I ja złapałem w końcu kometę C/2013 R1 (Lovejoy) podczas nowiu. A było to tak....
Zapowiadane przejaśnienia zachęciły do nastawienia budzika na godzinę 3:45 i naszykowania teleskopu do wyniesienia na łowy perełek kosmosu. Po wyjściu na dwór okazało się, że 80% nieba zakryte jest chmurami piętra niskiego, a resztę stanowiły enklawy rozgwieżdżonego bezkresu, zaś sama przejrzystość powietrza dzielącego mnie od nich była bez zarzutu. Wróciłem po teleskop, lornetkę i resztę gratów w nadziei, że trafi się chociaż jedna dziura w chmurach odsłaniająca miejsce na niebie, gdzie była kometa. Chmury przemieszczały się po niebie z zawrotnymi prędkościami, co zwiększało prawdopodobieństwo wygranej.
Najpierw znalazłem kometę przez lornetkę i nie można jej było pomylić z niczym innym. Koma, czyli "głowa" komety wyglądała jak mała kulka o jasności zwiększającej się w kierunku centrum, zaś widoczny warkocz miał długość jakieś 1.5 stopnia i w momentach najlepszej przejrzystości powietrza był widoczny na wprost, lepiej zaś zerkaniem, a najlepiej przy poruszaniu lornetką. Samej jasności komety nie potrafię ocenić, ale nie wydaje mi się, żeby była obecnie jaśniejsza niż +5 mag. Co prawda chmury nie chciały mi odsłonić widoku na gromadę M13 dla porównania, ale za to złapałem M3 nad Arkturem i powiedziałbym, że kometa Lovejoy nie była od niej jaśniejsza aż o tyle jak wtedy kiedy ją widziałem podczas ostatniej pełni. W pewnym momencie widok w lornetce przeciął mi cieniutki i błyskawiczny ślad meteoru. Co chwila musiałem przerywać podziwianie komety z powodu chmur, ale za to odsłaniały się inne skrawki kosmosu jak np. Woźnica, Bliźnięta, czy Wielka Niedźwiedzica. Wysoko w Woźnicy za jednym zamachem można było złapać świetnie widoczne gromady M36, M37, M38 oraz idąc dalej w stronę Jowisza, M35. Wszystkie cztery księżyce Jowisza były widoczne w lornetce wyznaczając kierunek płaszczyzny ekliptyki. Kolejną lukę w chmurach przeznaczyłem na skierowanie teleskopu na kometę. Była większa, zaś sam warkocz zerkaniem wypełniał całe pole widzenia. Warkocz komety był dość ulotny, ale do pewnej długości widoczny na wprost. Zdaje mi się, że widoczny był także jej bladziutki zielonkawy kolor i to zarówno w lornetce jak i w Syncie, chociaż mogło to być złudzenie. Pod względem proporcji kształtu widok przypominał to zdjęcie, oczywiście nie była tak jasna:
http://blog.theskylive.com/2013/11/09/comet-lovejoy-c-2013-r1-on-nov-9-2013-picture/
Do godziny 5:00 w sumie udało mi się zobaczyć kometę kilka razy w lornetce i kilka przez teleskop. Niestety chmury ani razu nie pozwoliły na przyjrzenie się jej przez dłużej niż jakaś minuta więc pozostał duży niedosyt. W przerwach między nimi złapałem górujące galaktyki M81 i M82, które w lornetce zaznaczyły swoje różniące się kształty. Szybko zerknąłem na M51 i z trudem M101. Jak na ironię kiedy o 5:00 zaświeciły się latarnie uliczne, niebo zaczęło się przejaśniać. Po zwinięciu teleskopu do domu zerknąłem jeszcze na kometę lornetką próbując sobie w głowie zwizualizować to, że znajduje się ona jedynie jakieś 4 minuty świetlne od nas, zaś wszystkie gwiazdy dookoła niej, dziesiątki i setki lat świetlnych dalej... Wtedy dopiero można docenić taki widok samotnej kulki, oblodzonej skałki wędrującej przez Układ Słoneczny przypalanej przez promienie Słońca tworząc warkocz na tle gigantycznych czeluści naszej Galaktyki.