Skocz do zawartości

Rekomendowane odpowiedzi

Taaak. "W kosmos na piechotę" + Tento 10x50 to był w drugiej połowie lat 80-tych wręcz zestaw marzeń. Potem było "Niebo na dłoni". Zarówno książki jak i lornetkę mam do dziś. Pamiętam jak jednym z pierwszych rozpoznawanych przeze mnie gwiazdozbiorów była Kasjopeja. Aha, i pamiętam jeszcze Jowisza w Rybach w 1987 :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2. Jowisz, Saturn i M31, której nie było tam, gdzie miała być...

 

Lato i jesień 1995 roku to był czas, kiedy powoli poznawałem niebo. Miałem już wtedy prawdziwą obrotową mapę nieba oraz jakiś kalendarz astronomiczny (chyba z "Wiedzy i Życia") - dodatkowo posiłkowałem się comiesięcznymi mapkami i artykułami o tym co na niebie publikowanymi właśnie w "Wiedzy i Życiu".

To właśnie wtedy udało mi się po raz pierwszy zidentyfikować Jowisza, którego odnalazłem któregoś ciepłego, majowego wieczora, nisko nad horyzontem, obok Antaresa. Około połowy sierpnia Wiesiek S. pokazał mi przez swój teleskop Saturna, który wyglądał, jak na Saturna, dość nietypowo - nie miał w ogóle pierścienia! Jakieś 2-3 tygodnie później "odkryłem" Saturna samodzielnie. Całą jesień spędził on potem w Wodniku, w bliskim sąsiedztwie charakterystycznego układu gwiazd - phi Aqr, psi1 Aqr, psi2 Aqr i psi3 Aqr. Od tamtej pory, za każdym razem gdy widzę te cztery niepozorne gwiazdki, w moich myślach pojawia się Saturn.

W sierpniu lub wrześniu zapolowałem też na pierwszego w życiu DSa - galaktykę M31. Nie miałem w ogóle pojęcia, czego powinienem się spodziewać. Co więcej, tamtej części nieba nie znałem jeszcze zbyt dobrze. Korzystając z obrotowej mapy nieba, ustaliłem że od lewego górnego rogu czworoboku Pegaza odchodzą na lewo trzy jasne gwiazdy (delta, beta i gamma Andromedy). Kilka stopni powyżej drugiej z nich miała być właśnie galaktyka M31. Szybko wycelowałem lornetkę w to miejsce, ale okazało się, że nic tam nie ma. Co gorsza, układ sąsiednich gwiazd nieco różnił się od tego, co miałem na mapce. Przy drugiej i trzeciej próbie trafiłem w to samo miejsce... Przy czwartej próbie zachwiałem się i przez pole widzenia lornetki przemknęła wielka, rozmyta eliptyczna plama! W pierwszej chwili pomyślałem, ze to jakaś chmura. Na wszelki wypadek postanowiłem jednak przejrzeć te okolice lornetką. Szybko ponownie natrafiłem na ten obiekt. Co ciekawe, okazało się, że sąsiednie gwiazdy są ułożone dokładnie tak jak gwiazdy w pobliżu M31. Po chwili wykryłem powód mojego błędu - szukając trzech jasnych gwiazd na lewo od Pegaza, pominąłem deltę Andromedy, a w zamian zauważyłem dalszą alfę Perseusza. Z tego powodu, zamiast nad betą Andromedy, galaktyki szukałem nad gammą :)

  • Lubię 9
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ehh te początki bywają zabawne jak teraz się to wspomina :D

 

Pamiętam jak ja którejś sierpniowej nocy zobaczyłem że wśród gwiazd jest jakaś jakby plamka. Chwyciłem za jednooką rosyjską lornetkę i szukając nw tamtym kierunku zobaczyłem tą jasną plamę. Była ... duża i fajna :D Pomyślałem, kurka wodna! odkryłem kometę! Po jakimś czasie wywnioskowałem, przeglądając prostą mapkę nieba, że to Wielka Mgławica Andromedy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasem zatraca się czas w którym dokonywało się pierwszych obserwacji. Człowiek już nie pamięta czy miał wtedy 12, 15 czy 18 lat. Ale pamięta doskonale pewne szczegóły które pozwalają nam odtworzyć rok albo i dokładniejszą datę obserwacji. Pierwszy raz zobaczyłem Urana gdy ten był w centrum Strzelca, z dużą dokładnością 1/4 obwodu nieba od aktualnej pozycji. Przy obiegu Urana równym 84 lata daje to 21 lat temu, czyli w okolicach 1991 roku. Pamiętam, że wśród pierwszych obserwacji było zakrycie Plejad przez Księżyc pewnego wczesnego wieczoru - zjawisko zachodzi cyklicznie, jak cykliczny jest obieg węzłów orbity Księżyca. Pamiętam jak z okna swojego mieszkania zestawem AstroCabinet obserwowałem bliskie złączenie w Raku trzech jasnych planet (Wenus, Mars, Jowisz), teraz łatwo mogę odtworzyć, że był to czerwiec 1991 r.

  • Lubię 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasem zatraca się czas w którym dokonywało się pierwszych obserwacji. Człowiek już nie pamięta czy miał wtedy 12, 15 czy 18 lat. Ale pamięta doskonale pewne szczegóły które pozwalają nam odtworzyć rok albo i dokładniejszą datę obserwacji. Pierwszy raz zobaczyłem Urana gdy ten był w centrum Strzelca, z dużą dokładnością 1/4 obwodu nieba od aktualnej pozycji. Przy obiegu Urana równym 84 lata daje to 21 lat temu, czyli w okolicach 1991 roku. Pamiętam, że wśród pierwszych obserwacji było zakrycie Plejad przez Księżyc pewnego wczesnego wieczoru - zjawisko zachodzi cyklicznie, jak cykliczny jest obieg węzłów orbity Księżyca. Pamiętam jak z okna swojego mieszkania zestawem AstroCabinet obserwowałem bliskie złączenie w Raku trzech jasnych planet (Wenus, Mars, Jowisz), teraz łatwo mogę odtworzyć, że był to czerwiec 1991 r.

 

Zgadza się. To co widać było na niebie pozwala ustalić niemal z dokładnością do godziny kiedy to nastąpiło. Kiedyś nie mogłem zidentyfikować daty swojego zdjęcia koniunkcji chyba Jowisza, Saturna i Księżyca i z pomocą przyszedł jakiś soft typu planetarium gdzie mogłem sprawdzić że to była taka i taka data ok takiej i takiej godziny.

  • Lubię 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

4. Jak to z lornetką było...

 

Lornetka w moim domu po prostu była. Nie pamiętam momentu, kiedy się pojawiła, nie pamiętam także pierwszej obserwacji do której jej użyłem, wiem tylko, że mój tato kupił ją za stosunkowo niewielkie pieniądze początkiem lat 90-tych na targu (prawdopodobnie od któregoś z handlarzy zza wschodniej granicy). Była to lornetka Tento 10x50. Na początku nie uważałem jej za specjalnie ciekawy przyrząd do astronomii i większość obserwacji prowadziłem gołym okiem, marząc o teleskopie. Na teleskop nie było mnie wtedy niestety stać, zwłaszcza że jedyne teleskopy, o których wiedziałem to były żółte Uniwersały z reklam w "Wiedzy i Życiu", których ceny było kosmiczne.

