Skocz do zawartości

Zafiksowany na Zorzę


Hans

Rekomendowane odpowiedzi

Dość tego!

 

Siedze w tej szyszkolandii pół roku, a zorzy jak nie było tak ni ma. Trza działać. Widać Goteborg i Sztokholm są za bardzo na południe. Przekopałem się przez skanery lokalnych linii lotniczych i odkopałem jakiegoś lokalnego wynalazka który za względnie sensowną opłatą zabierze mnie... a właśnie gdzie by się tu... O! mam! Kiruna. Dalej już tylko ruski Murmańsk. 200 km za kręgiem polarnym powinno wystarczyć na zorze nie ? ;) No to postanowione. Jeszcze nie wiem czy w ten czy w następny weekend. Bakteryjki od 300D ładują się radośnie w hotel, statyw "naoliwiony" i spakowany. Mapa parku narodowego Abisko z Google Map wydrukowana ( http://www.internat.naturvardsverket.se/in...rk/enpstart.htm ). Hoteli tam ni ma (a przynajmniej nie takie w których stać było by mnie na spędzenie 3 nocy, czterogviazdkowy Scandic nie dla mnie). Jak będzie ciepło, to mam mojego starego tenta, który już nie jedną glebe w Szyszkolandii zaliczył, jak nie będzie (czyli jak będzie w nocy poniżej zera) to mam namierzony turystyczny camp (w szyszkoladi takie cuś oznacza drewnianą sporą chałupe z bali ze stołem i kominkiem, free dla odwiedzających). Buty się suszą, piankowe gacie obserwacyjne spakowane. Powinienem przeżyć. Jak mnie niedźwiedzie polarne nie zeżrą to niedługo będą efekty w postaci opisówki na forum. Żyje się kurde raz!

 

Trzymać kciuki za prognozę magnetyczną

 

http://www.sec.noaa.gov/pmap/gif/pmapN.gif

 

I niech jakiś szaman wymodli kawałek czystego nieba dla tego kawałka skandynawii!

 

abisko3.JPG

fota z http://www.weather.com

 

Pozdrawiam.

Edytowane przez Hans
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powodzenia Hans!!!

Trzymam kciuki za skandynawskie wojaże! Ale jeśli chodzi o samą zorze, to nie pchaj się teraz daleko za krąg polarny, bo za jasno może być. Poluj raczej na pogodę tam gdzie jesteś lub niewiele dalej na północ, tak na wysokosci polarnego kółka, ale niekoniecznie wyżej. Ja widziałem zorzę w północnej Islandii, która mieści się pod kręgiem. Mieliśmy ją od horyzontu po horyzont przez zenit -nad głową po prostu. Zgadnij kiedy -26 sierpnia !!! Nie wierzyłem,że to możliwe, bo w sierpniu jeszcze dość jasno na wyspie, no i ta nędzna aktywność Słońca... Relacja tu:

 

http://astro4u.net/yabbse/index.php?PHPSES...p;topic=11098.0

 

Dodam, ze zjawisko wygladało zupełnie inaczej niż pamiętna listopadowa zorza z 2003, która widziałem w kraju -dlatego w pierwszej chwili nie zorientowałem sie, na co patrzę i byłbym przegapił, jak Bóg miły! Dzięki, o bracia Czesi!

Pozdrawiam

-J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z Anglii w listopadzie organizuja specjalne zorzowe rejsy samolotem. Lot trwa okolo 4 godzin, jest na polnoc, wysoko ponad chmurami, jak czytalem - w 90 proc. lotow widac zorze. Przed lotem jest godzinny wyklad astronomiczny, po osiagnieciu pulapu wszystkie swiatla samolotu zostaja wygaszone, widocznosc gwiazd jest podobno fantastyczna, zero light pollution. Na pokladzie jest dwu astronomow, kazdy komentuje to, co mozna zobaczyc po jednej stronie samolotu. Tylko ze okienka sa przeciez nieduze a na kazde przypadaja az ...trzy glowy! A moze sprzedaja mniej biletow? Nie wiem. Dobry bylby taki B-747 "kabrio", jak wycieczkowe double-deckery w Londynie! Koszt lotu z Gatwick - okolo 160 funtow. Tylko ze trudno zrobic zdjecie przez okno.

