Późny sierpniowy wieczór, przełom lat 90'. Grupka podwórkowych chłopaków przemierza osiedle małego miasteczka każdego wieczora w poczukiwaniu wrażeń i w walce z nudą. Już wtedy mimowolnie zekrałem na bezchmurne niebo nocą. Bardzo często widujemy słabe punkciki światła przemierzające bezgłośnie nieboskłon. Punkciki o jasności gwiazd lecz poruszające się po niebie. Czym są? Nie wiedziałem, ale sprawiało to że niebo było przyciągające i tajemnicze. Pewnego dnia wpada mi przypadkiem w ręce podręcznik do fizyki starszej siostry, lecę po obrazkach. Jest, rozdział o astronomii. Tam niemal na samym końcu książki czytam, że na nocnym niebie zauważyć można słabe poruszające się punkty, którymi są satelity odbijające światło słoneczne od swoich błyszczących metalowych powierzchni. Eureka! Było coś ekscytującego w takim prostym odkrywaniu świata. Dawało to ogromną satysfakcję. Koledzy jednak niedowierzali, że są to satelity. "Jak daleko one są od nas? Kilkaset kilometrów, nie można zobaczyć czegoś tak małego z kilkuset kilometrów." Dla mnie było to jednak oczywiste, po prostu to czułem. Tak proste obserwacje dawały wtedy ogromną frajdę i budowały tajemniczość. Pewnego z tych beztroskich jeszcze wieczorów zauważamy ze starszym kolegą obaj kątem oka jasną ognistą smugę, która z dużą prędkością znika za blokiem. - Widziałeś? Widziałeś? - Dawaj! Dawaj za blok z tej strony! - Samolot się pali, szybko, szybko! Po drugiej stronie nic jednak na niebie nie zobaczyliśmy. Chwilę rozmawialiśmy o tym co to mogło być i co zaskakujące dla lubiących podwórkowe kłótnie chłopaków zgodnie stwierdziliśmy, że to musiał być meteor. Pierwszy raz w życiu zobaczyłem Perseida. Dlaczego dzisiaj nie daje to już takiego pobudzenia? Całkiem nieźle pamiętam tamte okrzyki: "Ale czad! Ale czad!" Od tamtgo sierpnia często sięgam po ów rozdział w podręczniku siostry. Jakiś czas później domu znalazła się też Małą Encyklopedię PWN A-Z, która obecnie jest strasznie zniszczona. Zaglądam do niej niemal co dzień. Są tam dwie strony z kołowymi mapkami nieba, gdzie mam podstawowe gwiazdozbiory. Pod choinkę chcę atlas geograficzny, co jakieś 7-8 lat później skutkuje wyjazdami na konkursy z geografii w gimnazjum. Nie zdaję sobie jeszcze sprawy, że mam ogromne możliwości rozwinięcia tych prostych nieświadomych obserwacji podwórkowych. Potrzebuję tylko jakiegoś przewodnika, źródła wiedzy. Nie ma internetu, mam w domu mało książek. Niebo jest dla mnie po prostu tajemnicze. Gdyby ktoś po prostu skierował mnie do biblioteki... Nadchodzi moja pierwsza komunia. Wydaje mi się, że jest marzec, może kwiecień. Nie jestem pewny. Pamiętam za to doskonale ten wieczór. Tato ogląda wiadomości o 19:30, gdzie jest mowa o komecie widocznej na zachodnim niebie. Natychmiast podbiegam w stronę TV i podgłaśniam. Tak, dobrze myślicie, jest wiosna 1997 roku, na niebie w swoich najlepszych warunkach widoczna jest niesamowita kometa Hale'a-Boppa. Ktoś w TV tłumaczy, że biały warkocz pyłowy składa się z większych drobin, zaś niebieski warkocz gazowy z mniejszych i jego kierunek wskazuje dokładnie w stronę Słońca. Doznałem wtedy jakiegoś olśnienia. Wydało mi się to tak oczywiste i logiczne, że pobiegłem do mamy i zacząłem jej to tłumaczyć. Po wiadomościach wychodzimy na dwór, okazuje się, że wielu sąsiadów robi to samo. Wszyscy się rozglądają, i wtedy ktoś woła: "chodźcie stąd widać!". Jest. Wyrapiłem gały i patrzę. Ludzie coś tam mówią, dyskutują. Szybko przeskoczyłem ogrodzenie i jakby podbiegłem w stronę zachodnią chcąc być bliżej niej. Tu jest ciemniej, widzę choć z trudem niebieski maleńki warkoczyk i bardzo wyraźny biały gruby warkocz pyłowy. Żałuję, że dziś zostały tylko jakieś postrzępione fragmenty tego widoku gdzieś głęboko w głowie... Następnie nurtuje mnie myśl, czemu do licha nie widać ruchu tej komety na niebie? "Przecież jest ten warkocz, on jest oczywistym dowodem na to, że kometa leci i to z dużą prędkością. Tylko czemu tego nie widać jak leci?" Nie miałem wtedy pojęcia o skali odległości w kosmosie, ale miło było mieć taką pierwotną niewiedzę, która sprawiała że kosmos był tajemniczy i pociągający. Nie pamiętam niestety dlaczego był to mój jedyny raz kiedy widziałem kometę Hale'a-Boppa. Być może po prostu o tym zapominałem. Możliwe też, że chciałem ją zobaczyć, ale akurat nie było pogody i się zraziłem, a kiedy znów była to zapominałem. Sam