 

Z czasem okazało się, że w lornetce widać znacznie więcej niż mi się na początku wydawało. Na Księżycu dało się dostrzec dziesiątki kraterów, Jowisz wyglądał jak mała żółta kulka, widoczna była nawet faza Wenus! Jakby tego było mało, okazało się, że przy odrobinie cierpliwości da się przy użyciu tej lornetki wypatrzeć co najmniej kilkanaście obiektów mgławicowych i to nie tylko jasnych gromad otwartych, ale i kilka gromad kulistych, jedną galaktykę (M31), a nawet mgławicę (M42)! Jedynym problemem było to, że ciężko było lornetkę utrzymać nieruchomo (miałem wtedy 10-11 lat i byłem raczej z tych "mniejszych i słabszych"). Czasem pomagałem sobie opierając ją o parapet okna (otwartego ;) ), jednak ta sztuczka działała tylko wtedy, kiedy obiekt świecił nisko nad horyzontem.

 

Zdarzało mi się także obserwować niebo przez zamknięte okno, ale wtedy nie używałem lornetki (po pierwszej próbie stwierdziłem, że nie ma to sensu). Niektóre z tych obserwacji dały mi wiele radości i pamiętam je do dziś. Tak było m.in. z zaćmieniem Księżyca w nocy 3/4 kwietnia 1996, które obserwowałem przez okno z powodu przeziębienia (tego samego, przez które początkiem kwietnia nie obserwowałem komety Hyakutake - jak na złość, kometa świeciła wtedy w części nieba, na którą nie wychodzi żadne z okien mojego rodzinnego domu).

 

Ze względu na drgania obrazu podczas obserwacji nieba przez lornetkę, od czasu do czasu męczyłem mojego tatę o jakiś statyw do lornetki. Któregoś dnia załatwił on skądś stary statyw geodezyjny i obiecał, że dorobi do niego coś do zamocowania lornetki. Koniec końców udało mi się go przekonać, że 12 lipca 1996 będzie mi on bardzo potrzebny do obserwacji rzadkiego zjawiska - dziennego zakrycia Wenus przez Księżyc i tak 12 lipca około godziny 10 - kilkanaście minut przed zakryciem "uchwyt" do lornetki był gotowy. Zjawisko samo w sobie było bardzo fajne - Wenus wyglądała jak miniaturka cztero-, może pięciodniowego Księżyca i była widoczna bardzo wyraźnie, choć od czasu do czasu Księżyc i Wenus zakrywane były przez przechodzące po niebie chmury. Nie pamiętam już dokładnie, czy udało mi się dostrzec zarówno zakrycie jak i odkrycie, czy może w jednym z nich przeszkodziły mi chmury - muszę sprawdzić w zeszycie obserwacyjnym, który zacząłem prowadzić właśnie od tego dnia.

Mniej więcej od tego czasu lornetka stała się moim głównym przyrządem obserwacyjnym. Później po pojawieniu się teleskopu nadal wiernie mi służyła aż do roku 2009, kiedy kupiłem lornetkę Nikon Action 10x50 EX. Stara Tento jest nadal intensywnie używana przez mojego młodszego brata do obserwacji ornitologicznych (do których ja także przez wiele lat jej używałem).

  • Lubię 4
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

5. Zaćmienie Słońca

 

Lato i jesień 1996 roku były czasem, kiedy poznawałem niebo lornetką. Obserwacje prowadziłem wtedy dość często, zauważyłem też, jak bardzo w obserwacjach obiektów mgławicowych przeszkadza obecność Księżyca.

W lipcu i sierpniu udało mi się kilkukrotnie namierzyć kometę C/1995 O1 (Hale-Bopp), która w tym czasie świeciła w okolicy Tarczy, Węża i Wężownika. Sprawiła mi ona trochę kłopotu, bo jedyna mapa nieba, jaką wtedy dysponowałem to była obrotowa mapa nieba z gwiazdami do 6 mag i kilkudziesięcioma obiektami mgławicowymi. Później pojawił się jeszcze Atlas Nieba 2000.0. Co prawda zaznaczone były na nim gwiazdy chyba tylko do 5.5 mag, ale za to zawierał trochę więcej obiektów mgławicowych. Później jeszcze udało mi się zdobyć kopię Atlasu Nieba Gwiaździstego (Dobrzyckich), który był zdecydowanie dokładniejszy.

W październiku 1996 roku doczekałem się swojego pierwszego zaćmienia Słońca. Było to oczywiście zaćmienie częściowe, niemniej jednak wywarło na mnie ono dość duże wrażenie. Maksymalna faza zaćmienia osiągnęła około 60% i z tego, co pamiętam, to przez całe zaćmienie pogoda była dobra. Słońce obserwowałem w projekcji lornetką oraz przez jakieś przyciemnione szkła. Około 2 miesiące później dostałem w prezencie książkę "Gwiazdy i planety. Jak je odszukać, poznać i polubić". Najważniejszą rzeczą w całej książce okazała się informacja o zaćmieniach Słońca. To właśnie w tej książce znalazłem mapkę, z której wynikało, że 11 sierpnia 1999 roku zaledwie około 400 km w linii prostej od mojego domu przechodzić będzie pas całkowitego zaćmienia Słońca! Przez kolejne kilka tygodni byłem mocno podekscytowany tym faktem i przekonywałem wszystkich wokół, że z pewnością wybiorę się obserwować to zjawisko. Co prawda trudno było mi sobie wtedy wyobrazić jak tego dokonam, ale w końcu miałem wtedy mieć już skończone 14 lat, czyli być praktycznie dorosłym ;). Trzy lata później dopiąłem swego.

Edytowane przez Piotrek Guzik
  • Lubię 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6. Wielka kometa

 

W przeciwieństwie do mojej pierwszej komety (Hyakutake), która pojawiła się na niebie znienacka, o drugiej (Hale-Bopp) wiedziałem ponad rok przed czasem, gdy była najjaśniejsza. Udało mi się ją odnaleźć w lornetce ponad pół roku przed peryhelium (o czym wspomniałem w poprzednim poście), ale nie wywarła wtedy na mnie wielkiego wrażenia (miała jasność rzędu 6-7 mag). Jesienią i początkiem zimy nawet nie próbowałem jej namierzać. Była ona wtedy już słabo widoczna gołym okiem, ale ja o tym jeszcze nie wiedziałem. Planowałem zacząć na nią polować końcem lutego lub w marcu, jednak już końcem stycznia 1997 dowiedziałem się od kogoś, że widać ją dobrze na porannym niebie i że świeci w Strzale. W najbliższą pogodną noc (1 lub 2 lutego) obudziłem się około 5 nad ranem, spojrzałem przez okno, w kilka sekund namierzyłem Altaira i natychmiast dostrzegłem kilka stopni nad nim piękną kometę. Wyglądała na dość niewielką (zwłaszcza w porównaniu do obserwowanej przez mnie rok wcześniej komety Hyakutake). Z niewielkiej głowy sterczał w górę krótki (może na 2 stopnie), ale bardzo jasny i dość szeroki warkocz. Kometa w tym czasie miała już jasność rzędu 2 - 3 mag.

