Szanse pewnie są, ale nie ma na to jakichś ścisłych naukowych dowodów, jedynie ekstrapolacje z innych wirusów i badania na dość mało reprezentatywnych grupach.
W każdym razie - wolałbym jakieś twarde, ilościowe dane, procenty, badania, a nie jakieś tam skojarzenia, obawy i strachy na lachy.
Jak na razie z tego, do czego się dokopałem reinfekcje COVIDowe są dosyć rzadkie, łagodniejsze, a ozdrowieńcy mają znacznie mniejszą szansę na powtórne zachorowanie w porównaniu do osób, które nie chorowały.
Może jednak macie rację, a ja się mylę. Jakoś mam w sobie jednak podświadome przekonanie, że ten COVID w końcu przegra...
Po pierwsze to mimo wszystko piszę trochę z przymrużeniem oka Ale jest w tym pewna logika, zobacz:
Liczyłem to tak: nawet jeśli nie znasz konkretnie wartości szansy na jakieś zdarzenie, to jeśli jest ono dostatecznie małe, to z dużym przybliżeniem każda próba - początkowo!!! - będzie je najzwyczajniej sumowała. Do sprawdzenia!
Z drugiej strony: jeśli podjąłeś już bardzo dużo nieskutecznych prób, to prawo wielkich liczb mówi, że kolejne próby bedą z dużym prawdopodobieństwem równie nieskuteczne.
Innymi słowy: Masz 10000 kul złotych i jedną srebrną. Bierzesz jedną losową - szansa jest jak 1:10000. Odkładasz. Bierzesz jeszcze raz losową kulę - szansa, że w tym momencie będziesz miał już srebrną kulę jest w dużym przybliżeniu 1:5000.
A z drugiej strony:
Wziąłeś już kulę 100x i nie trafiłeś ani razu srebrnej. Kolejna próba nie wpłynie już tak znacząco na względne prawdopodobieństwo trafienia - zwiększy je o jakiś 1%.
Jadę samochodem w długą trasę średnio raz w roku (zresztą jako pasażer). Jeśli pojadę drugi raz to zasadniczo podwoję swoje szanse, jakkolwiek nikłe, na śmierć na drodze w danym roku.
Autobusem lub tramwajem jeżdżę kilka razy w tygodniu, w środku jest z reguły kilkanaście osób. Dotykam poręczy, drapię się po twarzy bo strasznie swędzi mnie maseczka, nie dezynfekuję co chwila rąk. W przedszkolu, gdzie posyłam dzieciaka jest kilkadziesiąt innych dzieciaków, w przypadku innych wirusów z reguły chorowałem razem z całym przedszkolem Stoję w różnych kolejkach, po ulicach, po sklepach. Nie zawsze ludzie mają maseczki, a na nosie to już w ogóle. Regularnie spotykam się z sąsiadami, oni podobnie. Czasem nawet chodzę do pracy, żona chodzi codziennie. Po roku takiej ekspozycji uważam, że "próbowałem" już naprawdę wiele razy, więc te kolejne kilkadziesiąt osób na zlocie nie będzie dla mnie aż takim zagrożeniem.
Inaczej bym pewnie uważał, gdybym się przez rok całkowicie izolował, chodził w skafandrze ochronnym, z żoną utrzymywał stosunki jedynie korespondencyjne, za to robiłbym codziennie setki kilometrów autem, i nagle pojechałbym ni stąd ni z owąd na zlot:)
Wtedy zupełnie bym nie myślał o wypadku drogowym, za to COVID napawałby mnie strachem.
Mimo że szansa na zakażenie COVIDem podczas zlotu w obu przypadkach byłaby dokładnie taka sama.
I chyba to jest sedno sprawy. Strach jest względny