Na marginesie (a propos Boeinga kabrio) - po Londynie mozna sie przejechac/przeplynac autobusem - amfibia, z "rejsem" po Tamizie! Czego te mugole nie wymysla!

Wycieczke na polnoc pt "In Search of The Northern Light" opisuja na reklamowym DVD, dodanym do ktoregos z miesiecznikow astro. Adres internetowy: www.hurtigruten.co.uk

Edytowane przez cygnus
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

POLUJĄC NA ZORZE

 

Noc pierwsza

 

Czyli o pewnym łosiu, co mu sie zdawało.

 

(Słowo wyjaśnienia. Przeczytałem wypociny tego mapeta i uznałem, że mają tyle wspólnego z prawdą, co obietnice wyborcze, więc podpinam słowo komentarza. Zostałem zesłany z drugiego kręgu za pewne... hmmm... “wykroczenia” i przydzielony jako Demon Cieć do tego łosia. Mam pilnować jego zatuczone dupsko, nim nie dopełni sie plan. No to cieciuje, ale im dłużej z nim jestem, tym bardziej jestem przekonany, że wyznaczona kara jest nieadekwatnie za wielka do popełnionych występków. Takiego beznadziejnego przypadku jeszcze nie miałem)

 

Plan był prosty. Wyszukać możliwość dostania się w rejony bywania zorzy na tyle tanią, aby udźwignął to moj portfel. Kupić bilety, przygotować sprzęt i jazda. Proste plany, to skuteczne plany. (Tia... bez paru mentalnych kopniaków, w trakcie tego radosnego planowania, nie wydostałby sie nawet z Kiruny, ale nie uprzedzajmy faktów). Sporządziłem liste potrzebnych toolsow, przygotowałem cieple ubranie, termosik, troche prowiantu, statyw, aparat, zapasowa baterie, podrukowałem rozkłady jazdy lokalnego transportu publicznego, mapke rejonu z Googli, zapasową bielizne, namiot, śpiwór, kompas... wszystko? Wygląda na to, że wszystko. (Co za łosiu. To nawet na pierwszy rzut oka ta lista śmierdzi na kilometr. Widzicie czego brakuje nie? A ten ślepy młotek nie widział... Ale niech sie cieszy... jeszcze przez jakieś 20 godzin.)

 

W piątek wieczorem wylot z Szyszkogrodu. W biurze ciepnąłem plecaczek i namiot pod biurko, żeby nie rzucał sie w oczy, siatka z piankowymi gaciami obserwacyjnymi do szuflady i do testów. Jeszcze tylko 8h i ruszamy na lotnisko. Oczywiście nie ma lekko, cos musiało sie sypnąć (to nie ja! Naprawdę!) Laptop padł po godzinie pracy. Trup. Czarny ekran... Łaaa! Bilety! Mam niewydrukowany bilet! Pół biura postawiłem na nogi, ale w końcu udało mi sie odzyskać i wydrukować potwierdzenie opłacenia rezerwacji, ufff. To nawet lepiej. Co sie miało zawalić to sie zawaliło, przydział pecha wyczerpany. Czysta sytuacja już na starcie. Dobra nasza. (aha, jaaasne).

 

Po przebiciu sie przez korki dotarłem na lotnisko i przeszedłem bez większych problemów przez check-in. (Zapomniało sie biedaczysku wspomnieć jaką panike wywołał, nie mówiąc o termosie w hand luggage. Zamiast ostrzec, ze ma kawał metalu w plecaku, po prostu rzucił go na tasme i zadowolony władował sie do bramki. Żebyście widzieli miny ochrony jak wyciągał z plecaka metalowy termos i odkręcał go, żeby pokazać, ze jest empty. Heh, miałem niezły ubaw, spięli sie jakby patrzyli na uzbrajany właśnie pocisk artyleryjski... hihi aure mieli az błękitna z napięcia ;) ). Powędrowałem do tablicy odlotów i zacząłem poszukiwania mojego samolotu... Kurde... Ni ma :blink: ... Heh, no dobra, jeszcze raz. Szyszkograd, Szyszkowo, Szyszkoń, Szyszkownia, Szyszków... a gdzie Kiruna? Trochem sie znerwował. Ale przecie by dali znać, ze cos nie ten tegos z lotem... chyba... nie dali by? Poczłapałem do informejszyn.

