez wdawania się w jakieś wysiłki umysłowe. Oczekiwałem trzymającego w napięciu, w miarę realistycznego techno-thrillera o podboju dalekiego kosmosu, a dostałem patetyczną, miejscami świetną emocjonalnie, a miejscami podlaną koszmarnym banałem naiwną intelektualnie opowieść, której nie jestem w stanie jednoznacznie ocenić. Naprawdę chciałbym, żeby był to film sensowny, spójny, zrobiony z rozmachem i dający ludzkości nadzieję na przyszłość. Ten trzeci warunek jest może spełniony (jak wiadomo nadzieja umiera ostatnia ), ale dwa pierwsze niestety nie… Szkoda. (ale i tak kupiłem Interstellar na DVD )
  23. Hej Ktoś z Wrocławia wybiera się dzisiaj na Tąpadła?
  24. Hej Z bieżącym numerem magazynu Polityka (od wczoraj w kioskach, Empikach itp.) jest dołączona oryginalna płyta DVD z filmem Interstellar. Cena bodajże 29,90 PLN czy coś koło tego. Daję znać, na wypadek gdyby byli tu jacyś fani tego filmu, preferujący posiadanie wersji oryginalnych (aha, i to nie jest wiadomość typu Prima Aprilis )
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.