Nie pamiętam już, czy widziałem ją jeszcze na niebie porannym - będę musiał sprawdzić kiedyś w prowadzonym wtedy dzienniku. Pamiętam za to jeden z wieczorów pod koniec lutego, kiedy polowałem na nią lornetką jeszcze na jasnym niebie. Świeciła wtedy tylko kilka stopni nad północno zachodnim horyzontem i gołym okiem była słabo widoczna. W lornetce za to prezentowała się całkiem ładnie, z ciągle niezbyt długim, ale dość jasnym i szerokim warkoczem.

 

W kolejnych dniach obserwowałem ją chyba w każdy pogodny wieczór. Z dnia na dzień świeciła ona wieczorem coraz wyżej, a dodatkowo jej jasność powoli rosła. W połowie marca wystarczyło wieczorem wyjść z domu i spojrzeć w kierunku północno zachodnim, aby natychmiast ją dostrzec. Była wtedy najjaśniejszym obiektem w tamtej części nieba. Jej jasność sięgała wtedy 0 mag, a gołym okiem widoczny był już całkiem pokaźny warkocz. Tuż po wyjściu z jasnego domu było widać co prawda może tylko 2 - 3 stopnie warkocza, ale już po kilku minutach można było bez trudu zauważyć, ze ma on znacznie więcej niż 5 stopni długości. Warkocz był biały, szeroki i mocno zakrzywiony. W kolejnych dniach niebo coraz mocniej rozświetlał Księżyc, mimo to kometa była bardzo jasna - widziałem ją niemal cały czas, kiedy znajdowałem się poza domem. Pod względem jasności ustępowała jedynie Księżycowi, Marsowi i Syriuszowi, jednak ze względu na wielki, jasny warkocz, rzucała się w oczy znacznie bardziej od dwóch ostatnich. 24 marca nad ranem miało miejsce częściowe zaćmienie Księżyca, które dzięki bardzo dobrej pogodzie całe obserwowałem. Maksymalna faza zaćmienia - 92% miała miejsce tuż przed wschodem Słońca, a zachodem Księżyca. W trakcie zaćmienia co chwilę spoglądałem w stronę komety. Nawet gdy niebo było już dość jasne, a do wschodu Słońca brakowało może pół godziny, można ją było dostrzec gołym okiem bez większego trudu.

 

W następnych dniach Księżyc opuścił wieczorne niebo, a kometa osiągnęła maksymalną jasność, około -1 mag. Kometa oprócz warkocza pyłowego posiadała też dość jasny warkocz gazowy. Na przełomie marca i kwietnia długość obydwu z nich była znacznie większa od 10 stopni. Metodą zerkania były one widoczne do odległości co najmniej 15 stopni od głowy komety. Pamiętam, że bardzo szeroki i zakrzywiony warkocz pyłowy był biało-żółty, warkocz gazowy natomiast był wyraźnie niebieski. Ten niebieski kolor pamiętam bardzo dobrze z obserwacji lornetkowych. Kiedy po raz pierwszy to zauważyłem, ciężko mi było w to uwierzyć i żeby utwierdzić się w tym, że wszystko ze mną dobrze, poprosiłem kilka osób (rodziców, siostrę, brata, kolegów), aby powiedzieli, jakie kolory mają warkocze. Wszyscy zgodnie twierdzili, że szeroki jest biały lub biało-żółty, natomiast ten węższy zdecydowanie niebieski. Z moimi oczami wszystko było w porządku!

 

W kwietniu kometa powoli przemieszczała się po niebie w lewo i 9 kwietnia przeszła tuż obok Algola. Tego dnia świeciła niemal dokładnie w tym samym miejscu, w którym równo rok wcześniej (9 kwietnia 1996 roku) widziałem po raz ostatni kometę Hyakutake. Później jej jasność powoli spadała, warkocze stawały się coraz krótsze, a warunki do obserwacji coraz gorsze. Pomimo tego do końca kwietnia pozostawała jednym z najjaśniejszych obiektów na niebie i nie sposób było ją przeoczyć. Ostatni raz widziałem ją około 10 maja, kiedy na jasnym niebie, jakąś godzinę po zachodzie Słońca świeciła nisko nad zachodnim horyzontem w Byku. Niebo było wtedy już bardzo jasne, ale w lornetce ciągle wyglądała bardzo ładnie.

 

Od tamtego czasu widziałem już grubo ponad 100 komet. Większość z nich była widoczna jedynie w teleskopie, około 50 udało mi się dostrzec lornetką 10x50, a około 20 gołym okiem. Jedną z nich obserwowałem nawet w dzień tuż obok Słońca. Żadna z tych komet nie wywarła już jednak na mnie takiego wrażenia jak pamiętna kometa Hale-Bopp z 1997 roku.

Na przyszły rok szykują nam się dwie jasne komety. W tym momencie wygląda na to, że obydwie mają szanse stać się najbardziej spektakularnymi kometami od czasu komety Hale-Bopp. Jeśli te prognozy się sprawdzą, może któraś z nich stanie się dla kogoś z Was tym, czy dla mnie była kometa Hale-Bopp.

  • Lubię 9
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

7. Teleskop i kolejna kometa

 

Druga połowa 1997 roku i duża część 1998 upłynęła mi na coraz lepszym poznawaniu nieba lornetką. Udało mi się przy jej pomocy znaleźć kilkanaście galaktyk, kilka mgławic, kilkadziesiąt gromad otwartych i kilkanaście kulistych. Późnym latem 1997 - 16 września wieczorem, obserwowałem w idealnych warunkach całkowite zaćmienie Księżyca. Od tamtej pory minęło już ponad 15 lat, a tamta obserwacja pozostaje najbardziej udaną obserwacją całkowitego zaćmienia Księżyca, jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła. Wiosną 1998, o poranku 23 kwietnia podziwiałem piękną koniunkcję Wenus, Jowisza i Księżyca - planety dzieliło wtedy nie więcej niż 0.3 stopnia, a nieco ponad 2 stopnie od nich świecił sierp Księżyca. Kilka godzin później Księżyc miał minąć planety w odległości zaledwie 0.5 stopnia. Aby nie przegapić zjawiska zrobiłem sobie wolne od szkoły (chyba pierwszy raz w życiu) - rodzice dość łatwo to zaakceptowali (byłem wtedy w VI klasie podstawówki). Zjawisko to, choć w dzień wyglądało całkiem fajnie - zarówno Księżyc, jak i planety były bez większego trudu widoczne w lornetce.