 

- skjuzmi, mejbi junoł samfink abołt flajt tude Kiruna?

- łanmoment. Jes, oł is okej. Juhew bording time ten pastnajtin. Gejt fertifajf.

- Fenkjuwerymacz.

 

Kurde, ślepy jestem czy jak? No ale dobra. Trzydzieści pieć, to trzydzieści pieć. Wsio haraszo. Idziemy. No, jestem pod właściwym wejściem. Nawet spory tłumek, ale... ale to nie jest samolot do Kiruny! Kurde, spokojnie Bruner. Wszystko pod kontrolą. Przecież to niemożliwe, ze cale lotnisko zmówiło sie, żeby zrobić cie w trabe (a, wspominałem już ze gość ma manie wielkości?). Numer lotu sie zgadza. Godzina sie zgadza... tylko kurde miasto inne. Ale dobra. Moze lotnisko jest w jakims pipidówku obok, nawet prawdopodobne, nie bede szopek odstawiał. (co za łoś, ciężko mu było podejść i dopytać co jest grane? Daleko miał? A tak z nerwów zeżarł polowe przygotowanego prowiantu, zanim w ogóle wyruszył. A właśnie, wspominałem jeki prowiant sobie przygotował? Nie? Ja piernicze, normalnie szopka. Na dwa dni i trzy noce zabral ze sobą dwie czekolady i paczkę orzeszków przytarganą jeszcze z wakacji w Grecji... i jedną z tych czekolad właśnie zeżarł... ja pierdziele, z kim ja muszę pracować.). Przy wydawaniu bording passów załapałem, o co biega. Samolot ma międzylądowanie w innej pipidówie. Potem leci do tej nieszczęsnej Kiruny, wszystko gra... wszystko? A gdzie jest moj seat number?

 

- skjuzmi, łer my sitnamber riten is?

- a sit namber? Its fri.

- oł, kenaj tejk łan next tude pajlot?

 

No dobra, dobra, to byl zart, co, turysty nie widzieli? (łoś, no po prostu łoś) Załadowałem sie do samolotu. Ciepło, ciemno, zasnąłem. Obudził mnie wstrząs lądowania. Kiruna? Nie, to ta pośrednia pipidówa. Idziemy spać

 

- skjuzmi... skjuzmi, heloł. Łi ar onde plejs.

 

Aha, jestem na miejscu. Dochodzi dziesiąta. Czas na show.

 

Pierwsze co zarejestrowałem to zimno... O kurde. Jest może z piec stopni. Wilgotno, niskie chmurwy, lekko wieje, ale syf. Doczłapałem sie przez płyte lotniska do wyjścia. Kurde, gdzie są wszyscy? Na kręciole smętnie lata w kółko moj tent i jakas damska torba w kwiatki... Ale numer. Poszli sobie. Zabrałem tenta i wyszedłem przed budynek lotniska. Ciemno. Siąpi. Zimno. Pusto. Samolot żałośnie zajęczał gasząc silniki... Na horyzoncie majaczą światła Kiruny. Kurde tak na oko, to to miasteczko jest wielkości naszych Koluszek... Taxi? Bus? Halo, cywilizacjo? Gdzie jesteś? Chciałbym do miasta... Cisza. Zamilkł nawet kręcioł bagażowy smętnie rolujący gume z jakąś, zapomnianą papierową torbą w kwiatki. Tia... Trza by skołować transport do miasta. Na oko jakieś 5, 10 kilometrów. Jakby co, to paniki nie ma. (chojrak... na razie...) Ide do plotu obwieszonego adwertami. Przewozy turystyczne. Tylko sezon letni, koszt... bla bla, Hotel Yellow House, czynne cala dobe w okresie 14.06-26.09 bla, restauracja PingPongPeng bla bla, o jest, Taxi Kiruna, to order call ... No dobra. A prefix? O w morde... Może jest na jakimś innym adwercie. Szukam gorączkowo jakiegokolwiek prefiksu przed telefonem na reklamach i z narastającą paniką nie moge nic znaleźć. (no dobra, to jest właśnie jeden z tych momentów gdy muszę łosia wyciągnąć za rogi, bo sie przytopi, czas działać.). Na szczęście z budynku lotniska wyszedł jakis gościu, chyba ktoś z personelu. Powinien szprechać po anglikańsku, muszę go tylko dorwać zanim mi go zgarnie ten samochód, który właśnie wjechał na parking. Podchodzę do witającej sie rodzinki, już mam rozdziawić gębe w sakramentalnym „skjuzmi”, gdy z tylnego siedzenia wystrzeliła w moim kierunku biała torpeda. :blink: Ke?

