Jeszcze w podstawówce a było to ponad 30 lat temu wyobrażałem sobie, na podstawie tego co przeczytałem w książkach i w "Uranii", że w wieku 40 lat będę latał na wycieczki na Księżyc a Mars będzie już zasiedlony (a wówczas wydawało mi się, że mając tyle lat jest się już prawie dziadkiem, nota bene główny bahater serialu "40 latek" wyglądał jakby nieco starszej niż obecni 40-latkowie).
Niestety teza naukowca, że "nigdy" jest chyba prawdziwa, bo po pierwsze , wiadomo odległość. Po drugie jednak nie wiemy i długo nie będziemy wiedzieli dokąd właściwie będziemy lecieć. Powiedzmy sobie szczerze, nic o egzoplanetach właściwie nie wiemy i długo nie będziemy wiedzieli. Chodzi mi o wiedzę jaką mamy choćby o Marsie. Ba, taki Pluton, w porównaniu do egzoplanet na wyciągnięcie ręki i co? Jak długo czekaliśmy żeby coś się o nim dowiedzieć? Więc nawet jeśli zbudujemy statek, wsadzimy w niego ludzi i wyślemy w trwający wieki lot to polecą w ciemno dosłownie. A na miejscu może się okazać, że planeta owszem jest, ma atmosferę ale przypomina Wenus na przykład. I trzeba będzie wracać.
Dopiero jak znajdziemy metodę szybkiego zwiedzania wszechświata to możemy sobie wysłać sondy na odległe rubieże galaktyki, które sprawdzą gdzie jest dla nas druga ziemia. Może spytać Lucasa jak działał skok w nadprzestrzeń?
Na a po trzecie w nawiązaniu do tego co pisałem na początku - my możemy sobie marzyć, ale ludzkość a zwłaszcza politycy są nadal na poziomie walk plemiennych, świeża sprawa - Kurdowie, czy to problem dla świata wykroić im kawałek państwa? Więc jeśli nie potrafimy załatwić tak prozaicznych (w skali kosmicznej) spraw to gdzie tam ludzkości latać w kosmos.