 

W tym czasie poznałem też kilku astronomów amatorów z Krosna i okolic. Z dnia na dzień coraz bardziej marzyłem też o teleskopie. Co prawda polskie, żółte teleskopy były poza moim zasięgiem finansowym, ale okazało się, że nowi znajomi teleskopy robią sami, a optyka do nich (sprowadzana ze Słowacji) jest w cenie stanowiącej ułamek ceny "Uniwersałów". Miałem wtedy już jakieś niewielkie oszczędności (rzędu 400, czy 500 zł), które jak się okazało wystarczyły na 15 cm lustro główne, lustro wtórne i przyzwoity, 19 mm okular. Korzystając z wiedzy znajomych astronomów amatorów, w ciągu kilku miesięcy tato zbudował mi teleskop, o którym od dawna marzyłem.

 

Tego roku (1998) miałem już "Kalendarz Astronomiczny na rok 1998" Tomasza Ściężora, z którego jasno wynikało, że jesienią tego roku na wieczornym niebie powinna świecić stosunkowo jasna kometa okresowa - 21P/Giacobini-Zinner. Zgodnie z Kalendarzem, miała w październiku, listopadzie i grudniu świecić jako obiekt o jasności około 10 mag, w całkiem przyzwoitych warunkach. Spodziewałem się, że powinno to bez większego problemu wystarczyć dla mojego teleskopu. Efemeryda w Kalendarzu zaczynała się (o ile dobrze pamiętam) od 20 października. Jednak kiedy kilka dni wcześniej pogoda przyszła bardzo dobra pogoda, nie wytrzymałem ;). Wrysowałem sobie trasę komety do "Atlasu Nieba Gwiaździstego" Dobrzyckich i ekstrapolowałem ją wstecz o te kilka dni.

 

Oczywiście, pojawiły się pewne problemy - po pierwsze, w Atlasie Nieba były jedynie gwiazdy do 6.5 mag. Po drugie tego dnia nie miałem jeszcze gotowego statywu (a może był jeszcze poddawany jakimś poprawkom - dziś już nie pamiętam), a jedynie tubę optyczną. Nie, nie trzymałem jej w rękach ;). Teleskop oparłem o krzesło i wycelowałem mniej więcej w interesujący rejon. Była to północna część Wężownika, niedaleko bardzo charakterystycznego trójkąta z gwiazd 67, 68 i 70 Oph - pamiętam to jak dziś. Wieczór był przyjemnie ciepły (niesamowicie lubię te ciepłe październikowe wieczory), jak to się jeszcze w październiku zdarza. Nie miałem też żadnego szukacza, a pole widzenia teleskopu było nieznacznie mniejsze od 1 stopnia. Pomimo przeciwności losu kometę znalazłem w ciągu kilkunastu minut. Była widoczna stosunkowo wyraźnie, jako niewielki, mocno skondensowany obiekt. Co więcej, nie była okrągła, tylko lekko rozciągnięta, na kształt "łezki". Jasność komety oszacowałem wtedy na 9.5 mag czy 10 mag, ale był to jedynie szacunek "na oko".

Kometę udało mi się jeszcze odnaleźć kilka razy, nie pamiętam jednak czy podczas kolejnych obserwacji używałem już statywu, czy jeszcze nie. Za to przez następne 15 lat nie "dorobiłem się" szukacza ;) To znaczy leży gdzieś gotowy w szafie, ale zanim był gotowy, nauczyłem się bez problemu radzić sobie bez niego i nigdy go nie zamontowałem.

  • Lubię 7
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...
Niedawno przywiozłem z Krosna swój stary zeszyt z obserwacjami, będę się nim teraz od czasu do czasu posiłkował przy kolejnych wpisach. Do tej pory starałem się zachować chronologię, dzisiejszy wpis ją nieco zburzy.

 

8. Niespodziewany rój meteorów.

 

Jak każdy miłośnik astronomii często spoglądający w nocne niebo, wielokrotnie widywałem meteory. Dużą część z nich stanowiły meteory sporadyczne lub meteory z mało aktywnych rojów, które widywałem przypadkiem podczas innych obserwacji. Około maksimów najbardziej aktywnych rojów, zawsze byłem gotowy na obserwacje, ale podczas pierwszych lat przygody z astronomią zwykle w tym czasie pogoda nie sprzyjała obserwacjom.

(....)

 

http://www.aip.de/~rend/JBO.html

 

Wynika z nich, że maksimum z ZHR na poziomie 100 miało miejsce około 10 godzin przed moją obserwacją, a w czasie kiedy ja patrzyłem na meteory, zenitalne liczby godzinne wynosiły 50-60, co jest zgodne z tym, co mam zanotowane w swoim dzienniku. Wyznaczona przeze mnie z grubsza pozycja radiantu z różni się od rzeczywistej o niecałe 10 stopni. Taka dokładność jest jednak chyba zbiegiem okoliczności.

 

Też dokładnie pamiętam ten wieczór - podczas zachodu Słońca spoglądałem przez otwarte okno i zastanawiałem się czy warto wyjść na "pole" i coś poobserwować.

Jako aktywny obserwator meteorów w tamtych czasach wiedziałem że czerwiec to martwy miesiąc gdzie aktywność rojów to zaledwie kilka sztuk na godzinę.

Po kilku minutach "gapienia" się przez okno miałem już kilka sztuk wolnych, ze śladami. Domyślałem się że to Botydy ... ale dlaczego tak dużo ich ?

Szybko się zebrałem i przemieściłem się do miejsca gdzie zazwyczaj obserwowałem meteory .... do końca nocy (a wtedy to była bardzo krótka noc) miałem kilkadziesiąt zjawisk. Dopiero obserwacja na otwartym "polu" umożliwiła ocenę i określenie przynależności do roju.

 

Teraz co z tym fantem zrobić? Wypełniłem obserwacje, z drugiej strony zastanawiając się czy ktokolwiek uwierzy w taki wybuch.

To były czasy raczkującego internetu w domu nie miałem do niego dostępu dlatego wysłałem obserwację listowo do Pracowni Komet i Meteorów ale to trwało pewnie z dobrych kilka dni zanim tam się dowiedzieli że coś wybuchło na niebie.

W połowie lipca odbywał się letni obóz PKiM i na nim się dowiedziałem że obserwowałem nie przewidziany żadnym modelem wybuch tego roju!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

9. Całkowite zaćmienie Słońca.

 

Pod koniec 1998 i w 1999 roku intensywnie obserwowałem różnorodne zjawiska i obiekty. W moim zeszycie obserwacyjnym zachowały się z tego czasu liczne obserwacje plam słonecznych, planet, koniunkcji czy obiektów mgławicowych. Pojawiły się też obserwacje gwiazd podwójnych oraz oraz zakryć gwiazd przez Księżyc.

Rok 1999 był jednak rokiem oczekiwania na wyjątkowe zjawisko - całkowite zaćmienie Słońca. Jak już pisałem w jednym z poprzednich wpisów, o zaćmieniu dowiedziałem się około 3 lata wcześniej. Choć pas zaćmienia całkowitego miał przechodzić jedynie około 400 kilometrów od Krosna, w 1996 roku wydawało się, że taka wycieczka może być trudna do zrealizowania. W 1999 roku okazało się, że grupka znajomych obserwatorów z Krosna wybiera się na zaćmienie na Węgry i że znajdzie się miejsce również dla mnie. W połowie roku miałem już wyrobiony paszport.