 

Dobry piesek, no już nie liż mnie. A idź w cholere, wcale cie nie lubie. Zostaw moją czapkę łachudro. No paszoł won sierściuchu jeden. Właściciele entuzjasty też byli kompletnie zaskoczeni. Próbując odciągnąć cholere i przepraszając za zajście, jakoś tak od słowa do słowa zgadaliśmy sie i zamiast informacji o lokalnych prefiksach, dostałem darmową przewózkę do centrum Kiruny. Fajnie, tylko mam czapkę przemoczoną psią sliną. Ale jest OK. Zlokalizować stacje kolejową, potwierdzić rozklad jazdy i znaleźć możne jakis nocleg... chociaż... tak, chyba widze dziurdzie w chmurwach, malutka bo malutka, ale świeci coś przez nią... a może by zapolować? ... Najpierw stacyjka.

 

Po kolei. Najpierw krótkie info. Kiruna to sezonowe miasto. Żyje z gigantycznego molocha drugiej co do wielkości kopalni żelaza na świecie. W lato ma pare atrakcji turystycznych. W zime to po prostu zamknięta na głucho sypialnia pracownicza, utopiona w industrialnym brzęczeniu molocha kopalni. Datą graniczną jest 26.IX. Dzień w którym zamykają sie hotele i restauracje, autobusy przestają jeździć, a na torach kolejowych poza gigantycznymi transportami rudy i dwoma ekspresami do Narviku nie pojawia sie nic. Tia.. czyli jestem o jakieś trzy tygodnie za późno. Nic to, mam tenta, potwierdzony rozklad jazdy liczący cale dwie pozycje, a wzmagający sie wiatr rozpruwa coraz skuteczniej niskie białe chmurwy. Nie ma to tamto. Trzeba zapolować na zorze, jest szansa. Pierwsze to opuścić lunę miasta. Na poludniu kopuła kopalni, tam nie ma czego szukać, ruszamy na polnoc.

 

1.jpg

 

Krowa jest niesamowita, klimaty troche jak z bliskich spotkań trzeciego stopnia. Z centrum Kiruny sprawia wrażenie większej od całego miasta, heh, może nawet jest większa. Cale osiedle utopione jest w mechanicznym, jednostajnym pomruku kopalni... twórcy industrial techno powinni odwiedzić obowiązkowo Kirunę coby załapać czym jest klimat przytłoczenia.

 

Po ok. pol godzinie marszu opuściłem granice miasta. Zrobilo sie ciemno. Nitke szosy otaczają powykręcane, rachityczne, rzadkie brzozy. Wyglądają na chore. Po wdrapaniu sie na niewielkie wzniesienie oceniłem sytuacje. Na Poludniu luna kopalni i Kiruny. Na północy i zachodzie niewielkie pojedyncze rozświetlenia, jakis szperacz wali w niebo na północnym wschodzie. Kopalni już nie słychać. Wiatr przewala ostatnie strzępy chmur. Niesamowita droga mleczna. Wenus i Łysy jeszcze pod horyzontem. Ale zimno.