nie wiem. Cieszę się z tego jednego razu, gdybym wtedy przegapił te wiadomości nie zobaczyłbym komety Hale'a-Boppa i dzisiaj chyba miałbym do siebie wielki żal. Parę lat później... Znów sierpień, suchy, ciepły i słoneczny. Tym razem już nie raz słyszę w mediach o kolejnym ważnym w moich astropoczątkach wydarzeniu. Jest rok 2003, lato suche i słoneczne - szykują się słodkie winka z tego rocznika. Zbliża się wielka opozycja Marsa. Słyszę, że tej opozycji czerwona planeta zbliży się do Ziemi na najbliższą od wielu tysięcy lat odległość. Przegapić nie można. Okazuje się, że do tej pory jeszcze nigdy nie widziałem na niebie żadnej planety świadomie. Nie mam pojęcia czego mam się spodziewać. Pewnego wieczora przesiadujemy ze znajomymi grając w karty. Zerkam przypadkowo na pobliski blok i od razu rzuca się w oczy. Wystarczyło jedno spojrzenie i nisko tuż nad blokiem na południowo-wschodnim niebie widzę bardzo jasną rdzawą gwiazdę. Nie potrzebowałem żadnych map, żadnych specjalnych upewnień, to się po prostu czuło. Mając świadomość, jak okazjonalny to widok patrzyłem na Marsa gołym okiem przez długie chwile tej wakacyjnej nocy. Coś w tym niebie po prostu jest. Przyciąga i ciekawi. Jak się następnego dnia okazało to właśnie była noc opozycji. Na Marsa zerkałem jeszcze przez wiele kolejnych wieczorów. Takie były początki. Z pewnością znalazłoby się jeszcze wiele wątków, o których zapomniałem. To co pamiętam niech pozostanie. No więc dlaczego kosmos? Jeśli krótki opis moich początków to tłumaczy niewystarczająco, bo pisarzem nie jestem i nie potrafię przelać na pismo tego uczucia pierwotnej, dziecięcej, empirycznej ekscytacji odkrywaniem czegoś odległego i zagadkowego to może sposób w jaki dzisiaj to sobie tłumaczę pokaże to lepiej. Wyobraźmy sobie wioskę. Jest np. VI wiek naszej ery. Ta wioska jest bardzo duża. Ma wszystko czego człowiek może potrzebować do egzystencji. Nikomu nie brakuje jedzenia, picia, rodziny, zabawy, pracy. Każdy ma swoje miejsce, nikt nie jest nieszczęśliwy. W tej wiosce nie brakuje surowców, świń, ani kurcząt. Poza codzienną pracą, największym problemem są gołębie robiące na parapecie. Ludzie mają po prostu wszystko. Ale wioska ta nie jest typowa. Od zawsze, odkąd historia jest przekazywana z ust do ust wioska jest otoczona ogromnym murem. Ten mur jest wysoki i gruby. Nikt nigdy nie był za tym murem, nikt nigdy nie próbował, bo nie ma możliwości go przebić, ani drabiny tak wysokiej aby nań wejść. Nie ma to jednak znaczenia dla 99% ludzi w wiosce. Idylla trwa, życie jest przyjemne i dostatnie. Ludzie spełniają obowiązek dany im przez ewolucję, rodzą się, rozmnażają, umierają. Większość nawet ani razu w życiu nie zada tego jednego, prostego, zakłócającego błogi spokój pytania....: - Co do k**** jest za tym murem? Większość to jednak nie wszyscy. Analogia do czasów obecnych jest pewnie dla Was już oczywista. Dziś tymi, którzy zadają to pytanie są ludzie zajmujący się badaniem kosmosu. Byliśmy już na biegunach. Na najwyższych górach na Ziemi. Odwiedziliśmy największe głębie oceanów. Czas na kosmos. Jeśli nie bezpośrednio to wyślemy roboty, zobaczymy przez teleskopy, zbadamy w jakikolwiek inny sposób. Ale dowiedzieć się jakoś musimy. Inaczej zostaniemy zamkniętą w swoich maluczkich problemach wioską otoczoną wielkim murem. Badacze kosmosu to Kolumbowie dzisiejszych czasów. Chcą znaleźć odpowiedzi na fundamentalne pytania. Co znajduje się tam daleko i dalej i dalej i dalej? Najbardziej zagadkowe i zmuszające do myślowej orki kwestie jakie tylko człowiek może próbować rozwiązać. Jak to wszystko powstało, jak funkcjonuje i dokąd zmierza? Nie potrafię wymyślić istotniejszych pytań. Jeśli nie mogę uczestniczyć w tej przygodzie jako zawodowy badacz i Kolumb dzisiejszych czasów to przynajmniej chcę posmakować kosmosu amatorsko, pierwotnie i na własnej skórze, tudzież własnej siatkówce oka. To dlatego mnie to obchodzi i dlatego zadzieram łeb do góry kiedy tylko mam bezchmurne niebo. Ja, właściwie nie rozumiem jak można się astronomią nie interesować. PS. W tamtych czasach z miasteczka widocznych było dużo gwiazd, poziom zaświetlenia był dużo niższy. Obecnie z tego samego miejsca widać kilkukrotnie mniej gwiazd. PS.2 Pamiętam jak wszyscy gonili późnym wieczorem na "Z archiwum X" - UFO, zjawiska na niebie. Serial odegrał ciekawą rolę w podkręcaniu tych klimatów.