Zaćmienie Słońca miało nastąpić 11 sierpnia 1999 roku. Ostatnie dni przed zjawiskiem były gorące i bezchmurne. Wyjechaliśmy kilkunastoosobową grupką w poniedziałek 9 sierpnia rano. Na niebie w okolicach Krosna nie było wtedy nawet najmniejszej chmurki. Jechaliśmy bez pośpiechu - w końcu do zaćmienia Słońca było jeszcze 2 dni, a my mieliśmy do przejechania kilkaset kilometrów. Po drodze zatrzymaliśmy się na Słowacji u znajomych jednego z nas, a do końca dnia dotarliśmy chyba w okolice Debreczyna na Węgrzech, gdzie rozbiliśmy namioty kilkadziesiąt metrów od cmentarza (zauważyliśmy to dopiero z rana). Wtorek 10 sierpnia był wyjątkowo gorący (temperatura była bliska 40 stopni Celsjusza), a niebo nadal było niemal bezchmurne. W dalszą drogę ruszyliśmy dość wcześnie i już około południa dotarliśmy (niechcący) do granicy Jugosławii (obecnie Serbii). Tam zawróciliśmy i rozbiliśmy obóz na obrzeżach Segedynu, na terenie ogrodu przypadkowego, gościnnego Węgra. Języka węgierskiego oczywiście nikt z nas nie znał, nie udało się znaleźć także żadnego innego wspólnego języka i koniec końców my mówiliśmy po polsku, Węgrzy po węgiersku.

Po południu nad zachodnim horyzontem pojawiły się chmury pierzaste, co poważnie nas zaniepokoiło. Do wieczora już całe niebo były tymi chmurami zasnute, a po północy przyszła dość gwałtowna burza, zapowiadająca nadejście chłodnego frontu. Przez kolejne godziny deszcz padał dość intensywnie, a co jakiś czas dodatkowo pojawiały się burze. Z rana obejrzeliśmy u naszego nowego znajomego prognozę pogody, z której wynikało, że od zachodu zbliża się poprawa pogody. Zaćmienie częściowe miało rozpocząć się około 11:30 (9:30 UT), więc kiedy do 10:00 nie przestało padać postanowiliśmy ruszyć na zachód. Około pół godziny później, kiedy mieliśmy ruszać, dostrzegliśmy tuż nad zachodnim horyzontem cienkie, błękitne pasmo czystego nieba. Zdecydowaliśmy się wyjechać mu naprzeciw i już po 20, może 30 kilometrach dotarliśmy do miejsca, gdzie niebo było wystarczająco czyste, aby rozpocząć obserwacje. W międzyczasie samochód, którym jechałem niechcący oddzielił się od reszty grupy, z którą spotkaliśmy się dopiero w Krośnie.

Na początku po niebie przemykały pojedyncze cumulusy, które jednak nie przeszkadzały w obserwacjach. Częściowe zaćmienie zaczęło się kilka minut zanim rozpoczęliśmy obserwacje. Zachmurzenie jednak systematycznie rosło i kilka minut po 12:00 Słońce duża, przesuwająca się bardzo wolno chmura zasłoniła Słońce. Żeby nie ryzykować utraty fazy całkowitej, odjechaliśmy około 20 km dalej, gdzie niebo znów było całkiem niezłe - na południowy brzeg miasta Kiskunmajsa. Po niebie nadal przemykały niewielkie chmurki, ale żadna z nich nie zasłaniała Słońca dłużej niż przez kilka - kilkanaście sekund. Zaćmienie wywarło na mnie ogromne wrażenie. W zeszycie zanotowałem:

 

(...) Wraz ze wzrostem fazy zaćmienia, niebo ciemniało, a kolory otoczenia stawały się coraz bardziej kontrastowe. Gdy faza zaćmienia osiągnęła 0.90, niebo zwłaszcza na zachodzie było ciemnobłękitne, a kilkanaście stopni od Słońca można było zobaczyć Wenus. Na dwie minuty przed zaćmieniem całkowitym całe niebo stało się ciemne, a na zachodzie nawet granatowe. Kilka sekund przed fazą całkowitą pojawił się pierścień z diamentem, a następnie ogarnął nas mrok taki, jak godzinę po zachodzie Słońca. Korona słoneczna była symetryczna i miała średnicę około 5°. Nawet gołym okiem można było podziwiać protuberancje wyglądające jak różowo-fioletowe perełki na brzegu Księżyca, w lornetce jawiły się one jak języki ognia. Niebo było ciemnogranatowe, a nisko nad horyzontem (15°) pomarańczowe. Przestraszone ptaki zaczęły siadać na ziemi. Zaćmienie trwało 2 minuty i 22 sekundy.

 

Oprócz tego, co zanotowałem w zeszycie, warto dodać, że już kilka sekund przed fazą całkowitą Księżyc był wyraźnie widoczna jako ciemnoszara kula zakrywająca Słońce. Bardzo duże wrażenie wywarła na mnie korona słoneczna, która wyglądała jak jasna, srebrzysta poświata "poprzetykana" kilkudziesięcioma wyraźnie jaśniejszymi "promieniami", których długości i jasności nieznacznie się różniły. W fazie całkowitej chmury kłębiaste, które wcześniej były jasne i białe stały się niemal czarne. W tym czasie niebo nad horyzontem miało kolory takie, jak zwykle po zachodzie Słońca, przy czym po zachodzie Słońca te kolory pojawiają się jedynie w okolicy, gdzie zaszło Słońce, a tu było ono takie nad wokół całego horyzontu. W czasie fazy całkowitej na niebie były widoczne jasne gwiazdy - m.in. Regulus, Procjon, Kastor i Polluks, a także Wenus i Merkury. Innych obiektów nie szukałem, bo było na to za mało czasu.

 

Podsumowując, zaćmienie Słońca wywarło na mnie wielkie wrażenie - było to jedno z najpiękniejszych zjawisk, jakie dane mi było kiedykolwiek obserwować. Od tamtego czasu nie mieliśmy już całkowitego zaćmienia Słońca tak blisko naszego kraju. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się zobaczyć całkowite zaćmienie Słońca. Może będzie to zaćmienie Słońca 12 sierpnia 2026 w Hiszpanii, a może 2 sierpnia 2027 roku w okolicach Gibraltaru lub w północnej Afryce...

  • Lubię 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za przypomnienie! :brawo:

Ja noc przed zaćmieniem spędziłem po wschodniej stronie Balatonu śpiąc na kempingu w śpiworze pod gołym niebem. I jakoś nad ranem obudził mnie... deszcz! To było straszne. Ale zobaczyłem, że po zachodniej stronie węgierskiego morza jest jakby lepiej, więc zabrałem się za budzenie reszty towarzystwa. A nie było to łatwe, bo wieczorna zabawa trochę nam się przedłużyła.