 

Ide dalej. Ktoś wyłączył szperacz. Zniknęła tez jedna z pomniejszych łun na północnym zachodzie, fajnie, robi sie naprawdę ciemno. Kolejne wzgórze. Kurde, co jest. Znowu widać łune na północnym zachodzie. I kolejny szperacz wali w góre nieco na wschód... zaraz, chwila, jakie szperacze? Jakie łuny? Łun nikt nie włącza i wyłącza co kwadrans... o w morde. To nie łuny!!! To zorza!!! Ja pierniczę... szok. Zupełnie nie tego sie spodziewałem. Na fotkach po kalendarzach mamy piękne kolorowe esy floresy na niebie, ale pewnie dlatego trafiły do kalendarzy, bo sa takie piękne i niestandardowe. Codzienna zorza jest inna. To zwiewne duchy niebieskiego i zielonawego światła przewalające sie dynamicznie przez niebo. Czasami wykwitają slupy fioletowawego światła sięgające az po linie gleby, o rany, jest OGROMNA! Na pół nieba!

 

Focić! Zgrabiałymi łapami wyciągam aparat i statyw. Ustawiam ISO, przeslone, kotłowanina z wężykiem. Rozstawić, statyw, głowica... kurde gdzie ja ją wsadziłem?... (tiaaa....) O w morde... Nie zabrałem głowicy foto... Aaaaaaaargh! To niemożliwe. No po prostu bez sensu. Musiałem ją zabrać! Jeszcze z pięć minut przetrząsam plecak, choć wiem, ze jej nie wziąłem. Po szosie wala sie kupa porozrzucanych gratów, głowicy nie ma. (Łoś, no po prostu łoś. Mówiłem?) Ja piernicze, ale wtopa. Ale nic to, trzeba walczyć czym sie ma... tyle, ze zorza zgasla... No nieeeeee. Czekam dziesięć minut. Dwadzieścia. Nic. Ciemno, wiatr tylko wyje. Zaraz mi łapy z zimna odpadna. Czekając na zorze wykombinowałem względnie skuteczny system focenia “ni to z reki, ni to ze statywu” bez głowicy oczywiście. Daje sie łomotać kilkudziesieciosekundowe fotki i co któraś, wychodzi nieporuszona. Pół godziny. Zorzy nie ma. Załadowałem wszystko z powrotem do plecaka. Moze jeszcze sie pojawi.

 

Poszukałem sobie jakiegos wgłębienia osłoniętego od wiatru. Rozstawiłem namiot szamocząc sie troche z przytwierdzeniem go do gleby. Rozstawiłem statyw, uczepiłem aparat w chwiejnej równowadze i czekam na zorze (Ta, wszystko fajnie, tylko Łosiu znowu zapomniał powiedzieć jak to wyglądało naprawdę. Najpierw akcja z miejscem pod namiot. Głąb szukał koniecznie czegoś z dobra ekspozycją na północ, co nie było takie znowu łatwe, bo do okola rośnie ten rachityczny zagajnik pokręconych, karłowatych brzóz. Oczywiście w pierwszej chwili chciał rozstawiać namiot na wyeksponowanym grzbiecie, musiałem sie uciec do bezpośredniej manipulacji podświadomością, żeby sobie poszukał wgłębienia w gruncie. Troche nie do końca zajarzył młotek, bo wybrał sobie jakieś stare, zbite, nieckowate usypisko ni to żwiru ni to otoczaków. Nawet nie pytajcie jakie szopki odstawiał, żeby przytwierdzić do tego namiot za pomocą delikatnych aluminiowych śledzi. No myślałem, ze sie załamie patrząc na ten cyrk).

 

Przyszła troche po północy. Najpierw delikatny wieniec zieleni jakieś 40¤ nad horyzontem, potem dwie male fioletowe flary na północnym zachodzie i jeszcze kilka szerokich słabych muślinów. Walcząc z aparatem cos wydziergałem. Po pol godzinie poszła sobie na dobre. Stałem marznąc do pierwszej w nocy. Ale w koncu wiatr wyjący coraz silniej zgonił mnie w febrze do namiotu. Pod podeszwami chrupał lód.

