Jak już przy tym jesteśmy, to moim "ulubionym" jest test "Baker" (1946). Odpalono 23-kilotonową bombę pod wodą w lagunie ze starymi okrętami na zatracenie; oczywiście widok był efektowny. Do tego w jednostki, które nie zatonęły, wżarła się radioaktywna para, a że nikt nie przemyślał przedtem, jak to doczyścić, puścili marynarzy ze szczotkami i wiadrami (nie to, żeby w kombinezonach antyrad., po prostu w krótkich rękawkach), żeby w pierwszych kilku dniach (przy największej aktywności produktów rozpadu) radośnie szorowali pokłady i rozpylali wszystko dookoła. Pełna beztroska i improwizacja - dowództwo dorwało się do zabawek i nie zawracało sobie niepotrzebnie głowy.