Koniec końców opłacało się, bo już chyba godzinę przed zaćmieniem niebo nad nami się wypogodziło i nic nie zasłoniło Słońca aż do samego końca zaćmienia. A ja za pomocą żółtego "szukacza komet" i radzieckiego zenita zrobiłem swoje najlepsze zdjęcia :sunsmiley: Choć do Waszych osiągnięć mają się nijak, to i tak do dziś wiszą oprawione w pokoju.

Przepraszam, że się wciąłem w nie swój wątek, ale nie mogłem wytrzymać ;)

  • Lubię 2
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...
  • 1 miesiąc temu...

Ze względu na ograniczenia czasowe dawno tu nie pisałem. Kilka dni temu przydarzyła mi się jednak przygoda, która chyba najlepiej pasuje do tego działu, w związku z tym postanowiłem ją tu opisać.

 

11. Obserwacja komety, która trochę się przedłużyła...

 

Mam ostatnio w pracy dużo roboty, przez co zdarza się, że wracam dość późno do domu. Ze względu, że 11 kwietnia zapowiadała się całkiem niezła pogoda, chciałem wrócić do domu o dość wczesnej porze, żeby wybrać się jeszcze na chwilę na jakaś wycieczkę. Postanowiłem, że 10 kwietnia pójdę wcześnie spać, a następnie wstanę rano, tak żeby być w pracy szybko i dzięki temu szybciej wyjść. Tak się jednak zdarzyło, że do 21:30 nie zdążyłem pójść spać, a później zaciekawiły mnie dwa filmy, które oglądała żona i koniec końców do snu gotowy byłem o 1:30.

 

Wtedy właśnie przyszło mi do głowy, żeby wyjrzeć przez okno. Co prawda prognozy były niepewne, ale jakąś nadzieję na czyste niebo dawały. Okazało się, że niebo rzeczywiście jest czyste, choć lekko zamglone. Chwilę się zastanawiałem, czy jechać obserwować kometę, czy nie, w końcu jednak mając na uwadze niezbyt dobre prognozy na kolejne dni oraz to, że prawie cały przyszły tydzień spędzę w Warszawie, postanowiłem wybrać się na chwilę na lornetkowe obserwacje. Planowałem odjechać nie więcej niż jakieś 15 - 20 km na północny wschód od miejsca w którym mieszkam, pooglądać kometę 10-15 minut i przed 3:00 wrócić do domu.

 

Po niecałych 20 km drogi zatrzymałem się w miejscu, z którego od czasu do czasu obserwuję wschodnie niebo. Okazało się jednak, że kometa świeci w łunie nad stacją benzynową, a do tego niebo jest zamglone i widać ją słabo. Od razu zdecydowałem, że trzeba jechać dalej. Po kolejnych kilku kilometrach mgła zaczęła gęstnieć, a kiedy przejeżdżałem przez Proszowice, była tak gęsta, że widoczność spadła znacznie poniżej 100 metrów (momentami raczej nie było widać więcej niż na 20 metrów). Nie zrażałem się tym, bo Proszowice leżą w dolinie i prawie zawsze kiedy przejeżdżam tamtędy w nocy, napotykam mgły. Za Proszowicami skręciłem w jakąś niewielką drogę w kierunku Skalbmierza. Mgła szybko zaczęła się rozrzedzać i już po kilku kilometrach niebo znów było piękne. Zatrzymałem się tuż za miejscowością Czuszów, w miejscu gdzie z drogą, którą jechałem krzyżowały się dwie drogi kamieniste.

 

Zaparkowałem samochód obok kamienistej drogi (obok, żeby nikomu nie przeszkadzać) i to był błąd - zamiast kilkunastu minut zostałem w tamtym miejscu ponad 3 godziny. Przez te 3 godziny przez tą drogę (kamienistą) nie przejechał żaden pojazd, a ja utknąłem w błocie. Najpierw próbowałem jakoś sobie poradzić z samochodem, ale po kilkunastu minutach doszedłem do wniosku, że skoro już znalazłem się w takiej sytuacji, trzeba skorzystać z okazji i nacieszyć się ciemnym niebem ;)

 

Miejsce było naprawdę ciemne - w okolicach zenitu zasięg sięgał 7.0 mag (a może nawet nieco lepiej - nie przeznaczyłem na wyznaczanie zasięgu zbyt dużo czasu). W okolicy komety zasięg gołego oka był bliski 6.5 mag. Kometa w takich warunkach była widoczna gołym okiem całkiem dobrze, a w lornetce 10x50 fantastycznie. Gołym okiem wyglądała jak dość duży, mniej więcej jednorodny obiekt o kształcie zbliżonym do trójkąta równobocznego, o boku długości około 1 stopnia. Była jedynie nieznacznie gorzej widoczna niż pobliska podwójna gromada otwarta chi i ha Persei.
W lornetce kometa była naprawdę atrakcyjnym obiektem. Jej warkocz w najdłuższym miejscu miał długość około 1.3 stopnia, a różnica w kącie pozycyjnym jego prawej i lewej krawędzi była nie mniejsza od 100 stopni. W okolicach prawej krawędzi warkocza wyraźnie widoczna była wąska struktura o długości około 20', która była znacznie jaśniejsza od otoczenia.

 

Kometa powoli wznosiła się coraz wyżej, a kilka stopni pod nią gołym okiem słabo była widoczna galaktyka M31. Dość wysoko nad horyzontem rozciągała się już piękna Droga Mleczna, z mnóstwem detali widocznych gołym okiem. Gołym okiem bardzo dobrze było widać M13, a tuż obok niej chwilami dostrzegalna była jedna z towarzyszących jej gwiazd - HD 150998 (o jasności 7.0 mag). Bez wielkiego trudu, metodą zerkania widoczne też były m.in. M92, M3 i M5.

Korzystając z bardzo dobrych warunków, przejrzałem sobie lornetką sporą część nieba - głównie okolice Drogi Mlecznej oraz galaktyki w Wielkiej Niedźwiedzicy.

 

Od 3:15 podziwianie nieba przerywałem próbami zatrzymywania przejeżdżających samochodów. Jak na złość jechało ich jednak bardzo niewiele. Do 5:10 przejechało ich zaledwie 8, z czego 4 się zatrzymały a jedynie kierowca ostatniego wiózł linkę holowniczą, przy pomocy której pomógł mi wydostać się z "pułapki".

Zanim to się stało, obserwowałem jak niebo powoli się rozjaśniało. Dzięki temu, że miejsce było naprawdę ciemne, pierwsze oznaki zbliżającego się wschodu Słońca były widoczne już przed 4:00, kiedy Słońce było jeszcze jakieś 18 stopni pod horyzontem. Kometa gołym okiem była na jaśniejącym niebie widoczna jeszcze do około 4:30, kiedy Słońce było już tylko niecałe 14 stopni pod horyzontem. W lornetce była dostrzegalna o kilkanaście minut dłużej.

 

Do domu wróciłem dopiero o 6:00.