 

2.jpg 3.jpg 4.jpg

 

O świcie, telepany wstrząsami z zimna wyczołgałem sie w lodowatą białą mgłe. Lód w okolicznej kałuży trzeba było zdrowo kopnąć, aby pękł. Musiało być pare stoni poniżej zera. Zwinąłem szpej i ruszyłem w kierunku miasta. O dziesiątej pociąg dalej na północ.

 

CDN.

Edytowane przez Hans
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

kurde bajka, już widziałem te zorze Twoimi słowami :rolleyes:

a tu się wzięło i skończyło...

 

a czym żeś obrabiał te fotki, że nawet exifa wcięło?

a i pewnie fociłeś w jpg, darków nie odąłeś, a zorza to jest tak ulotne światło, że ją 8-bitowa kompresja rozwala miedzy szumem a brzegiem pucharu, znaczy się kadru :Boink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oj mozna :) Z miejsca gdzie focilem zorze, wywialo mnie jeszcze jakies 100km na polnocny zach. (W Kierunku Narviku)

 

Zobaczcie co udalo sie wyczarowac z materialu.

 

Wersja Sumasowa:

 

zorza_hans.jpg

 

I moja:

 

zorza_moja.jpg

 

(to nie jest ta sama klatka jakby co). No czas skrobnac opis dnia drugiego ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewnie zadne zdjęcie, nie oddaje wspaniałości tego widowiska.... Prawda, Hans?

 

W czasie jazdy z szalonym husky i jego rodzinka z lotniska do Kiruny (rany, jaki ten pies mial dlugi jezyk) szyszkojady zachwycali sie jaka byla wspaniala zorza w zeszlym tygodniu. Nakrecili mnie zdrowo, po czym jak wysiadalem, babka wspomniala, ze jak byla taka fajna w zeszlym tygodniu, to teraz raczej nie bedzie nic specjalnego. No kurde myslalem ze im klamke urwe za te teksty. Wiec tak naprawde, to co ja widzialem , to byl jakis standardowy szarak. Ale nie sila i natezenie swiatla jest niesamowite. To sie rusza! Dynamicznie na twoich oczach zmienia barwy i ksztalty... hipnotyczne...

 

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluje pomysłu :)

Mam bardzo podobne doświadczenia z zorzą, tylko dużo dalej na południe. Pewnego pięknego jesiennego wieczora wybraliśmy się z Basią do Nuuksjo pod Helsinkami testowac edka 80 (wtedy nowy nabytek). Rozstawiliśmy sprzęt, nastawiliśmy chyba na Saturna (to dawno było, nie pamietam) i oglądamy. W pewnym momencie na zachodnim horyzoncie pojawiły się światła. Eee tam, pomyślałem, łuna od Helsinek. Ale 'łuna' zaczęła sie przesuwać i zmieniać kształty. No i okazało się, że to nie był zachodni horyznont :) Do dziś żałuję, że nie miałem aparatu. Staliśmy tak przez dobre 1,5 h wpatrzeni w zorzę, aż zrobiło się zimno i wilgotno. Wtedy zwineliśmy sprzęt i pojechaliśmy do domu.

 

Pozdrówka,

milosz

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hej Hans, Kiedyś też bylem w Kirunie, ale w dzień polarny. Pojechaliśmy na taką górkę za miasto i siedzieliśmy całą nockę i gapiliśmy się jak nasze Słonko zbliżało się do horyzontu aby za niego nie zajśc tylko zacząć marsz do góry. Było nawet ciepło ale za to żarły nas dosłownie stada komarów. Teoria, że mróz wybija komary jest nieparwdziwa, bo każdy Szwed jak mu mówiliśmy że jedziemy za koło pukał się w czoło i mówił, że tam to nas komary zjedzą żywcem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

CDP

 

Droga z noclegowni na wypizdowiu z powrotem do Kiruny troche mnie rozgrzała. Biała lodowata mgła zaczynała rozłazić się na długie węże wilgoci snujące się po opustoszałych ulicach. Tez niezłe klimaty. Przewędrowałem centrum Kiruny w sobote o ósmej rano, spotykając jednego przechodnia i kilka samochodów wlekących się w kierunku kopalni. Wszystko zamknięte na głucho. Oj niedobrze. Miałem sobie uzupełnić zapasy gorącej herbaty przed wyruszeniem w dalsza podroż, a tu kicha.