  • Lubię 8
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No ... idziesz w moje ślady ;)

Takie obserwacje z perypetiami są najciekawsze :)

 

Jak znam Szuu (a i siebie) to szczególnie wzrok nasz przyciągnął ten fragment:

>>> W okolicach prawej krawędzi warkocza wyraźnie widoczna była wąska struktura o długości około 20',

>>> która była znacznie jaśniejsza od otoczenia.

 

Zastanawiam się czy tu by nie wchodził w grę malutki szkic (z pamięci)?

 

Pozdrawiam

 

Edytowane przez ekolog
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

13. Tajemniczy rozbłysk na niebie.

 

Do 2000 roku miałem za sobą już wiele godzin pod nocnym niebem. Do tego czasu zdążyłem zobaczyć już dość dużo różnych obiektów i zjawisk i na większość z nich byłem gotowy odpowiednio wcześnie. Tymczasem około północy 24 lipca 2000 zobaczyłem coś naprawdę spektakularnego, czego wcale się nie spodziewałem. Co więcej przez kilka tygodni, a może i miesięcy nie wiedziałem do końca, co to tak naprawdę było.

 

Wcześniej tej nocy obserwowałem kometę C/1999 S4 (LINEAR), która ładnie prezentowała się w 15 cm teleskopie jako obiekt o jasności około 6 mag z krótkim, szerokim pyłowym warkoczem. Po komecie postanowiłem pooglądać sobie jeszcze letnią część Drogi Mlecznej, w szczególności okolice Strzelca, Skorpiona, Tarczy i Orła. Już przed północą powoli przymierzałem się do skończenia obserwacji, jednak co chwilę odnajdowałem w używanym przeze mnie wówczas Atlasie Nieba 2000.0 jakieś ciekawe obiekty, które chciałem jeszcze tej nocy zaobserwować.

Nagle podczas sprawdzania pozycji kolejnej gromady gwiazd lub mgławicy w atlasie nieba, zauważyłem kątem oka, bardzo jasny obiekt nad domem sąsiada. Obiekt miał już wtedy jasność rzędu -2 mag i w pierwszym momencie odruchowo pomyślałem: "SUPERNOWA!!!" ;). Jednak dość szybko okazało się, że oprócz tego, że jasność obiektu rośnie w oczach, to dodatkowo powoli się on przesuwa na tle gwiazd. W prowadzonym wtedy zeszycie astronomicznym zanotowałem:

 

24 VII około godz. 0005 zaobserwowałem satelitę w Wężowniku, który przesuwał się z prędkością ok 10'/s w kierunku północnym. W momencie zaobserwowania, jego jasność wynosiła już ok. -2m i szybko rosła. Znajdował się wówczas w punkcie o współrzędnych: α ~ 18h00m; δ ~ +02°, po kilkunastu sekundach, gdy znajdował się w punkcie o współrzędnych α ~ 17h58m; δ ~ +05°; osiągnął jasność -7m, a po następnych kilku sekundach przekroczył jasność -10m; przedmioty przezeń oświetlane dawały wyraźne, ostre cienie, bez półcieni, otoczenie przybrało wygląd taki, jak podczas księżycowej nocy. Kolor satelity był biało-niebiesko-zielony. Następnie jego blask zaczął szybko maleć, by po około 8 sekundach osiągnąć +2m, a po następnych trzech zniknąć w punkcie o współrzędnych ~ 17h55m; δ ~ +09° jako obiekt o jasności 5m,5.

 

Tak właśnie wyglądała moja pierwsza obserwacja błysku satelity Iridium. Każdy z obserwowanych później wydawał mi się już mniej spektakularny, choć niektóre były naprawdę jasne. Do dziś pamiętam dach domu sąsiada, który błyszczał się niebieskawo, jakby świecił nad nim Księżyc bliski pełni oraz niesamowicie jasny obiekt świecący tuż obok bardzo charakterystycznej trójki gwiazd 67 Oph, 68 Oph i 70 Oph, które niemal przestały być widoczne w momencie, kiedy satelita osiągnął maksimum blasku.

 

Edytowane przez Piotrek Guzik
  • Lubię 3
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://pl.wikipedia.org/wiki/Iridium

 

Dzięki zastosowanym w ich budowie trzem antenom, które prawie bez strat odbijają promienie słoneczne, satelita Iridium podczas przelotu może utworzyć na niebie silny błysk (flarę) o jasności nawet do -8 magnitudo[1] . Błyski o takiej jasności mogą być widoczne nawet w dzień.

Flara Iridium jest jednym ze zjawisk na nocnym niebie, trwającym jednak bardzo krótko (kilka sekund).

Ze względu na to, że flary Iridium są nadzwyczaj jasne stały się problemem dla astronomów - czuła aparatura teleskopów
może ulec uszkodzeniu, gdy w polu widzenia pojawi się tak jasny obiekt. Na szczęście flary Iridium można przewidywać. Powstało kilka specjalistycznych programów, które na podstawie danych o orbicie, pochyleniu płaszczyzn anten oraz pozycji słońca, potrafią z bardzo dużą dokładnością przewidzieć moment błysku. Do grona tych programów należy między innymi polski Orbitron. Istnieje też kilka stron internetowych, które po podaniu dokładnego położenia obserwatora potrafią przewidzieć widoczne błyski.

 

Pozdrawiam

p.s.

i sorki za wstawkę (no nie wszyscy wiedzą a i nie wszyscy klikają linki)

Edytowane przez ekolog
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 7 miesięcy temu...

14. Kometa, która wybuchła i ptaki na Księżycu.

 

Początkiem 2001 roku została odkryta kometa C/2001 A2 (LINEAR). Początkowo wydawało się, że będzie to kolejna dość słaba kometa (w maksimum miała mieć jasność około 10 mag), jednak jaśniała wyraźnie szybciej od prognoz i pod koniec marca była już od nich o 2-3 mag jaśniejsza. Ostatniego marcowego wieczora miałem nawet ochotę spojrzeć w jej kierunku 15 cm teleskopem, bo obserwatorzy z różnych części świata donosili, że jest ona już jaśniejsza od 11 mag. Koniec końców, ze względu na to, że na niebie świecił Księżyc około kwadry, zamiast polowania na słabą kometę, urządziłem sobie mycie lustra.

 

Następnego dnia znalazłem w internecie informację, że 30 marca kometa wybuchła i jest nieco jaśniejsza od 8 mag. Oczywiście wieczorem 1 kwietnia wyciągnąłem teleskop z domu i poszedłem polować na kometę. Niebo niestety było niezbyt dobre - lekko zamglone i mocno rozjaśnione przez Księżyc w kwadrze. Jakby tego było mało, kometa świeciła niezbyt wysoko nad horyzontem, dokładnie pod Księżycem, w południowej części Jednorożca. Pomimo tych niesprzyjających warunków kometa była w teleskopie widoczna, jako bardzo słaby, niewielki obiekt. Nie patrzyłem na nią zbyt długo, bo nie bardzo było na co. Za to skoro już stałem przy teleskopie, pomyślałem, że może warto byłoby zerknąć na Księżyc (już wtedy zdarzało mi się to dość rzadko).

 

Prawdopodobnie kilka minut później skończyłbym obserwacje, gdyby nie jeden drobny szczegół, który przykuł moją uwagę. Kiedy patrzyłem na Księżyc, na jego tle przemknął dziwny, zupełnie czarny cień. Zjawisko trwało tak krótko, że nie byłem nawet w 100% pewien, czy coś mi się nie przywidziało. Zaintrygowany taką obserwacją, przez następne kilka minut nie odrywałem oka od okularu. Tajemniczy cień nie bardzo chciał się pojawić i już powoli się zniechęcałem, kiedy nagle przez Księżyc przemknęły w odstępie sekundy lub dwóch dwa takie cienie! Jednak znów trwało to na tyle krótko i stało się na tyle niespodziewanie, że nie byłem w stanie określić co to było. Byłem za to już bliski pewności, że to nie jest złudzenie. Kolejne minuty obserwacji przyniosły jeszcze kilka takich obserwacji i rozwiązanie zagadki. Okazało się, że te tajemnicze cienie to migrujące ptaki. Obserwowałem je jeszcze blisko godzinę. Pojawiały się nieregularnie, czasem pojedyncze, czasem po kilka. Niektóre leciały wyżej - te wydawały się być mniejsze, a pokonanie tarczy Księżyca zajmowało im więcej czasu (1-2 sekundy), inne niżej - te na tle Księżyca spędzały może pół sekundy i ciężko było stwierdzić cóż to takiego. W sumie widziałem ich kilkadziesiąt, a może i ponad 100. Nigdy więcej nie udało mi się powtórzyć tej obserwacji. Co prawda 2 czy 3 razy widziałem pojedynczego ptaka przelatującego na tle Księżyca, jednak pomimo długiego oczekiwania nie pojawiły się kolejne.

 

 

Edytowane przez Piotrek Guzik
  • Lubię 6
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

14. Kometa, która wybuchał i ptaki na Księżycu.

 

 

Prawdopodobnie kilka minut później skończyłbym obserwacje, gdyby nie jeden drobny szczegół, który przykuł moją uwagę. Kiedy patrzyłem na Księżyc, na jego tle przemknął dziwny, zupełnie czarny cień. Zjawisko trwało tak krótko, że nie byłem nawet w 100% pewien, czy coś mi się nie przywidziało. Zaintrygowany taką obserwacją, przez następne kilka minut nie odrywałem oka od okularu. Tajemniczy cień nie bardzo chciał się pojawić i już powoli się zniechęcałem, kiedy nagle przez Księżyc przemknęły w odstępie sekundy lub dwóch dwa takie cienie! Jednak znów trwało to na tyle krótko i stało się na tyle niespodziewanie, że nie byłem w stanie określić co to było. Byłem za to już bliski pewności, że to nie jest złudzenie. Kolejne minuty obserwacji przyniosły jeszcze kilka takich obserwacji i rozwiązanie zagadki. Okazało się, że te tajemnicze cienie to migrujące ptaki. Obserwowałem je jeszcze blisko godzinę. Pojawiały się nieregularnie, czasem pojedyncze, czasem po kilka. Niektóre leciały wyżej - te wydawały się być mniejsze, a pokonanie tarczy Księżyca zajmowało im więcej czasu (1-2 sekundy), inne niżej - te na tle Księżyca spędzały może pół sekundy i ciężko było stwierdzić cóż to takiego. W sumie widziałem ich kilkadziesiąt, a może i ponad 100. Nigdy więcej nie udało mi się powtórzyć tej obserwacji. Co prawda 2 czy 3 razy widziałem pojedynczego ptaka przelatującego na tle Księżyca, jednak pomimo długiego oczekiwania nie pojawiły się kolejne.

To Ci się trafiło (: Wiosną i późnym latem, każdego roku ciekawą rzecz da się zauważyć wnikliwemu obserwatorowi. Nagle pojawiają się śpiewy ptaków, które biorą się znikąd, tak samo pod koniec sezonu niezauważone znikają. Jerzyki, jaskółki, słowiki wilgi i wiele innych, zobaczyć je migrujące to nie lada sztuka. A dzieje się tak, bo wszystkie migrują w nocy. Z dala od wszystko widzących oczy drapieżników.

Super obserwacją. Duże to było ptactwo? Może trafiłeś na gęsi? Je stosunkowo często można przyłapać na tle Księżyca.

Edytowane przez Morth
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prawdopodobnie kilka minut później skończyłbym obserwacje, gdyby nie jeden drobny szczegół, który przykuł moją uwagę. Kiedy patrzyłem na Księżyc, na jego tle przemknął dziwny, zupełnie czarny cień. Zjawisko trwało tak krótko, że nie byłem nawet w 100% pewien, czy coś mi się nie przywidziało. Zaintrygowany taką obserwacją, przez następne kilka minut nie odrywałem oka od okularu. Tajemniczy cień nie bardzo chciał się pojawić i już powoli się zniechęcałem, kiedy nagle przez Księżyc przemknęły w odstępie sekundy lub dwóch dwa takie cienie! Jednak znów trwało to na tyle krótko i stało się na tyle niespodziewanie, że nie byłem w stanie określić co to było. Byłem za to już bliski pewności, że to nie jest złudzenie. Kolejne minuty obserwacji przyniosły jeszcze kilka takich obserwacji i rozwiązanie zagadki. Okazało się, że te tajemnicze cienie to migrujące ptaki. Obserwowałem je jeszcze blisko godzinę. Pojawiały się nieregularnie, czasem pojedyncze, czasem po kilka. Niektóre leciały wyżej - te wydawały się być mniejsze, a pokonanie tarczy Księżyca zajmowało im więcej czasu (1-2 sekundy), inne niżej - te na tle Księżyca spędzały może pół sekundy i ciężko było stwierdzić cóż to takiego. W sumie widziałem ich kilkadziesiąt, a może i ponad 100. Nigdy więcej nie udało mi się powtórzyć tej obserwacji. Co prawda 2 czy 3 razy widziałem pojedynczego ptaka przelatującego na tle Księżyca, jednak pomimo długiego oczekiwania nie pojawiły się kolejne.

 

W drugiej połowie lat 90-ch, krótko po tym jak zacząłem się interesować ornitologią, postanowiłem połączyć to z moim drugim hobby i spędziłem kilka sesji obserwując przeloty ptaków na tle tarczy Księżyca w pełni. Było to bardzo ciekawe, ale i wyczerpujące. Ciekawe, bo - jak zauważył Morth - ptaki wróblowate (czyli jaskółki, pokrzewki, skowronki, ziarnojady i cała masa innej drobnicy) migrują niemal wyłącznie nocą i to jest jedna z niewielu okazji, kiedy można się naocznie o tym przekonać. Nie znajdę teraz zapisków, ale w czasie liczniejszej jesiennej migracji zliczałem coś koło 100 ptaków na godzinę. Na tej podstawie można nieźle oszacować liczebność, a nawet kierunki wędrówki. Obserwacje te, choć ciekawe, były też męczące, bo już po kilkunastu minutach wpatrywania się w Księżyc w pełni człowiek zapomina jak się nazywa ;)

  • Lubię 1
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.