 

Stacyjka w Kirunie byla ogrzewana... Oooooo.... Ooooooo... Aaaaa... jak ciepło...

 

7.jpg

 

Siedząc na bezludnej stacyjce i podziwiając industrialny pejzaż, zjadłem śniadanko (poł czekolady nieco spłaszczonej w nocy). Kombinowałem gdzie by tu skołować cos ciepłego do termosu, gdy monotonie przewalających się składów z rudą, przewal dosyć dziwny autochton. Młody chłopak, ja wiem, z 15 lat. Wszedł bez słowa do poczekalni, usiadł naprzeciwko mnie, wyciągnął druty i kłębek włóczki, po czym zaczął dziergać skarpetę... :blink: Troche mnie zaskoczył. Szydełkował w milczeniu jakieś 20 minut, po czym zwinął cały szpej, i bez słowa wyszedł... Ja piernicze, Monty Python. (jak mam być szczery, to to był tylko nosiciel mojego kuratora. Zlozylem podanie o wcześniejsze przeniesienie do kogoś bardziej normalnego. Niestety, przyszedł tylko na wizje lokalna i przekazać informacje, ze mój wniosek został rozpatrzony negatywnie. Kurna, nigdy się od tego łosia nie uwolnię). Ciapong zjawił się punktualnie co do minuty, mimo ze miał za soba jedenastogodzinna podroż ze Sztokholmu. A przy okazji, bilet lotniczy kosztował dokładnie tyle samo co kolejowy. Po odwiedzeniu wagonu restauracyjnego i wywołaniu małego zamieszania zamówieniem poł litra herbaty do termosu, usadowiłem się wygodnie z zamiarem podziwiania widoków... nic z tego. (tak, khem, no więc, jakby to powiedzieć. Troche wczoraj przegiąłem z tym urokiem, no wiecie, nie było czasu na precyzyjne ustawienie mocy, się tego, no... troche ryplem). Po jakis pięciu minutach poczułem, ze cos pacnęło mnie w noge. Patrze w dol... jamnik! :blink: Stoi i gapi się na mnie merdając ogonem tak, ze malo mu kuper nie odleci. Kurde mol, psy za kręgiem polarnym są jakieś dziwne. Po chwili psiak hopnal na miejsce obok mnie, rozciągnął się na cała swoja jamnikowata długość, położył łeb na moich nogach i walnął w kime... Ja piernicze, co tu się dzieje? Właścicielka psa przydreptała kilka chwil później, nawołując pupilka. Niestety nie zamierzał zmienić miejscówki. Pomimo próśb i gróźb, jedynie wystawił kołka do gory i kimał przy mnie dalej.

 

8.jpg

 

Zdezorientowanej właścicielce nie zostalo nic innego jak siąść naprzeciwko, z nieco niewyraźną mina.

 

Za oknem krajobraz zmienil się z lekko pofalowanej, monotonnej równiny porośniętej tym rachitycznym brzozowym lasem na klasyczny pejzaż gorski (miejscowi mówią na ten niby las moors. Wygląda to z bliska tak jakby cały ten bajzel wyrósł na terenie skażonym radioaktywnym opadem. Brzózki są slabe, skarłowaciałe i powykręcane w nienaturalny sposób )

 

9.jpg

 

Po nieco ponad godzinie, wysiadłem na stacji Abisko. No, czas ruszyć dupsko w gory.

 

10.jpg

 

CDN.

Edytowane przez Hans
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Din javla lila polarna gris!

 

Hur gor det dar i Sverige!??Var det verkligen fint pa polcirkeln?

Ar flygplanerna dyra?(bilietter)

 

Halsningar!

 

Ps.

Ja sa! Det star dar upe,inrikes flyg-bilieter kostar lika som taget.det moste vara ~ 600-800sek?

 

;)

Edytowane przez hanysiak
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.